niedziela, 14 lutego 2016

Miniaturka I

Walentynkowa historia...



   Obudziło ją ciche skrzypnięcie podłogi. Nie miała ochoty wstawać. Było dla niej stanowczo za wcześnie, czuła to. Postanowiła nie otwierać oczu, jednak jej postanowienie umarło śmiercią naturalną, ponieważ poczuła, że ktoś się nad nią nachyla. Bardzo niechętnie je otworzyła.
-Hej kochanie. Przepraszam, nie chciałem cię obudzić.
-Hej-odpowiedziała- Ale obyś miał dobry powód, Syriuszu- dodała groźnym głosem, ale jej mąż niezbyt się przejął. Według niego wyglądała zabawnie, gdy była jeszcze zaspana, a już próbowała groźnie marszczyć zgrabny nosek.
-Oczywiście, przecież ja zawsze mam dobre powody- odpowiedział ze śmiechem i zgarnął włosy z twarzy.
   Wyglądał bardzo dobrze w zwykłych jeansach i czarnej koszulce, która pasowała do jego pięknych, czarnych oczu, które błyszczały psotliwie i do jego czarnych, kręconych, lekko przydługich włosów. Emily powtarzała mu już wiele razy, żeby je ściął, ale mężczyzna był w tym temacie nie ugięty. Nawet to, że malutka Rosi łapie go i ciąga za nie go nie przekonało.
-Jaki to powód wymyśliłeś tym razem?- zapytała.
-Jaki mamy dziś dzień?- odpowiedział zagadkowo.
-Sobota- odpowiedziała po namyśle.
-Weź nie żartuj- powiedział błagalnie.
-Ale kochanie, ja nie żartuje. Wczoraj był piątek to dziś musi być sobota- tłumaczyła głosem, którym mówi do, rocznej już, Ros kiedy ta nie chce jeść.
-A jaka data?- zapytał z łobuzerskim uśmiechem, niezrażony tym, że jego żona nie ma pojęcia o co mu chodzi.
-Hmmm... 14 luty 1980, tak?
-Dokładnie- odpowiedział szeroko się uśmiechając.
-I to ma być ten powód, przez który budzisz mnie o...- spojrzała na zegarek-...10:40. Syriuszu Black czyś ty zmysły postradał, żeby mnie budzić tak wcześnie?- spytała unosząc głos.
-Myślisz, że mi było łatwo wstać?- zapytał spokojnie.
-To po co wstawiłeś?- zapytała zdziwiony. Nie pomyślała o tym, że Syriusz też nie lubi rano wstawać.
-Kobieto, naprawdę nie wiesz?- spytał szczerze zszokowany.
-Kochanie- zaczęła spokojnie- wczoraj poszłam bardzo późno spać...
-Bo tak długo gadałaś z Lily-wtrącił.
-Powód jest nie ważny, nie przerywaj mi- warknęła- Później musiałam wykąpać i uśpić Rosi, bo ktoś, nie będę pokazywać palcem- wbrew swym słowom skierowała palec w swego męża- Wypił za dużo i nie pomógł mi.
-Czepiasz się. Spotkałem się z przyjacielem i opiliśmy to, że zostanie ojcem- tłumaczył głupio.
-Ah... rozumiem... Tą właśnie okazję opijacie od grudnia, logiczne- powiedziała spokojnie, ale w jej jasnych oczach pojawiły się gniewne iskierki.
-Oj kochanie...- zaczął, ale kobieta mówiła dalej.
-Wcześniej opijaliście to, że ty zostałem ojcem, a jeszcze wcześniej, że nim zostaniesz- patrzyła na niego wzrokiem z serii „Zaprzecz, a zginiesz”.
-Każdy powód jest dobry, żeby napić się po kieliszku Ognistej z przyjacielem- powiedział cicho, z nadzieją, że to ją uspokoi, ale mylił się.
-Po kieliszku, po kieliszku?!- spytała z niedowierzaniem- Wy wypijacie karafkę, a nie kieliszek- warknęła. Podniosła się gwałtownie, a długie, blond włosy opadły jej na twarz.
-Przepraszam , ok? Może powinniśmy pić mniej, ale jak zaczniemy....
-To nie potraficie skończyć- dokończyła za niego.
-Tak- powiedział ze skruchą.
-Wiem, przecież znam was od lat i nie raz z wami imprezowałam, ale...- powiedziała już spokojniej-... powinieneś się zachowywać, zwłaszcza, że była z nami Ros.
   Mina mężczyzny utwierdziła ją, że tą bitwę wygrała. Na osłodę przegranej przyciągnęła go do siebie i mocno pocałowała. Na początku był lekko zaskoczony, ale zaraz oddał pocałunek. Emily, trzeba przyznać, całowała się z wieloma mężczyznami, ale kiedy pocałowała Syriusza po raz pierwszy, przepadła. Całować nieziemsko i, niestety, mogła to potwierdzić połowa żeńskiej częściej Hogwartu z okresu, kiedy tam chodzili.
   Kiedy oderwali się od siebie Łapa zapytał:
-To już wiesz jaki jest dziś dzień?
-Nie wiem, skarbie- odpowiedziała.
-Walentynki!- krzykną z szerokim uśmiechem, łapiąc kobietę w talii i unosząc z łóżka. Okręcił się z nią do o koła własnej osi.
   Podczas tej operacji Emily śmiała się i piszczała. Kiedy w końcu ją puścił cmoknął ją przelotnie w usta i powiedział:
-Z okazji tego święta przygotowałem ci śniadanie do łóżka- szepnął słodkim głosem.
-To łóżka, tak?- spytała równie słodko. Odpowiedziało jej kiwnięcie, więc zapytała- To dlaczego wyciągnąłeś mnie z niego?
   Mina Syriusza była nie do opisania. Wyrażała od zdziwienia, przez złość do siebie do dziwnej radości.
-Masz rację, to było nie przemyślane, ale teraz naprawię swój błąd- powiedział i przerzucił sobie panią Black przez ramię. Sukienka nocna, która została już wcześniej podciągnięta, teraz zadarła się tak, że jej koniec, który był do kolan, teraz nie zasłaniał nawet połowy ud.
   Można pomyśleć, że skoro są walentynki, to pan Black położy żonę delikatnie do łóżka, ale przecież Syriusz Black musi wychodzić poza schematy... Rzucił Emily na łóżko, jak jakiś worek kartofli. Piski i wyzwiska temu towarzyszące nie przystoiły tak wysoko urodzonej damie, jak Emily Black z domu Zabini, ale teraz jej to nie obchodziło. Kiedy czarnowłosy próbował uciec złapała go za rękę i pociągnęła na łóżko. Przez to, że nie spodziewał się takiego obrotu sprawy w ciągu 5 sekund leżał jak długi na łóżku, na nim siedziała jego żona i trzymała jego ręce.
-Co ma pan na swoją obronę, panie Black?- zapytała tak, jak McGonagall, kiedy coś zmalował.
-Nie wiem, pani profesor- zażartował, uśmiechając się przy tym łobuzersko. Jednak wzrok żony uświadomił go, że nie ma co żartować- Może być to, że za drzwiami czeka śniadanie?- zapytał ze skruchą.
-Śniadanie?- zapytała zdziwiona. Ze złości nie wyłapywała faktów.
-Tak- odpowiedział- A jak mnie puścisz, to ci je przyniosę. Przecież po to cię położyłem z powrotem do łóżka.
-Ahhhh...- zamyśliła się. Kiedy mężczyzna próbował się podnieść powiedziała- Czekaj, czekaj ty mnie nie położyłeś, tylko rzuciłeś- warknęła.
-Naleśniki, dżem, owoce, syrop czekoladowy....- zaczął wyliczać, czym przekonał Em. Szybko go puściła, pomogła mu wstać, zakopała się pod pierzyną i powiedziała:
-Marsz po moje naleśniki- uśmiechnęli się do siebie promiennie.
   Czarnooki postawił tacę z jedzeniem na kolanach kobiety. Stał tam talerz z naleśnikami, sos czekoladowy, sałatka owocowa z bitą śmietaną. W filiżance była gorąca czekolada, a obok niej szklanka z sokiem pomarańczowym. Zwieńczeniem tego był wazonik, w których były róże, ale jedna z nich była sztuczna. Syriusz zobaczył, że Emily na nie patrzy i powiedział:
