środa, 8 lutego 2017

Rozdział 34

...Dawaj to pytanie, bo nam tu Blaisik z niepewności zejdzie...



Szalona zima ustąpiła miejsca niedecydowanej wiośnie. Z nieba lały się niezliczone hektolitry deszczu, a dotarcie gdziekolwiek poza budynkiem szkoły niebyło niczym przyjemnym. Większość uczniów, jednak nie czuła takiej potrzeby. Nauczyciele zgodnie postanowili zająć wolny czas swoich uczniów zadając im duże ilości esejów do napisania.
            W takie wieczory jak ten, kiedy ostry wiatr siekał deszczem w twarz, niezależnie, w którą stronę byłeś odkręcony, Rosi zastanawiała się, czy to na pewno dobry pomysł, aby w przyszłym roku startować do drużyny Quidditch’a. Szczerze współczuła drużynie swojego domu, którą Wood zmuszał do ćwiczeń w taką pogodę. Biedny chłopak bardzo przejmował się meczem, nawet bardziej niż meczem ze Ślizgonami, co było trudne do zrozumienia. W końcu Huffelpuff nie jest aż tak wymagającym przeciwnikiem. Bliźniacy ostro narzekali, ale to Wood był kapitanem i musieli go słuchać.
-Koń na B5- mruknęła do Hermiony, wychylając się z nad książki
            Grali z Ronem w szachy i, co ciekawe, panna Granger przegrywała. Ronald uśmiechnął się do blondynki. Dobrze wiedział, że i tak wygra, bo Hermiona, swoim zwyczajem, zrobi inny ruch. Dziewczyna była słabym przeciwnikiem. Harry również. Za to Ron grał w szachy świetnie. Ich rozgrywki często kończyły się patem, bo Rosi w szachy też była całkiem niezła.
            W momencie, gdy Hermiona wykonała ruch, który miał zakończyć grę, wszedł Harry. Była cały mokry, a minę miał, jakby mu ktoś paczkę łajnobomb podłożył pod nos.
-Oliver was ciśnie, co?- zagadała chłopaka.
-Taaak… Ale to nie najgorsze…-westchnął.
-Poczekaj chwilę, ogram ją i opowiesz- mruknął Ron, nie odrywając wzroku od szachownicy.
            Dwa ruchy i jedno prychnięcie Hermiony później Harry zaczął opowiadać. Streścił krótko, jak bliźniacy wygłupiając się doprowadzili Wood’a do białej gorączki, a ten w końcu wyjawił im tajemnicę swojego wielkiego zdenerwowania przed meczem.
-Snape będzie sędziował- jęknął.
-Chyba żartujesz- niedowierzała panna Black.
-Nie…
-Nie graj- powiedziała Hermiona.
-Udaj, że jesteś chory…-mruknął Ron.
-Udaj, że złamałeś nogę- podsunęła Hermiona, niepewnym głosem.
-Albo lepiej, złam ją- potwierdził Ron.
            Rosi westchnęła ciężko widząc minę Potter’a. Dobrze wiedziała, o czym myślał.
-Jeśli Harry nie zagra, to Gryffindor przegra walkowerem- powiedziała, a Harry potwierdził jej słowa kiwnięciem.
-To beznadzieja-mruknął Ron.
            Nagle do pokoju Neville, dosłownie. Nogi miał sklejone idiotycznym zaklęciem- Zwieraczem Nóg. Rosi z Hermioną podeszły do niego, a ta druga szepnęła przeciwzaklęcie.
-Żyjesz, Neville?- zapytała zaniepokojona blondynka.
-Tak- odpowiedział roztrzęsionym głosem.
-Kto ci to zrobił?- zapytała Hermiona.
-To Mafloy. Spotkałem go przy bibliotece. Stwierdził, że musi sobie na kimś poćwiczyć.
            Rosi poczuła na sobie trzy oskarżycielskie spojrzenia. Zrobiło jej się głupio, a potem się zdenerwowała.
-Zaraz wracam- warknęła.
            Zdążyła zrobić krok, kiedy poczuła czyjąś dłoń na nadgarstku. Był to Neville.