-Daję ci te róże, kochanie i przyrzekam, że przestanę cię kochać, jak ostatnia z nich zwiędnie- uniósł jej brodę i mocno pocałował. Od razu odwdzięczyła się tym samym.
-Tak bardzo cię kocham- powiedziała kiedy ją puścił, a po jej policzkach popłynęły łzy wzruszenia. Otarł je wierzchem dłoni, przesuną tacę i mocno przytulił żonę.
   Przez chwilę trwali w milczeniu, w końcu odezwała się Em:
-Boję się, wiesz?- szepnęła tak cicho, że gdyby jej usta nie były przy jego uchu, to by jej nie usłyszał. Zdziwiła się, kiedy ją puścił, ale on spojrzał jej głęboko w oczy i powiedział:
-Ja też się boję, ale dopóki jesteśmy razem, to nic złego się nie stanie- w jego głosie było tyle pewności, a kobieta tak bardzo chciała mu uwierzyć, że uśmiechnęła się i kiwnęła głową- A teraz zjedz to cholerne śniadanie, bo nie po to wcześniej wstawałem, żeby teraz wszystko wystygło- powiedział podając jej tacę.
   Zjadła połowę naleśników, a resztę oddała Syriuszowi, to samo zrobiła z sałatką. Jemu oddała sok, a sama wypiła czekoladę. To było jej małe podziękowanie, a czarnooki nie sprzeciwiał się, bo wiedział, że tym zrobi jej przyjemność.
   W środku posiłku Emily nagle krzyknęła:
-Ros! Przecież Ros nie jadła!- już miała wstawać, ale dłoń mężczyzny ją powstrzymała.
-Rosi nie ma. Molly zgodziła się popilnować ją dzisiejszego dnia...- na niedowierzający wzrok kobiety tylko się zaśmiał i kontynuował- ...więc mamy cały dzień tylko dla siebie.
-Nie wierzę- szepnęła. Przyzwyczaiła się, że każdego dnia, od ponad roku opiekuje się córką- Jesteś pewien, że to dobry pomysł?- zapytała zmartwiona.
-Tak skarbie, dobrze nam zrobi dzień bez dziecka, a Molly to w końcu jej matka chrzestna, niech się wykaże- powiedział z uroczym uśmiechem, przez który Emily zawsze- no prawie zawsze- się poddawała.
-Zgoda, ale lepiej żebyś miał dobry plan dnia, bo nie chcę zmarnować ani minuty- groźnie pokiwała palcem, ale efekt psuł szeroki uśmiech na twarzy.
-Planowałem cię nakarmić i przez cały dzień nie wypuszczać z łóżka.
-Syriusz, nie żartuj- pacnęła męża w rękę.
-Dobra, dobra. Mam plan, ale czy wypali, to nie wiem- powiedział na serio.
-A czy któryś z twoich planów miał czelność nie wypalić?- zapytała z łobuzerskim błyskiem w jasnych oczach.
-Nie- usłyszała odpowiedź, a w ciemnych oczach jej męża również zapaliły się łobuzerskie iskierki.
   Kiedy pół godziny później wyszła z łazienki nie wiedziała, co ją czeka. Założyła granatową sukienkę w kwiaty, o którą prosił Syriusz. Jasne włosy zakręciła lekko i zostawiła rozpuszczone. Zdecydowała się na najbardziej minimalistyczny makijaż, czyli pomalowała rzęsy i nałożyła na usta jasnoczerwoną szminkę.
   Wyszła z sypialni i udała się w stronę schodów. W duchu dziękowała wujowi Syriusza- Alphardowi Blackowi- że podarował swój majątek jej mężowi. Do jego domu rodzinnego nie mieli wstępu, po tym, jak uciekł do Potterów w wieku 16 lat. Jej dom rodzinny w Dolinie Godryka był również nieosiągalny. Jej rodzice nie żyli, a odziedziczył go najstarszy brat- Erick, który jest Śmierciożercą.
   Kiedy zeszła na duł czarnowłosy już na nią czekał. Założyli płaszcze i zimowe buty. Zaproponował jej swoje ramię, które z chęcią przyjęła i wyszli z mieszkania. Znajdowało się ono na przedmieściach Londynu, w wielkiej kamienicy.
-Gdzie mnie zabierasz?- zapytała. Ciekawość zżerała ją od środka.
-Zobaczysz- odpowiedział zagadkowo. Myślał, że rozbudzi jej ciekawość, ale nie spodziewał się, że pani Black stanie w miejscu.
-Nie idę, dopóki mi nie powiesz, gdzie idziemy- oznajmiła rzeczowo.
-Ale kochanie, chciałem ci zrobić niespodziankę- powiedział smutno i niemal błagalnie, robiąc przy tym minę skatowanego psiaka, która genialnie mu wychodziła.
-Wiem i rozumiem, ale ja chcę wiedzieć. Nie mam nastroju na niespo....- zacięła się. On chciał dobrze, a ona była jędzowatą wiedźmą- Dobrze kochanie, prowadź- powiedziała z uśmiechem i złapała go za rękę. Złączył swoje palce z jej i uśmiechną się.
   Nagle poczuła szarpnięcie w okolicach pępka, które oznaczało teleportację. Zamknęła odruchowo oczy. Otworzyła je dopiero, gdy usłyszała głos Łapy:
-Jesteśmy na miejscu.
   Rozejrzała się. Stali na zaśnieżonej plaży. Morze wylewało wodę i lód.
-Gdzie my jesteśmy?-zapytała oniemiała.
-Na West Wittering- odpowiedział dumnie.
-Wow... Ale jest zima i....- nie dane jej było dokończyć, bo jej usta zostały brutalnie zamknięte pocałunkiem.
-Wiem- powiedział mężczyzna- ale od czego mamy magię- uśmiechną się łobuzersko.
-A jeśli ktoś przyjdzie?- zapytała nieprzekonana.
-Nikt nie przyjdzie- odpowiedział pewnie- Możesz pójść się rozejrzeć- powiedział szczerząc zęby.
-A żebyś wiedział, że pójdę.
   Ruszyła w stronę morza. Zdjęła swoje kozaki i szła boso. Zimna woda obmywała jej stopy. Nie przeszkadzało jej to, bo rzuciła zaklęcie ogrzewające. Rozglądała się, ale nigdzie nikogo nie widziała. Postanowiła wrócić do męża. Stał tam gdzie go zostawiła. Wyglądał tak, jakby się nie ruszył, ale kiedy do niego dotarła złapał ją za rękę i, bez słowa, przeciągną przez niewidzialną barierę.
   To, co tam ujrzała było przepiękne. Bialutki piasek. Kolorowa roślinność. Nawet ogrzany kawałek morza. Słońce świeciło. Kobieta domyśliła się, że majstrował coś przy porach roku, co było niebezpieczne, ale nie miała serca się czepiać. Rzuciła się w objęcia swojego małżonka. Niestety zaskoczyła go tym, co spowodowało, że leżeli na pisku, a raczej ona leżał na piasku, a ona leżała na nim. Nic sobie z tego nie robili. Ich usta złączyły się w pocałunku, aż zbrakło im tchu. Oderwali się od siebie, i ciężko łapiąc powietrze, wstali. Zdjęli płaszcze, Emily odłożyła swoje buty i zdjęła czar, w czasie, gdy Syriusz zdejmował swoje obuwie.
   Pan Black zaprowadził panią Black do kocyka, na którym przygotował prawdziwą wakacyjną ucztę.
-Syriuszu, to istne szaleństwo- powiedziała z szerokim uśmiechem.
-A kto powiedział, że nie jestem szalony- odpowiedział z uśmiechem.
-Nie jesteś szalony. Jesteś idealny- powiedziała z czułością i przytuliła się do niego. Odpowiedział uściskiem prawie natychmiast. Stali tak w wakacyjnym słońcu, w środku lutego, przytuleni, milczący, napawając się wzajemną obecnością.
-Chodź, usiądziemy, porozmawiamy- powiedział mężczyzna puszczając swoją małżonkę.
   Usiedli na kocyku. Emily położyła głowę na kolanach Syriusza. Ten uśmiechając się szarmancko wziął miseczkę z truskawkami i zaczął ją karmić. Na początku może to i było romantyczne, ale kiedy zaczął mówić "Wrrrr.... Leci samolocik, leci" to było za wiele. Już miała na niego wrzasnąć, żeby się opanował, ale wtedy zobaczyła jego minę. Tylko o to mu chodziło. Chciał ją sprowokować. Nie wiedziała do czego, ale postanowiła zagrać w jego grę.
-Ne će juś tluskawek- zaczęła seplenić- ćem ćoś innego.
-Co byś chciała?- spytał, widząc, że wyzwanie zostało przyjęte.
-Ne wem, ćo maś?
-Lody wiśniowo-waniliowe, lody miętowe z kawałkami czekolady, mandarynki, paszteciki dyniowe, fasolki wszystkich smaków....- dalej nie słuchała, bo wiedziała, co zrobi.
-Ćem konkulś.
-Konkurs?-spytał zdziwiony.
-Tak, jemy faśolki na źmianę. Ja wybielam tobie, a ty mi, źgoda?
-No nie wiem- powiedział wyraźnie zaniepokojony. Jak kiedyś, gdy jechali do Hogwartu grali właśnie w takie coś, biednemu Syriuszowi trafiła się fasolka o smaku psiej kupy. Wtedy to dopiero mieli ubaw. Peter przestał się śmiać z tego po tygodniu, bo niezbyt miłych pouczeniach Blacka. Remus dał sobie spokój sam, po jakimś miesiącu. Ale Emily z Jamesem nie byli tacy miłosierni. Przypominali mu o tym, kiedy tylko mogli, aż do świąt. Po nich jakoś im się nie chciało, bo to nie było tak, że zapomnieli, o nie. Nawet teraz lubią to czasem wspomnieć.
-Tchuziś?- zapytała dalej mówiąc po dziecinnemu, wiedząc dlaczego się wacha.
-Ja nigdy nie tchórzę. Zaczynaj- polecił i podał jej miseczkę z ich zagładą.
   Na początku wszystko szło dobrze, aż nagle Em trafił się jeden najobrzydliwszych smaków. Ledwo zdążyła wyjąkać:
-Www...wo...wo..wo...woszczyna. Bleee....
   Wywołało to 5 minut niekontrolowanego śmiechu Łapy. Jednak to Emily śmiała się dłużej, kiedy mężczyźnie trafił się glut z nosa.
-Czuję się, jakbym całował Smarka. Ohyda...
-Musisz mówić Smark? Przecież wiesz, że on ma na imię Severus, a chociaż mógłbyś mówić Snape- powiedziała znudzona tymi wyzwiskami.
-Bronisz go?- zapytał otwierając szeroko oczy ze zdumienia.
-Nie bronię, ale nudzi mnie to gówniarskie zachowanie.
- A jak mu złamałaś nos, to co to było za zachowanie?- zapytał uśmiechając się wrednie.
-To było w afekcie, nie liczy się- odpowiedziała i rzuciła w niego fasolkami, żeby nie ciągnąć tego tematu.
-O nie- warkną groźnie- Ta zniewaga krwi wymaga.
   Emily pisnęła i zerwała się do ucieczki. Biegła szybko w stronę małego lasku za plażą, ale nie zdążyła przebiec połowy drogi, gdy silne ramiona oplotły ją w talii.
-Wiesz, że nie ujdzie ci to na sucho- zapytał groźnie.
-Doprawdy?- spytała bardziej go prowokując, o czym dobrze wiedziała.
-Tak- jeszcze cichsze i bardziej zwierzęce warknięcie utwierdziło ją, że wkurzyła swojego męża nie na żarty.
   Przerzucił ją sobie przez ramię i skierował się a powrotem do koca. Przynajmniej tak wydawało się kobiecie. Jednak, gdy szybkom krokiem miną ich piknik przeraziła się. Oznaczało to tylko jedno... on chciał ją wrzucić do wody. Zaczęła piszczeć, krzyczeć i uderzać go w plecy, lecz nic nie działało. Kiedy nieubłaganie zbliżali się do wody zaczęła mówić:
-Syriuszku, kochanie moje. Przepraszam cię bardzo. Ja tak tylko żartowałam. Nie wiedziałam, że tak to cię zaboli- jej głos był tak słodki, że można było dodawać go do herbaty.
-Powiedziałem, że nie ujdzie ci to na sucho i nie ujdzie- warkną tylko. Pani Black zaczęła się zastanawiać, kiedy on się taki delikatny zrobił, ale już nie pytała, żeby nie dolewać oliwy do ognia.
-Syriusz, chyba nie chcesz mnie utopić?- brak odpowiedzi- Pomyśli o Rosalin, przecież ona potrzebuje matki. Syriusz- brak odpowiedzi. Wiedziała, że jej nie utopi, ale zawsze mogła pobiadolić.
   Weszli do wody. Kiedy był już po pół torsu w wodzie wziął ją na ręce tak, jak wtedy, kiedy przenosił ją przez próg. Wypranym z emocji głosem powiedział:
-Wiesz, że cię kocham- i rzucił ją w powietrze. Zdążyła spojrzeć w jego oczy, w których kryło się rozbawienie. W ostatniej chwili nabrała powietrza. Już ja mu dam nauczkę to byłą jej ostatnia myśli przed zanurzeniem.
   Syriusz zaczął się niepokoić. Przecież powinna już wypłynąć. Nachyli się nad wodą, ale niczego nie wiedział.
-Em?- zapytał głośno. Kiedy odpowiedziała mu głucha cisza, przeraził się- Emily!- wrzasnął i sam się zanurzył. Płyną w dół, ale dalej niczego nie widział. Był przerażony. Co ja zrobiłem myślał. Jego tętno przyśpieszyło czterokrotnie. Wynurzał się, tylko o to by nabrać powietrza i wrócić pod wodę.
   Jego poczynania obserwowała blond włosa jędza. Bawiło ją to. Według niej powinien się nauczyć, że ma nie robić więcej takich rzeczy. Jednak, kiedy wynurzał się z coraz większym przerażeniem na twarzy serce zaczęło jej pękać. Podpłynęła do niego. Złapała go od tyłu za szyję i powiedziała do ucha:
-Żyję, ale nigdy więcej tego nie rób- jej głos był łagodny.
Kiedy oderwał jej ręce od swojej szyi i odkręcił się do niej, była w szoku. Na jego twarzy rozpacz mieszała się z furią.
-MYŚLAŁEM, ŻE ZGINĘŁAŚ!-wrzasnął- CO TY DO JASNEJ CHOLERY MYŚLAŁAŚ?!- w jego oczach pojawiły się łzy bezsilności, których nie mógł zatrzymać- KURWA MAĆ! Myślałem, że nie żyjesz, że cię straciłem- dodał już ciszej. Tak bezradnie, że aż serce się kraje- Nie byłby cię i byłaby to tylko moja wina- szepną cichutko, prawie zagłuszony przez fale.
-Przepraszam- szepnęła Emily, nie zwracając uwagi na to, że z jej oczu płynął łzy. Najgorsze było to, że sprawiła, że z oczu Syriusza płynęły słone krople- Przepraszam, tak bardzo przepraszam- szeptała wtulając się w niego. Nie mogła sobie wybaczyć taj głupoty. Targną nią niekontrolowany szloch.
   Stali tak, w ciepłej wodzie, oboje rozbici, oboje źli na siebie, za swoją głupotę. To Em pierwsza oderwała się od ukochanego i patrząc mu w oczy powiedziała:
-Przepraszam, zachowałam się tak głupio- wzięła głęboki oddech połączony ze szlochem- Tak mi przykro.
- Nie, to ja przepraszam- powiedział z powagą- Nie powinienem był cię wrzucać do wody, przez głupie fasolki. Gdyby coś ci się stało, nigdy bym sobie nie wybaczył, nigdy...
-Ćśśś...- powiedziała i pocałowała go, wlewając w ten jeden pocałunek cały swój żal, złość, rozpacz, przerażenie i miłość. Nie był bierny. Oddał pocałunek z takim samym zapałem i z podobnym składem uczuć, dodając do tego irracjonalną zazdrość, ale Em nie potrafiła tego odczytać.
   Kiedy w końcu wyszli za brzeg słońce chyliło się ku zachodowi. Nawet nie spostrzegli, że dzień tak szybko im miną. Wysuszyli się zaklęciem i usiedli na kocyku, wtuleni w siebie, aby obejrzeć zachód słońca.
-Kocham cię, wiesz?- szepnęła Em.
-Ja ciebie też. Najbardziej na świecie- odpowiedział i obdarzył ją delikatnym pocałunkiem.