-Daj spokój, nie idź do niego- powiedział.
-Ale, dlaczego nie? Zachował się jak gówniarz- jej złość topniała pod proszącym wzrokiem chłopaka.
-Nie chce mieć kłopotów.
-Ale Neville-powiedział Ron-to nie ty będziesz miał kłopoty tylko on- na koniec mrugnął do blondynki.
-Żebyś ty ich nie miał-mruknęła do Rona, ale nie było to gniewne mruknięcie.
-Dajcie sobie spokój, dobrze wiem, że nie jestem wystarczająco odważny, aby być Gryfonem. Malfoy zdążył mi to już powiedzieć- mruknął smętnie Longbottom i wstał z fotela.
-Nie prawda, Neville. Jesteś wart więcej niż stu Malfoy'ów razem wziętych-powiedział Harry uśmiechając się do niego pocieszająco- Trzymaj.
Wręczył chłopakowi czekoladową żabę. Ten rozpakował ją i wręczył Harry'emu kartę.
-Zbierasz je, prawda? Ja idę do dormitorium.
            Odwrócił się na pięcie i wyszedł wyraźnie przybity.
--Znów Dumbeldore- mruknął Harry siadając z powrotem na swoim miejscu- Miałem go na swojej pierwszej karcie i…
            Harry zachłystnął się powietrzem. Chwilę patrzył z niedowierzaniem na kartę, a później szepnął.
-Znalazłem go… Znalazłem Nicolasa Flamela. Mówiłem wam, że gdzieś już widziałem to nazwisko. Słuchajcie: „Przez wielu uważany za największego czarodzieja współczesności, Dumbeldore znany jest szczególnie ze zwycięstwa nad czarnoksiężnikiem Grindelwaldem (1945), z odnalezienia dwunastu sposobów na użycie smoczej krwi i ze swoich dzieł alchemicznych, napisanych wspólnie z Nicolasem Flamelem”.
-Poczekajcie tutaj!- wykrzyknęła podekscytowana Hermiona i poleciała na górę.
-A tej, co?- zapytał zdziwiony Ron.
-Pewnie poleciała po jakąś książkę- zawyrokowała Ros, uśmiechając się lekko.
            W kolejnej chwili szatynka była już na dole z opasłym tomiszczem w dłoniach.
-Wzięłam to z biblioteki, jako lekką lekturę…
-Lekką?- zdumiał się Ronald przerywając dziewczynie.
-Lepszym pytaniem jest, jakim cudem ta dziewczyna nie złamała się jeszcze niosąc te wszystkie ciężkie księgi- zaśmiała się Ros.
-Popieram- wykrzyknął Harry.
-Ugh… dajcie już spokój i słuchajcie- podczas ich dyskusji, o ile można to tak nazwać, Hermiona przeszukała księgę- Nicolas Flamel jest jedynym znanym twórcą Kamienia Filozoficznego.
-Czego?- zgodne zapytali chłopcy.
            Rosi pacnęła się w czoło i spojrzała na nich jak na ostatnie ciemnoty.
-Słuchajcie- zaczęła- Kamień Filozoficzny to legendarna, cudowna substancja. Potrafi zamienić metal w złoto i wytwarza Eliksir Nieśmiertelności- wyjaśniła, dzieląc się wiedzą, którą posiadała.
-Tu jest też napisane- dodała Hermiona- że Flamel ma sześćset sześćdziesiąt pięć lat, a jego żona Perenella sześćset pięćdziesiąt osiem. Żyją w hrabstwie Devon.
-Ten wasz piesek musi pilnować Kamienia- zawyrokowała panna Black.
-Flamel musiał poprosić Dumbeldore’a, aby ten zaopiekował się kamieniem, w końcu są przyjaciółmi…- dodała z entuzjazmem panna Granger.
-A Flamel wiedział, że ktoś tego Kamienia szuka…
-Dlatego dyrektor kazał Hadridowi zabrać go z Gringotta.
-Wszystko jasne- zakończyły razem.