Ech, walentynki... Z ich okazji pojawiła się ta miniaturka. Mam zamiar napisać ich więcej, aby przybliżyć wam życie Emily i Syriusza. Będą pewnie bardziej chronologiczne, bo ta jest ciut oderwana, ale czego nie robi się dla takiego święta...
Jako, że zaczęłam ferie, uzupełnię sobie rozdziały i poprawię różne błędy. Innymi słowy, zadbam trochę o Was i tego bloga.
Liczę na komentarze!

środa, 10 lutego 2016

Rozdział 19

W paszczy...


   Dotarcie do lochów zajęło jej około dziesięciu minut. Do czasu spotkania zostały jej dwie minuty w zapasie. Stanęła pod jedną z kamiennych ścian. Dostała szczegółowe instrukcje, jak dostać się pod wejście do pokoju wspólnego Slytherinu. Jednak nie podali jej hasła. Taki mały środek ostrożności. Ona też nie podałaby im im hasła do Wieży Gryffindoru. Poza tym sama i tak nie wejdzie do zielonej strefy. Nie to, że się bała, czy coś, co to, to nie, ale głupotą byłoby włażenie tam samemu. Przecież ona jest tylko dwunastolatką, a w środku są siedemnastolatkowie. To tak jak włożyć palec do mrowiska. Niby nie zginiesz, ale ból ugryzień i jadu mrówkowego zostaje w pamięci. A podejrzewała, że obeszliby się z nią jak z mrówką. Przynajmniej próbowali by. Tak łatwo by swojej skóry nie oddała. Spójrzmy prawdzie w oczy. Była by totalną idiotką, gdyby wchodziła tam bez planu B. Miała nadzieję, że obejdzie się bez niego, bo obejmował on naruszenie przestrzeni osobistej. Dowalenie paru osiłkom nie stanowiło dla niej problemu. Jednak plan B miał jedną, tycią, maleńką wadę, a mianowicie... oni mają różdżki i- pomimo tego, że dziewczyna, patrząc na nich przy posiłkach, zdążyła wyrobić sobie niezbyt przychylną opinię- wiedziała, że umieją się nimi posługiwać.
   Żałowała, och jak bardzo żałowała, że nie wolno im zakładać normalnych ubrań po skończonych zajęciach. Z jednej strony to rozumiała, bo jak niby nauczyciele mają wiedzieć, jakiemu domowi mają przyznać punkty. A z drugiej strony jej czerwone części w ubraniach podziałają na Ślizgonów, jak płachta na byka. Co do tego miała pewność.
   Z rozmyślań wyrwało ją otworzenie się ściany, w której było przejście. Ze środka wyszło trzech, dobrze jej znanych Ślizgonów. Podeszli do dziewczyny, która opierała się o ścianę przystającą do przejścia.
-No hej, baliśmy się, że nie przyjdziesz- zaśmiał się Blaise. O tym chłopaku wystarczy powiedzieć tylko jedno, a wszyscy wiedzą o kogo chodzi, a mianowicie "Wiecznie roześmiany".
-Czy ty próbujesz insynuować mi, że tchórzę?- zapytała mierząc chłopaka nieprzychylnym wzrokiem.
-Nie, ale to zachowanie typowe dla Gryfonów- odpowiedział nie zwracając uwagi na mordercze spojrzenie skierowane w jego stronę.
   Już miała posłać mu jakąś ciętą ripostę, ale ich, jakże kreatywną wymianę  zdań przerwał Draco.
-Nie będziemy tu stali do kolacji i wysłuchiwali waszej dyskusji- powiedział oschle.
-Zgadzam się ze Smokiem, ruszmy się i wejdźmy do środka- dodał Teodor, który wreszcie zdecydował się coś powiedzieć.
-Wejdźmy do tej paszczy lwa- szepnęła dziewczyna, czym zasłużyła sobie na trzy niedowierzające spojrzenia.
-Paszczy lwa... lwa... Słyszeliście, LWA!- krzykną Draco, na co jego koledzy tylko pokiwali głowami nie mogąc wykrztusić słowa i ubolewając niemo nad głupotą dziewczyny.
- Ty chyba z nami ne wejdziesz- wykrztusił w końcu Zabini.
-Przepraszam. Miałam na myśli paszczę węża, naprawdę- zaczęła się szybko tłumaczyć. Na początku nie rozumiała dlaczego posyłają jej takie niedowierzające spojrzenia. Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, jaką gafę popełniła.
-Nigdy więcej nie myl węża z lwem, to obrzydliwe- powiedział Teodor, z którego ust pierwszy raz usłyszała taki tekst. Jednak Ślizgon to Ślizgon pomyślała, ale nie powiedziała nic na ten temat.
-Sorki, no. Nie chciałam- powiedziała jeszcze raz- Wchodzimy czy nie?- zapytała, żeby zmienić temat.
-Teraz zastanawiamy się, czy to dobry pomysł...- zaczął Malfoy.
-Dajcie już spokój, to było zwykłe przejęzyczenie, nic więcej- wbrew sobie i sytuacji zaczęła się śmiać. Upór i oburzenie chłopaków na to jedno małe słówko były na swój sposób zabawne.
-A ty z czego rżysz- zapytał Diabeł, by zaraz również wybuchnąć śmiechem.
   Draco i Teo patrzyli na nich z politowaniem, ale tylko przez chwilę, bo nie mogli już wytrzymać i też zaczęli się śmiać. Gdyby teraz ktoś spojrzał na nich z boku, to pomyślałby, że są po eliksirach i tam nawdychali się jakiś dziwnych oparów.
   Dłuższą chwilę zajęło im doprowadzenie się do względnego porządku. Dalej mieli uśmieszki na twarzach, choć to blondyn najszybciej opanował emocje. To właśnie on staną blisko ściany i szepną hasło. Gdyby jej zależało, to mogłaby się wsłuchać i je poznać, ale w ten sposób zniszczyłaby rodzące się dopiero zaufanie.
-Damy przodem- powiedział szarmancko. Zazwyczaj skorzystałaby z takiej propozycji, ale w obecnej sytuacji wolała odmówić.
-Wolałabym, żebyś ty wszedł pierwszy, ja po tobie, a chłopaki za mną- szepnęła cicho. Było jej głupio, bo okazała, w jej mniemaniu, strach.
-I to cię różni od tych typowych Gryfonów. Nie pchasz się w niebezpieczeństwo, jeśli nie musisz- powiedział, z nutką  uznania Draco.
-Uznam to za komplement- odpowiedziała z uśmiechem.
-Nie doszukuj się ukrytych intencji- powiedział- Idziemy- i ruszył do środka.
   To, co dziewczyna zobaczyła w pomieszczeniu było... piękne. Zielonkawe światło z lamp zawieszonych pod sufitem oświetlało długi, nisko sklepiony loch. Ściany były w odcieniu ciemnej zieleni i srebra. W różnych miejscach stały zielone fotele i kanapy, ze srebrnymi poduszkami. Przed niektórymi stały rzeźbione stoliki. Wewnątrz bogato zdobionego kominka palił się wesoło ogień. Jednak cały efekt podsycało wielkie okno, z którego widać było dno jeziora. To właśnie stamtąd wlewało się przytłumione, zielone światło, które nadawało aurę tajemniczości pokojowi wspólnemu Slytherinu. Pomyślała sobie, że Salazar miał gust tworząc to pomieszczenie. Z jej ust wyrwało się ciche:
-Salazarze.
-Nieźle to wygląda, co?- spytał Malfoy, uśmiechając się przy tym arogancko.
-Co jak co, ale wasz pokój wspólny robi wrażenie- odpowiedziała, jednak widząc poszerzający się uśmiech chłopaka dodała- Ale nie ciesz się, u nas jest lepiej- miała rację mówiąc to. Pokój wspólny Ślizgonów wyglądał lepiej, to fakt, ale było w nim zimno, nie przez to że byli w lochach, ale przez atmosferę. Za to w pokoju wspólnym Gryfonów było przytulnie, atmosfera była przyjazna. Panowała jedność, której nie było wśród Ślizgonów.
-Jak lepiej?- spytał Blaise, który jako ostatni wszedł do środka.
-Cieplej, przytulniej, po prostu lepiej- nie wiedziała, jak to dokładnie wytłumaczyć, ale tak czuła, gdzieś głęboko w sercu.
-Nie znasz się - mrukną.
-A byłeś kiedyś w Wieży Gryffindoru?- zapytała dziarsko.
-No, nie, nigdy....
-Więc się nie wypowiadaj, bo nie masz porównania.
-Jesteś nieznośna.
-Nie ty pierwszy i nie ostatni mi to mówisz- odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
-Nie będziemy tu tak stać- wtrącił Nott- może usiądziemy?
-A może szybko i cicho pójdziemy do waszego dormitorium?- spytała.
-Czy to propozycja?- spytał Draco dosyć jednoznacznie.
-Tak- odpowiedziała. Spowodowało to opadnięcie szczęk chłopców do samej podłogi i wytrzeszcz oczu. Jednak dziewczyna nic sobie z tego nie robiąc kontynuowała- Posiedzimy sobie, porozmawiamy, poznamy się lepiej...
   Takie dokończenie wywołało salwę śmiechu, a to spowodowało zwrócenie na nich uwagi obecnych Ślizgonów. Podszedł do nich jeden z siedzących przy "oknie" starszych chłopaków. Rosi poznała go, gdy podszedł bliżej. Był to Ravis, chłopak, który zaczepił ją pierwszego dnia.
-Hej maleńka- powiedział, uśmiechając się zimno- Znów się zgubiłaś? Pomóc ci trafić do siebie? Wiedz, że tym razem Snape cię nie ochroni- Gryfonka wciągnęła gwałtownie powietrze. Właśnie takiego przywitania się spodziewała. Podczas wypowiedzi chłopaka za jego plecami pojawiło się podobnych mu, w liczbie trzech. Pomyślała sobie, że zaraz ją wykopią i to tylko wtedy, gdy będzie miała szczęście. Z tych niewesołych myśli wyrwał ją zimny głos blondyna.
-Masz jakiś problem Ravis? Moja KOLEŻANKA- mocno zaakcentował to słowo- nie zgubiła się, tylko została przeze mnie zaproszona- uniósł brwi, a jego wzrok był jednym z serii "Spadaj, bo jak nie, to się policzymy".
-Myślisz, że mnie zastraszysz gówniarzu?- zapytał niewzruszony.
-Myślę, że nie muszę cię straszyć, bo jesteś na tyle inteligentny, żeby zejść mi z drogi- odpowiedział spokojnie, ale bardzo zimno.
-A jeśli nie?- spytał kpiąco.
   Rosi patrzyła z niepokojem na rozgrywającą się scenę. Potwierdzała się w myśli, że był to głupi pomysł. Spojrzała na Blaise'a i Teodora. Ten pierwszy miał kpiący uśmieszek na twarzy, a drugi niewzruszoną minę. Nie wyglądali tak, jakby się bali o przyjaciela.
-To wtedy poznasz gniew Malfoyów- usłyszała odpowiedź Draco.
   Wyraz twarzy siódmoklasisty zmienił się diametralnie. Widać było, że się nad czymś mocno zastanawia, a jeden z jego kumpli szepną mi coś na ucho.
-Dobra, młody. Tym razem wam odpuszczę, ale macie nie wchodzić mi w drogę. Wasza Gryfoneczka też- w słowo "Gryfoneczka" wylał tyle jadu, że spokojnie napełniłby jezioro.
-Jasne- odpowiedział Draco z kpiącym uśmieszkiem, znów przyczepionym do twarzy.
    Ruszyli w stronę dormitoriów chłopców. Były to drzwi po prawo, te po lewo, jak domyśliła się dziewczyna, prowadziły do dormitoriów dziewczyn.
   Pokój chłopców był nie za duży. Stało tam pięć łóżek, do każdego były szafki nocne. Naprzeciwko wejścia były drzwi, najprawdopodobniej do łazienki. Podłoga i kolumny łóżek były z jasnego drewna, a reszta pomieszczenia była w zieleni i srebrze.
-W porównaniu z pokojem wspólnym macie tu dość licho- zaśmiała się.
-Ale się dziś czepiasz- odpowiedział ze śmiechem Zabini.
-Jasne....- powiedziała zaczepnie.
-A niby nie? Tylko się czepiasz. A może to ze strachu?- odpowiedział na zaczepkę.
-Na ten temat nie będę z tobą dyskutować, bo jeszcze cię zawstydzę- odpowiedziała uśmiechając się.
-Tak, na pewno. Pewnie tyl....- niedane mu było skończyć, bo do ich dormitorium ktoś zapukał.


Koniec! Mi się wydaję, że rozdział jest nawet ok, ale jak jutro przeczytam, to okaże się, że jest do bani. Zawsze tak jest, no cóż. Następny rozdział powinien być w piątek, ale nie wiem, czy dodam, bo mam biwak chóru (nie spodziewaliście się, że śpiewam, co?). Tak więc może mi się nie udać, ale zobaczymy. Po prostu w piątek sprawdzajcie, ale bądźcie przygotowani, że może go nie być.
Wedle tradycji przypominam o komentowaniu! Komentarze mają być!

poniedziałek, 8 lutego 2016

Darmowe e-booki dla blogerów!

Wydawnictwo Wymownia stworzyło piękną akcję dla blogerów. Proponują darmowe e-booki i audiobooki. Wystarczy mieć aktywnego bloga.
Szczegóły tutaj: http://wymownia.pl/darmowe-ebooki-dla-blogerek/
Lecę wysłać do nich maila ;)
P.S. Rozdział jeszcze dziś

niedziela, 7 lutego 2016

Rozdział 18

Listy wysłane...


   Reszta lekcji minęła już spokojnie. Po obiedzie umówiła się ze Ślizgońskimi przyjaciółmi, że za godzinę spotkają się w ich pokoju wspólnym, a raczej przed, bo dziewczyna nie zna hasła. Nie uważała, aby był to dobry pomysł, ale zaklinali się, że nic jej się nie stanie. Cóż, raz się żyje... Gryfoni dziwnie na nią patrzyli, gdy rozmawiała z zielonymi znajomymi. Najbardziej paliły ją spojrzenia trzech rudzielców, Harrego i trochę Hermiony. Miała nadzieję, że nie będą jej robić żadnych problemów. Ale kto to wie. Postanowiła się nie przejmować. To taki test dla ich przyjaźni. Ciekawe jaki będzie wynik...
   Siedziała sobie w pokoju wspólnym. Na stoliku, przed fotelem, na którym siedziała, leżał kawałek pergaminu, pióro i atrament. Postanowiła w końcu napisać list do matki. Pewnie się niecierpliwiła. Mijały minuty, a ona nie wiedziała, co napisać. W głowie miała wiele myśli, ale nie potrafiła ich przelać na papier (To tak jak ja rozdziałów. Pomysłów sto, a jak przyjdzie do pisania to nic~ przyp. Autorki). Siedziała i patrzyła tępo w pergaminu. W końcu zaczęła.

 
Kochana mamo!
    Wybacz, że piszę dopiero teraz, ale byłam strasznie zaganiana. Pierwszy tydzień szkoły to koszmar.
Trafiłam do Gryffindoru, ale muszę przyznać, że Tiara miała nie mały orzech do zgryzienia. Zastanawiała się jeszcze nad Slutherinem, wiesz, geny dały o sobie znać ;) Kurcze, chciałam wszystko od początku opisać, a zaczęłam od Tiary. 
   Dobra, teraz od początku, czyli od podróży pociągiem.
   Usiadłam razem z bliźniakami w przedziale, tak jak podejrzewałaś. Zapoznali mnie ze swoim kolegą z roku- Lee Jordanem. Była z tego afera, bo mi się włosy na rude zmieniły, taki jak mają Weasleyowie. Biedak myślał, że jestem ich kuzynką, ale wszystko się wyjaśniło.
   Potem do naszego przedziału przyszła Hermiona Granger, która chodzi ze mną do klasy. Szukała ropuchy Nevillea Longbottoma. Pomogłam jej szukać i się zaprzyjaźniłyśmy. Jest super. Miła, mądra, ładna. Ma super włosy. Taki kasztanowy puch, a jej oczy są koloru gorzkiej czekolady. Takie śliczne. Miona też trafiła do Gryffindoru.
     Teraz następna część. Jak szukałam tej ropuch to trafiłam na grupkę chłopaków i teraz czytaj uważnie. Byli to: Vincent Crabbe, Gregory Goyle, Teodor Nott, Draco Malfoy i.... Blaise Zabini. Mówi ci coś to nazwisko? Wiem, że tak. Ale wyobraź sobie, że Draco pomógł mi szukać Teodory (to ta ropucha). Miły był i w ogóle, ale bliźniacy mówili, że Malfyowie nie są zbyt fajni, że się tak wyrażę. Opowiesz mi o nich w następnym liście? Dziękuję, że tak. No, ale zaprzyjaźniłam się z nimi wszystkimi, nie, nie wszystkimi Crabbe i Goyle są głupi. Jesteś ze mnie dumna? Sześcioro przyjaciół w jeden dzień, rekord. Jestem teraz otwarta dla ludzi. A wracając do tematu. Chłopcy trafili do Slytherinu, czego nie trudno się domyśleć.  Miałam dosyć trudną rozmowę z Draco, ale postanowiliśmy dać dobie szansę na przyjaźń. Zobaczymy co z tego wyniknie... Dziś mam się spotkać z nimi. Boję się, że to będzie problem dla mich Gryfońskich przyjaciół. Bo jeszcze ci nie napisałam. Z Harrym też się zaprzyjaźniłam. Jest trochę problemów z Ronem, ale się kolegujemy.
   Mam, oprócz Hermiony, cztery współlokatorki: Lavender, Parvati, Fay i Kellah. Nie dogaduje się z Lavender, ale to nic.
   Jejku, jaki ten list poplątany, masakra. Ale jeszcze chcę ci napisać o eliksirach. Uczy nas profesor Severus Snape. Jest opiekunem Slutherinu, z którym mamy zajęcia i strasznie ich faworyzuje. Szanowny pan profesor raczył odjąć mi na pierwszych lekcjach, aż osiem punktów. Nie, zaraz, na lekcji pięć, a jak rano biegłam to wpadłam na niego i odjął mi trzy. Za poprawne odpowiedzi na pytania dodał mi jeden punkt, choć niechętnie. Ale co się dziwić... Wyżywał się na Harrym, który z eliksirów nic nie rozumie, więc stanęłam w jego obronie. Musiałam za to odpowiedzieć na pytania, ale odpowiedziałam dobrze, więc było ok. W sumie nie całkiem, bo Harry stracił jeden punkt, ja zyskała również jeden, ale straciłam pięć, za pyskowanie. Później Neville wylał eliksir Seamusa (też z Gryffindoru). Profesor Snape zaczął oskarżać Harrego, że to jego wina. Znowu, więc stanęłam w obronie Pottera.  A, że byłam zła o te odjęte punkty to zrobiłam małą aferę. Myślałam, że stracę jeszcze pięć, ale używam mojej jednorazowej, tajnej broni, wiesz o co chodzi ;) 
   To chyba wszystko. Reszta lekcji była raczej spokojna. Choć nie mogę doczekać się lekcji latania. Jeszcze o nich nic nie wiadomo :(
   Kończę już, bo zaraz mam spotkanie z chłopakami.
   Kocham cię bardzo i ściskam
Twoja Rosi
P.S. Przekaż pozdrowienia cioci Molly i Ginny.
P.P.S. Jak skontaktujesz się z Magnusem to i jego serdecznie pozdrów. 