-Nic dziwnego, że niebyło go we „Współczesnych osiągnięciach czarodziejstwa”, zbyt współczesny to on nie jest- zaśmiał się Ron, a reszta mu zawtórowała.
ʚʚʚ
            Była spóźniona na mecz. Nie miała pojęcia, jak to się stało, ale wiedziała, że musi się pospieszyć. Wood zapowiedział, że będą się starać jak najszybciej zakończyć ten mecz, tak aby Snape zbytnio ich nie pogrążył.
            Wbiegając na trybuny odszukała wzrokiem Hermionę. Siedziała razem z Ronem i Nevillem, a nad nimi stał Draco z dwoma przygłupami. Westchnęła i pospieszyła zobaczyć, co tam się dzieje. Przybiegła dokładnie w momencie, gdy rudzielec rzucał się z pięściami na blondyna, a Longbottom sam walczył z dwoma osiłkami. Spojrzała na nich z politowaniem i już miała zareagować, ale jej uwagę zaprzątną Harry, który leciał wprost na Snape’a. Nauczyciel obrócił się tylko, w momencie, gdy Potter przelatywał obok niego, a w następnej chwili Harry stał a murawie ze złotym zniczem w ręku.
-No, już. Spokój!- wrzasnęła do chłopaków, przekrzykując wrzeszczący tłum.
-To on zaczął- odkrzyknęli równo, Ron i Draco wskazując na siebie palcami.
            W tym momencie Rosalin przypominała im rozzłoszczoną McGonagall. Nie był to widok ani przyjemny, ani uspokajający. Raczej przyprawiający o przyśpieszoną pracę serca i próbę błagania Merlina o pomoc.
-Czy ja się pytałam, kto?
Głos dziewczyny z pozoru był spokojny. Przypominał on trochę głos Snape’a na zajęciach. Była w nim odpowiednio wymierzona porcja jadu i chłodu, który przyprawiał o ciarki.
Obaj chłopcy pokręcili przecząco głowami, a Neville próbował ratować się ucieczką, z resztą tak samo jak Crabbe i Goyle.
-Nie tak prędko, wy trzej- zwróciła się do nich, nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem.
            Stadion powoli pustoszał. Chłopcy jednak stali w równym rządku przed nią, z minami skazańców. Aż jej się śmiać zachciało. Czy naprawdę miała tak przerażającą minę? Pojęcia nie miała, ale powstrzymała się od parsknięcia śmiechem.
-Co wy odstawiacie?
-Co wy odstawiacie?- warknęła.
-Ten tu oto rudy kretyn się na mnie rzucił- powiedział pewnie Draco, wskazując na chłopaka palcem.
-Goń się, Malfoy, to ty zacząłeś- odpyskował rudzielec.
-Chyba ci gorzej, idioto.
                Rosi patrzyła na nich z politowaniem. Poziom ich konwersacji był zadziwiająco niski, nawet jak na nich. Nie miała pomysłu jaką karę im wymyśleć. O tak… Panna Black planowała ich ukarać za tak idiotyczne zachowanie. Bliźniacy czasem się z niej śmiali, że mogła by ze Snape’owi robić konkurencje do najbardziej złośliwych szlabanów. Ona po prostu miała fantazję i smykałkę do wygłupów. To drugie, jak wypominała jej to mama, miała po ojcu. Cóż mogła poradzić, takie geny i już, a ona nie miała zamiaru marnować tego talentu.
-Obaj jesteście skończonymi kretynami- westchnęła.
-Ale to naprawdę zaczął Malfoy.
                Hermiona wtrąciła się do rozmowy jak duch. Wstyd się przyznać, ale blondynka zapomniała o jej obecności. Jednak to trochę była wina Miony, która tylko stała i patrzyła. W ogóle nie miała się mieszać, ale patrząc na wyraz twarzy Ronalda, zdała sobie sprawę, że chłopak potrzebuje pomocy.
-Zadam wam wszystkim pytanie…
-Jakie?- usłyszała za sobą głos Zabiniego.
-Jeszcze was mi tu brakowało- westchnęła, patrząc jak dwóch Ślizgonów zmierza w ich stronę.
-Dawaj to pytanie, bo nam tu Blaisik z niepewności zejdzie-zaśmiał się Nott, za co oberwał szturchańca od przyjaciela.
-Czy ja się pytałam, kto zaczął?- spojrzała na wszystkich obecnych, najbardziej srogim spojrzeniem obdarzając dwóch powodów obecnej afery.
-Niby nie…-spróbował Weasley, ale nie dane mu było skończyć.
-Dokładnie. Po co więc zrzucacie na siebie winę, co?- nie doczekawszy odpowiedzi dodała- Wszyscy jesteście kretynami.  To przechodzi ludzkie pojęcie… Żeby się bić na meczu? Czy wy macie cos w tych łepetynach, czy pustka zionie? Powinniście się cieszyć, że zobaczyłam to ja, a nie na przykład profesor McGonagall. Oj, ona już by dała wam popalić. Jesteście nieodpowiedzialni. Lepiej proście Merlina, żebym nie została prefektem, bo wtedy dopiero będziecie mieli przechlapane.
                Zakończyła swój wywód z głośnym westchnięciem. Takiej dziecinady już dawno nie widziała, a przecież zadaje się z bliźniakami. Wyszło na to, że każdy z bliźniaków ma więcej rozumu niż  wszyscy tu obecni razem wzięci, bez wliczania Miony i dwóch niewinnych Ślizgonów.
                Nikt się nie ruszał. Widać było, że bali się nawet głośniej oddychać. Rozbawiło ją to na tyle, że zaczęła się śmiać. Oczywiście Blaise, jak to Blaise nie musiał wiedzieć, o co chodzi tylko od razu przyłączył się do Gryfonki. Wierzcie lub nie, ale śmiech Zabiniego był tak zaraźliwy, że po chwili wszyscy śmiali się jak opętani. Był to co najmniej dziwny obrazek. Ślizgoni i Gryfoni śmiejący się razem na pustych trybunach stadionu. Gdyby ktoś ze starszych roczników ich teraz zobaczył najpewniej zszedłby na zawał. Tyczyło się to również nauczycieli. Wyobraźmy sobie takiego profesora Snape’a, który widzi swoich wychowanków wesoło chichrających się z Gryfonami. Taka obraza majestatu. Nieszczęsny dyrektor musiałby szukać nowego nauczyciela eliksirów, co byłoby pewne.
-Ja z wami, kretynami, psychiczne nie wytrzymam- jęknęła uspokajając się.
-Sama jesteś kretynka- odpyskował Malfoy z uśmiechem.
                Obecni tu mieszkańcy domu lwa  chyba po raz pierwszy widzieli tak szczery uśmiech na wargach blondyna. Hermiona patrzyła na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, co nie zdarzało się zbyt często. Neville wyglądał na lekko przestraszonego, a Ron, jak to Ron patrzył na Ślizgona jak na robaka.
-Nie pyskuj, bo i tak sobie nagrabiłeś- pogroziła mu teatralnie palcem- A ty się nie śmiej, Ron, bo ciebie też się to tyczy.
                Uśmiech spełzł z twarzy rudzielca, kiedy wykrzyknął.
-Ale za co?
-Już ty dobrze wiesz, za co. A teraz wszyscy won do Pokojów Wspólnych- zarządziła uśmiechając się lekko.  
                Zeszli z trybun. Pierwsi szli wychowankowie domu węża, za nimi Gryfiaki. Rosalin spojrzała na Neville’a, który szedł trochę z tyłu. Był blady, a lewe oko strasznie mu spuchło.
-Dobrze się czujesz?- zapytała z troską.
-Niezbyt- mruknął niewyraźnie.
-Chodź- powiedziała.
Wyciągnęła do niego rękę. Chłopak chwycił ją z wdzięcznością w oczach.
-Idziemy do Skrzydła Szpitalnego- zawyrokowała.
-Nie…-jęknął.
-Bez głupich dyskusji- ucięła.