 Zakończyła list i wpatrywała się w niego jeszcze długo. Zastanawiała się, czy napisała wszystko. Bałagan w liście odpowiadał bałaganowi w jej głowie. Siedząc tak, nie zauważyła, że Hermiona siedzi przy niej, gdzieś tak od połowy listu. Nic nie mówiła, nie czytała listu, broń Merlinie, tylko patrzyła na twarz blondynki. Pierwszy raz widziała tyle emocji, do tego tak wyraźnie, na jej twarzy. Chcąc nie chcąc Miona musiała przyznać, że jej przyjaciółka jest na swój sposób zamknięta. Cicha, spokojna, a jak wybuchnie to na całego.
  Rozmyślania obu dziewczyn przerwali bliźniacy i Lee. Usadzili się naprzeciw nich, w czerwonych fotelach.
-No hej, dziewczyny- przywitali się.
-Hej- odpowiedziały. Rosi posłała Hermionie zdziwione spojrzenie, a ta odpowiedziała wzrokiem "Później".
-To może opowiesz nam, Rosalin, o czym rozmawiałaś z bandą Malfoya?- spytał Fred.
-Po pierwsze to nie jest żadna banda Malfoya, a po drugie, wystarczy, że poprosicie- powiedziała z szerokim uśmiechem i błyskiem zaciekawienia w oku.
-Ale z ciebie Huncwotka, chcesz, żebyśmy się prosili- George pokręcił z niedowierzaniem głową.
-Jejku, byłam ciekawa waszej reakcji, nic więcej- odpowiedziała niewzruszona.
-To powiesz?- tym razem zapytała Herm.
-Oj, ciekawskie z was dzieci- zaśmiała się blondynka.
-Mów- powiedzieli razem.
-Umówiłam się z nimi, trochę razem posiedzimy, pogadamy, takie tam- puściła im oczko.
-Ze Ślizgonami? Co ty się na rozum z gumohłonem zamieniłaś?- zapytał bardzo poważnie Jordan.
-No chyba ty- odpowiedziała i pokazała mu język- A dlaczego nie ze Ślizgonami?
-Bo...bo...-zaczął się jąkać, jak profesor Quirrell-... to Ślizgoni- powiedział w końcu.
-Marny argument, tak jak argument Ślizgonów odnośnie Gryfonów. Dziecinada i stare uprzedzenia, nic więcej- prychnęła.
-Ale to tradycja- powiedział błagalnie Fred.
-Tradycją było kiedyś zabijanie charłaków, a teraz? Trzeba zrywać złe tradycje- powiedziała z wielkim przekonaniem.
 -Dobra, dobra, nie czaruj...
-To niby po co jestem czarownicą?-zapytała. Można powiedzieć, że to pytanie rozładowało napięcie, które się stworzyło, bo wszyscy razem zaczęli się śmiać. Parę osób na nich spojrzało, ale gdy zobaczyło rude czupryny to zrozumieli, że musiał pojawić się jakiś żart.
-Na pewno chcesz do nich iść, my ci nie wystarczamy?- spytał George, kiedy już przestali śmiać się, jak upośledzeni.
-Na pewno- powiedziała- I to nie chodzi o to, że mi wystarczacie lub nie. Polubiłam ich, zanim zostali Ślizgonami. Nie mam zamiaru zrywać z nimi kontaktu, tak samo jak z wami. Ale jeśli wy nie będziecie chcieli przyjaźnić ze mną z takiego powodu, to jest mi bardzo przykro, ale potrafię to zrozumieć- skończyła ciszej niż zaczęła.
-Chcemy się z tobą przyjaźnić, a jeśli ty chcesz się przyjaźnić z nimi, to ok, ale nas z nimi nie kontaktuje- powiedział Fred, który podczas, gdy Gryfonka mówiła, usiadł koło niej, a teraz ją przytulił.
-Oni z wami też nie chcą tworzyć przyjaźni, więc nie ma problemu- uśmiechnęła się szeroko- A teraz was przepraszam, bo muszę wysłać jeszcze, po drodze, list- złapała swoje klamoty i poszła do dormitorium. Tam wszystko, oprócz listu, schowała do kufra i wyszła. Podeszła jeszcze do przyjaciół, którzy siedzieli, tak jak ich zostawiła i zapytała
-Wiecie, gdzie Harry i Ron?
-Nie- powiedzieli rudzielce- ale co nas obchodzi Ron, niech łazi, gdzie chce.
-Chyba poszli do Hagrida- wtrącił Lee- Rano Harry dostał list od niego.
-Aha, ok.
-Czemu pytasz?- zaciekawiła się Hermiona, która siedziała dziwnie cicho. Rosi pomyślała, że będzie musiała z nią porozmawiać.
-Z czystej ciekawości-odpowiedziała zgodnie z prawdą- Lecę, bo się spóźnię. Pa.
   I już wybiegła za portret. Pędem poleciała do sowiarni. Drogę sprawdziła sobie na mapie, którą udało jej się pożyczyć od bliźniaków na ten tydzień. Pomieszczenie znajdowało się w wierzy. Było w nim pełno sów: małych i dużych, białych, czarnych i brązowych. Różne gatunki. Przywołała swoją sowę po imieniu i powiedziała jej.
-Lec do mamy. Znajdziesz ją- i pomogła jej wystartować.
   Z dobrym humorem poszła w stronę lochów.



Hej wam! Wiem, rozdział jest słaby. Nazwałabym go taką przejściówką. Nie zrażajcie się. Napiszcie mi w komach jak z objętością, bo pisałam ten rozdział głównie na tablecie i nie bardzo mogę sobie porównać, tak jak zwykle. Liczę na was.
Do następnego rozdziału!







piątek, 5 lutego 2016

Rozdział 17

Totalna niesprawiedliwość i wybuch wulkanu... 


   Weszli do klasy. Panował tam półmrok.  Do tego było dużo zimniej niż w innych częściach zamku, ale w końcu były to lochy. Wzdłuż ścian pomieszczenia stały półki ze słojami. W nich znajdowały się, prawdopodobnie, składniki do eliksirów, ale trzeba przyznać, że wyglądało to niezbyt fajnie. Usiedli przy stolikach. Ros i Hermiona siedziały obok siebie. Blondynka na końcu stolika, a obok panny Granger siedział Harry, potem Ron. Ślizgoni zajęli ławkę niedaleko nich. Profesor usiadł za swoim biurkiem i zaczął odczytywać listę.
-Black, Rosalin- powiedział cicha, ale nikt nie miał problemu z usłyszeniem.
   Podniósł wzrok na dziewczynę, a czarne jak tunele oczy wbiły się w nią. Odpowiedziała hardym wzrokiem. Tylko wyczulone oko mogło zauważyć zmianę w Mistrzu Eliksirów. Widać było, że się zirytował. To było jak balsam na duszę Ros, która ubolewała nad odjęciem punktów z rana.
   Nauczyciel przeszedł do dalszego czytania listy. Kiedy doszedł do nazwiska "Potter" zatrzymał się, co nie było wielkim szokiem dla Blackówny, i powiedział:
-Ach, tak. Harry Potter. Nasza nowa znakomitość- głos miał cichy i przesycony sarkazmem.
   Trójka Ślizgońskich przyjaciół panny Black i ich ochroniarze, zaczęli się śmiać zakrywając twarze rękami. Niby wiedzieli, że nie będą mieli większego problemu, ale woleli nie kusić losu. Snape zakończył odczytywać listę i rozejrzał się po klasie. Parę osób drgnęło ze strachu, ale co się dziwić, gdy takie czarne tunele patrzą na człowieka.
-Jesteście tutaj, żeby nauczyć się subtelnej, a jednocześnie ścisłej sztuki przyrządzania eliksirów- zaczął bardzo cicho. Nie miał problemów z utrzymywaniem rygoru w klasie- Nie ma tutaj głupiego wymachiwania różdżkami, więc może wielu z was uważa, że to w ogóle nie jest magia- Rosi prychnęła w duchu. Eliksiry były naprawdę ważne, nie każdy znał przecież zaklęcia uzdrawiające, a lekki eliksir można było kupić- Nie oczekuję od was, że naprawdę docenicie piękno kipiącego kotła i unoszącej się z niego roziskrzonej pary, delikatną moc płynów, które pełzną poprzez żyły człowieka, aby oczarować umysł i usidlić zmysły... Mogę was nauczyć, jak uwięzić w butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet powstrzymać śmierć... jeśli tylko nie jesteście bandą bałwanów, których zwykle muszę nauczać.
   Chciała, tak bardzo chciała poznać wszystkie te eliksiry. Do tego postanowiła sobie, że udowodni profesorkowi, że nie jest żadnym bałwanem. Hermiona też chyba postanowiła sobie to, ponieważ prawie zsunęła się z krzesła.
   Nastała cisza. Gęsta i nieprzyjemna, którą przerwał znienacka Mistrz Eliksirów:
-Potter! Co mi wyjdzie, jeśli dodam sproszkowanego korzenia asfodelusa do nalewki z piołunu?- było to totalnie proste pytanie. Wywar Żywej Śmierci- to było odpowiedź. Niestety widać było, że czarnowłosy Gryfon nie na zielonego pojęcia o czym mowa. Ręka Hermiony uniosła się szybko do góry, więc i Ros nieśmiało uniosła dłoń.
-Nie wiem, panie profesorze- odpowiedział ponuro chłopak. Mina belfra wyrażała okrutną satysfakcję.
-Jak widać, sława to nie wszystko. Kolejna próba. Gdzie będziesz szukał, jak ci powiem, żebyś znalazł mi beozar?
   Kolejne proste pytane, wystarczyło poczytać podręcznik. Gryfonki podniosły wyżej ręce. Rosi powiedziała by, że albo w żołądku kozy, albo już przy odtrutkach. Jednak odpowiedź zielonookiego była taka sama jak poprzednia.
  Ślizgoni już śmiali się otwarcie. Dziewczyna posłała im spojrzenie mówiące "Tak, bardzo zabawne", ale oni tylko bardziej się zaśmiali.
-Jasno można stwierdzić, że nie zajrzałeś do żadnej książki, co Potter- cisną dalej Snape- To może mi powiesz, jaka jest różnica między mordownikiem a trojadem żółtym?
   Aż żal się robiła, gdy patrzyło się na biednego Harrego. Chłopak nie miał o niczym pojęcia, a profesor Snape zdawał się to permanentnie wykorzystywać.
-Może zapyta pan kogoś innego, widzi pan, że Harry nie wie?- niewytrzymała blondynka. Wszyscy w klasie wstrzymali oddech, gdy Snape odwrócił się i spojrzał na nią. Ona sama powoli zaczynała żałować swojej decyzji, o wyciągnięciu kolegi z kłopotów.
-Może ciebie, Black?- zapytał zjadliwie nauczyciel.
-Mogę być ja- odpowiedziała pewnie.
-To odpowiedz.
-Między mordownikiem a trojadem żółtym nie ma żadnej różnicy, bo to jedna i ta sama roślina, profesorze- lekkie zdziwienie na twarzy profesora dodało jej otuchy. Jednak następne słowa przyprawiły dziewczynę o przyśpieszoną pracę serca.
-Skoro jest taka mądra, Black, to jaka jest trzecia nazwa?
-Trzecia nazwa?- zapytała głupio.
-Tak- tryumf na twarzy Mistrza Eliksirów był ewidentny. Rosi gorączkowo myślała nad odpowiedzią. Znała ją, wiedziała, że zna tą głupią nazwę, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć. Spojrzała na Hermionę, ale i jej ręka leżała na stoliku, o ona sama wyglądała, jakby się nad czymś usilnie zastanawiała.
-Nie wiesz?- zapytał sarkastycznie- Oj, jaka szkoda, za twoją ignorancję Gryffindor traci...
-Akonit!- krzyknęła.
   W ostatniej chwili dostałą olśnienia. Jenak nie jest tak źle z jej pamięcią, co również wyrażała twarz profesora. Również, bo na jego twarzy malowały się: złość i niedowierzanie.
-Słucham?
-Trzecia nazwa to akonit, profesorze- wykrztusiła na jednym wydechu.
   Miny wszystkich uczniów wyrażały tylko i wyłącznie szok. Nie mogli uwierzyć, że zagięła profesora Snapea. On również nie, bo na jego twarzy malowały się niedowierzanie i złość oraz coś, czego dziewczyna nie potrafiła zinterpretować.
-Zgadza się- powiedział niechętnie- Potter, prze ciebie Gryffindor traci jeden punkt- tymi słowami poprawił sobie humor.
   Kierował się już do biurka, kiedy odezwała się Ros:
-Skoro odjął pan punkty za brak odpowiedzi Harrego, to za moje poprawne powinien pan dodać, prawda?- czuła, że balansuje po cienkiej granicy cierpliwości swojego nauczyciela, ale nie potrafiła się oprzeć.
-Słucham?- spytał z niedowierzaniem. Po namyśle jednak dodał- Masz rację, Black. Jeden punkt dla Gryffindoru za twoje odpowiedzi i minus pięć punktów dla Gryffindoru, za przeszkadzanie mi- wygiął wargi w geście satysfakcji.
   Szczęki wszystkich uczniów znalazły się na podłodze. Wszystkich, prócz Rosi, w której szalał huragan. Rano trzy punkty, teraz pięć punktów, no bez żartów. Kolejny nauczyciel, który ma do niej jakieś pretensje o nic... No dobra, może nie o nic, teraz na lekcji, ale rano tak. Powstrzymywała się jak mogła przed wyrzuceniem z siebie emocji. Mogło to, przecież skończyć się szlabanem, które, jak słyszała od bliźniaków profesor Snape lubił rozdawać, głównie Gryfonom. Nie powiedział nic.
   Zostali podzieleni na pary i mieli sporządzić napój leczący czyraki. Rosalin pracowała z Hermioną. Szło im bardzo dobrze. Odmierzały suszoną pokrzywę, kruszyły kły węża i patrzyły złym wzrokiem na Dracona, który był jednoznacznie faworyzowany, nawet bardziej niż reszta Ślizgonów. Snape właśnie rozpływał się, jeśli można tak powiedzieć w odniesieniu do tego człowieka, nad uwarzonymi przez Malfoya rogatymi ślimakami, gdy w lochu pojawił się gryzący, zielony dym. Nieville, który przez przypadek ruszył kociołek Seamusa syczał z bólu. Ciemnozielona maź, która wypłynęła z kociołka, poparzyła mu ręce, nogi i twarz.
-Idiota- sykną gniewnie Snape. Jednym machnięciem różdżki oczyścił wszystko i kazał Finniganowi zaprowadzić chłopaka do skrzydła szpitalnego.
-Potter... Dlaczego nie powiedziałeś mu, żeby nie dodawał kolców jeżozwierza przed zdjęciem kociołka z ognia. Myślałeś, że jego porażka coś ci da. Przez ciebie Gryffindor traci pięć punktów.
    Zielonooki chciał coś powiedzieć, ale Ron kopną go pod stołem. Niestety nikt nie zauważył, że w pewnej blondwłosej Gryfonce przelała się czara goryczy.
-Ja przepraszam, profesorze, ale mógłby pan mi wytłumaczyć, co takiego zrobił Harry?- zapytała spokojnie, ale tylko z pozoru. Teraz w dziewczynie panował huragan, burza z piorunami i erupcja wulkanu.
-Chyba wyraziłem się jasno, Black?
-Dla mnie nie. Powiedział pan coś o tym, że porażka Neville'a da coś Haremu, a ja nie rozumiem i uważam, że odjął pan punkty bezpodstawnie- powiedziała ostrzej niż zamierzała, ale cóż...
   Wstrzymała oddech, gdy Snape podszedł do niej i cicho sykną.
-To idź do dyrektora. Albo lepiej zmień szkołę, na pewno nie będę płakał, za kolejnym głupim potomkiem Blacków.
-Jak ma pan problemy z nauczaniem to niech pan zmieni pracę- odpowiedziała słodziutko (Napisałabym, że level Umbrdge, ale wiecie... XD~ przyp. Autorki).
-Nie mam problemu z pracą, ale widzę, że będę miał z tobą.
-Wolałabym nie, profesorze- uśmiechnęła się delikatnie, co jeszcze bardziej rozwścieczyło nauczyciela.
-Minus pięć dla....
-Ale za co?- przerwała tym głupim pytaniem.
-Za co?- zapytał zbity z topu.
-Przepraszam, profesorze, już będę milczeć- powiedziała grzecznie, jak gdyby nigdy nic.
-Już to widzę....- mrukną i odszedł od dziewczyny.
    Wypuściła powietrze, które zatrzymała po głupim pytaniu. Nie sądziła, że ta sztuczka zadziała. Cieszyła się, ale postanowiła już dziś nie kusić losu.
   Na końcu lekcji Snape obejrzał ich eliksiry. Nad kociołkiem naszych dwóch Gryfonek zatrzymał się nieco dłużej. Popatrzył, mrukną coś niezrozumiale, kiwną głową na znak aprobaty i odszedł. Eliksir wyglądał tak, jak został opisany w podręczniku. Z lekkimi uśmiechami opuściły salę.
-Dwa punkty, za nic- marudził w drodze powrotnej z lochów Harry.
-Nie martw się- zaczęła go pocieszać panna Black- Mi odjął już osiem... ale dodał jeden, więc można powiedzieć, że przeze mnie Gryffindor stracił siedem punktów tylko dziś.
-Muszę przyznać, że ci się udało, bo odjął by ci następne- powiedział Ron.
-Nom... Nie spodziewałam się, że podziała, ale udało się. Tylko jest jeden minus, już tak nie zrobię.
-Racja, pewnie teraz Snape...
-Profesor Snape- wtrąciła Rosi.
-... pluje sobie w brodę, że nie odjął ci tych punktów.
-I pewnie sobie odbije na następnych zajęciach- dodała Miona.
-Pewnie tak, ale co mnie to obchodzi- machnęła zbywająco ręką i udali się na następne zajęcia.


 Mam nadzieję, że wam się podobało! :D
Rozdziału nie dodałam wczoraj z powodu braku weny. Do tego zastanawiam się czy nie dodawać rozdziałów rzadziej a dłuższych. To nie moja wina, tylko nauczycielek, które już wpadają w przed egzaminowy szał i każą nam uczyć się podwójnie, jak nie potrójnie. Jedyną pociechą są ferie, które zaczną mi się za tydzień. Wtedy nadrobię ;)
A wy macie ferie teraz? Może już mieliście, albo jak ja czekacie z utęsknieniem?
Chcę zobaczyć więcej niż dwa komentarze, naprawdę...

wtorek, 2 lutego 2016

Rozdział 16

Nieoczekiwane spotkanie...