ʚʚʚ

                Dwie godziny później panna Black siedziała w opustoszałej bibliotece i pisała wypracowanie na eliksiry. Na ostatnich zajęciach Snape na warczał na nią za dobrze zrobiony eliksir i kazał napisać dodatkowe wypracowanie. Mruczała pod nosem niezbyt ładne epitety w jego stronę. Bo jakby nie mogła tego oddać na zajęciach, nie, dlaczego? Musiała pójść do tego przeklętego gabinetu w poniedziałek zaraz po lekcjach i oddać gotową pracę. Przecież to nie jest takie chop-siup. Nad tym trzeba posiedzieć, poczytać dodatkowe książki. Gdyby wykorzystała wiedzę zaczerpniętą tylko z podręcznika jej praca nie zajęła by nawet połowy wyznaczonego miejsca. Ochrzaniała też samą siebie. Przecież mogła się za to zabrać od razu po zajęciach w piątek, ale nie. W piątek musiała sobie odpocząć. Przecież była jeszcze sobota. I co z tego, że była? Było, było i nie ma…Skończyła się tak szybko, jak się zaczęła. A Rosalin musiała się teraz męczyć. Właśnie teraz, gdy w Pokoju Wspólnym trwała impreza. Dlaczego życie było takie niesprawiedliwe?
-Co robisz?- usłyszała nad sobą.
-Piszę wypracowanie dodatkowe na eliksiry- mruknęła zrezygnowanym głosem.
-Impreza trwa w najlepsze, a ty piszesz jakieś karne wypracowania?
-Tak, Freddie, piszę karne wypracowania, za dobrze uważony eliksir, w momencie, gdy inni ludzie bawią się w najlepsze- nie potrafiła ukryć zirytowania.
-George szuka ci jakiejś przydatnej książki- wyszczerzył się rudzielec.
-Serio?- uśmiech wpełznął na jej twarz.
-Jasne. Wierz lub nie, ale my ogarniamy eliksiry- zaśmiał się tak głośno, że blondynka przestraszyła się przybycia bibliotekarki.
-Wierzę, wierzę, a teraz troszkę ciszej, bo nas zaraz stąd wywali- syknęła do niego.
-Jak sobie pani życzy-ukłonił się teatralnie.
-Co jej już dokuczasz?- zapytał brata George niosący dwie duże księgi.
-Ja nikomu nie dokuczam, to ty wszystkim dokuczasz- odgryzł się drugi z bliźniaków.
-Nie gadać głupot tylko dawać te księgi- zarządziła.
                Z małą pomocą chłopaków reszta wypracowania poszła jej zaskakująco szybko. Oczywiście poszło by dużo szybciej, gdyby nie to, że większość składników rozpatrywali pod kątem kolejnych psikusów. Chłopcy poszli zanieść przyniesione książki, a ona schowała swoje przybory i wypracowanie do torby.
-Idziemy?-zapytała i nie czekając na odpowiedź ruszyła do drzwi.  
-Jak tam Neville?-zapytał któryś z bliźniaków.
-Jak zostawiałam go w Skrzydle Szpitalnym miał zawroty głowy i poobijane żebra. Z tego, co mówiła pani Pomfrey, to jutro będzie już na zajęciach- odpowiedziała zgodnie z prawdą.
-To dobrze-mruknęła obaj.
                Reszta drogi minęła im na żartach i wymyślaniu, coraz bardziej nieprawdopodobnych pomysłów na dokuczanie kochanemu woźnemu. Kiedy dotarła do dormitorium wszystkie dziewczyny już spały. Szybko przebrała się i umyła zęby. Leżąc w łóżku postanowiła sobie, że w najbliższym czasie pokarze chłopakom, jakie kary czekają za takie ekscesy. Z tą myślą zasnęła.




Z poślizgiem, ale i tak wcześniej niż planowałam. Pokręcona ta moja logika. Teraz powinnam dodawać posty bardziej regularnie, Na pewno się postaram.
Mam nadzieję, że się podobało i wyrazicie swoje opinie w komentarzach.
Pozdrawiam
~Kasiążkoholiczka Black
Mały EDIT: Nie wiem jakim cudem, ale w zakładce Nowy rozdział pojawiła się data 27.02. Serdecznie przepraszam za ten błąd.