   Wreszcie nadszedł długo wyczekiwany przez uczniów piątek. Jednak Rosalin Black wyczekiwała nie końca tygodnia, a pierwszej lekcji eliksirów. Kiedy zwlekła się z łóżka o 5:50 nie mała ochoty na nic. Aby się rozbudzić wzięła krótki, zimny prysznic. Na błonia dotarła do dziesięć minut później. Obwiał ją powiew rześkiego powietrza. Wzięła głęboki oddech. Powietrze pachniało lasem. Właśnie w jego stronę skierowała swoje kroki. Wiedziała, że do środka im nie wolno, ale pobiegać przy granicy mogła, prawda? Regulując oddech biegła coraz szybciej. Kierowała się, przy granicy lasu, w stronę jeziora. Biegnąc już przy jeziorze kazała sobie biec szybciej. Czuła jak palą ją mięśnie w łydkach, oddech był coraz szybszy, a ona czuła się lepiej. Biegła i biegła, a w uszach szumiał jej wiatr i... poślizgnęła się. Przy jej szybkości nie mogła złapać równowagi. Myślała już, że wpadnie do wody gdy poczuła, że ktoś ją łapie. Nie była w stanie złapać tchu. Jednak odwróciła się, aby podziękować i zobaczyła... ewidentnie wściekłego profesora Snape'a.
-Co ty tu robisz, Black?- usłyszała gniewny syk. Zdążyła już usłyszeć od starszych klas, że opiekun Slytherinu jest straszny i wredny. Sama miała już pewne doświadczenie z jego osobą, przecież spotkała go już pierwszego dnia nauki. Ale nie spodziewała się takiego tonu. Tym tonem można małe dzieci, a osoba tak mówiąca w szkole uczy. Gdzie jest logika?
-Przepraszam profesorze, biegałam- odpowiedziała tak pewnie, jak mogła.
-Wyobraź sobie, że to zobaczyłem- powiedział pogardliwie- Minus trzy punkty dla Gryffindoru.
-Ale za co, panie profesorze?- zapytała ze zdumieniem. 
-Za przeszkadzanie mi, Black?
-Ja nic nie zrobiłam, profesorze- zaczęła się tłumaczyć, jak małe dziecko.
-Przeszkodziłaś mi, a teraz do zamku, bo odbiorę więcej punktów twojemu domowi- powiedział. Rosi spojrzała na jego twarz, bo wcześniej gapiła się tempo w podłoże. Oczy Mistrza Eliksirów były zimne, puste i czarne, jak niebo prze minut przed burzą. Zdała sobie sprawę, że nie powinna oponować.
-Oczywiście, panie profesorze- powiedziała zimno. Jej ton był podobny do tonu profesora.
   Odwróciła się na pięcie i pobiegła w stronę szkoły. Wiedziała, że czeka ją jeszcze jedno spotkanie z profesorem. Zaczynała się obawiać tych zajęć, ale ciekawość była większa. Eliksiry były jej małą miłością.
   Dotarła do dormitorium bez problemu. W pomieszczeniu czekała na nią przyjaciółka. Przywitała się, szybko zabrała mundurek i wbiegła pod prysznic. Po wyjściu umyła zęby z związała włosy w kucyk. Było to najodpowiedniejsze uczesanie, biorąc pod uwagę, że na pierwszych lekcjach miała eliksiry. Wyszła z łazienki.
-Wiesz, nie musiałaś na mnie czekać- odezwała się do Hermiony.
-Wiem. Jak mi się znudzi czekanie to pójdę bez ciebie, nie myśl sobie- i pokazała jej język.
-O ty małpo, myślałam, że powiesz "Zawszę będę czekać kochana ty moja" czy coś takiego- powiedziała z oburzeniem.
-Już, na pewno, naszykuj się- odpowiedziała sarkastycznie- Co ty myślisz?
-Nie lubisz mnie?- smutek w głosie Rosi był bardzo, bardzo udawany, tak jak i zachowanie.
-Nie, nie lubię cię...- szatynka powiedziała z powagą-... ja cię kocham, idiotko- i przytuliła blondynkę. Obie zaśmiały się.
-Ja też cię kocham, ale bardziej kocham jedzenie, więc chodź na śniadanie- powiedziała już całkiem poważnie Rosi.
-Kochasz jedzenie bardziej ode mnie?- teraz Hermiona była naprawdę zdziwiona i oburzona.
-Wybacz mi, ale tak- kiedy zobaczyła, że koleżanka chce coś powiedzieć dodała- ale jedzenie znam dłużej, więc zasłużyło na większą miłość. Jeszcze troszkę i może ty zasłużysz na miłość większą niż jedzenie.
   Z ust Hermiony wydobywało się tylko:
-Przegrywam z jedzeniem, jedzeniem. Z kim ja się zadaję?
-Chodź. Coś ci jeszcze opowiem, aby odkupić winy- zaśmiała się.
   W drodze do Wielkiej Sali opowiedziała Mionie o nieszczęśliwym spotkaniu z profesorem Snape'm. Już wchodziły do celu podróży, gdy Herm zapytała:
-I odjął ci punkty? Dlaczego?- całą sobą wyrażała swoje niedowierzanie.
-A kto go wie? Jakiś dziwny ten nasz profesor. Zobaczymy jak będzie na lekcjach.- odpowiedziała ze znużeniem blondynka. Sama obawiała się tych zajęć. Jak na dłoni widoczna była niechęć Mistrza Eliksirów do jej osoby. Inny nauczyciele przyglądali jej się ukradkiem, kiedy myśleli, że nie widzi. Zawsze widziała, ale nic nie mówiła, bo i po co. Przecież kiedyś przestaną, znudzi im się.
   Rozmyślając usiadła przy stole Gryffindoru. Kiedy spostrzegła, że Harry i Ron już się zaśmiała się:
-O, chłopcy, co tak wcześnie?
-Weź się nie śmiej. Dziś jest szczęśliwy dzień, nie zgubiliśmy się - odpowiedział Potter  arcy poważnie.
-Ja nie wiem, jak można zgubić się na tak prostej drodze. To tak, jakbyście zgubili się na autostradzie- droczyła się Ros.
-Co to jest ta autostrada?- spytał Ronald.
- Powiedziałabym, że to taka droga ekspresowa i jest głównie prosta- wytłumaczyła, jak umiała panna Black.
-Spoko- odpowiedział Ron. Widać było, że nie podoba mu się niewiedza.
-Co dziś mamy?- spytał Harry.
-Dwie godziny eliksirów ze Ślizgonami- odpowiedział Ron.
-Do tego profesor Snape jest opiekunem ich domu- dodała panna Granger.
-Oni zawsze mają taryfy ulgowe- dodał Weasley.
-Żeby tak McGonagall traktowała nas ulgowo...- poskarżył się czarnowłosy.
-Profesor McGonagall, Harry- poprawiła go automatycznie blondynka. Kolejna lekcja ojczyma odezwała się przez dziewczynę.
-Dobra, profesor McGonagall, wszyscy wiedzą o co chodzi- odparł zainteresowany.
   Reszta śniadania minęła im w ciszy. Ruszyli całą czwórką do Wieży Gryffindoru po torby, następnie na duł, do lochów. W końcu odnaleźli odpowiednią klasę. Stała już pod nią część uczniów z ich roku. Rosi zobaczyła pod ścianą blond czuprynę, przeprosiła towarzyszących jej Gryfonów i udała się w stronę Ślizgonów.
-Hejka- przywitała się.
-Cześć- odpowiedział jej chórek.
-Co tam?- zapytał Blaise.
-Wszystko w porządku, a u was?
-Też ok- odpowiedział Teodor.
-Dobra wężyki, teraz konkrety...
-Wężyki- przerwał jej Draco.
-Oj, wiesz o co chodzi...
-Można tak powiedzieć, ale wiesz, że to głupie- drążył stalowooki.
-Możesz mi nie przerywać?- szepnęła gniewnie. Kiedy upewniła się, że chłopak da jej dokończyć powiedziała- Z tego co wiem, wasz opiekun będzie nas uczył na tej sali- odpowiedziały jej twierdzące kiwnięcia- Co o nim powiecie?
-Lepiej uważaj- zaczął Nott, był najbardziej rzeczowy i ogarnięty z ich paczki- nie lubi Gryfonów. Jest wredny i trzyma dyscyplinę.
-Będzie was faworyzował, co nie?
-Tak- teraz odpowiedział jej Zabini.
-Coś jeszcze?
-Smoku?- ciemnoskóry spojrzał na przyjaciela znacząco.
-Co, Diable?- spytał, ale wiedział o co chodzi kumplowi, a jego spojrzenie \tylko go utwierdziło w tym przekonaniu- Dobra już dobra. Snape to mój ojciec chrzestny- powiedział w końcu.
   Dziewczyna cieszyła się, że nie miała nic w ustach, bo pewnie wylądowało by to na posadzce. Dało się jednak słyszeć, jak jej szczęka uderza o płytki.
-Wiedziałem, że cię zaskoczę- zaśmiał się Malfoy.
-Bardzo- powiedziała, gdy pozbierała części swojej twarzy.
   Chłopak miał coś jeszcze powiedzieć, gdy drzwi klasy otworzyły się, a profesor Snape kazał im wejść do środka.



   Musicie mi wybaczyć, że nie było rozdziału w niedzielę, ale mój komputer był naprawiany począwszy od soboty do wczoraj. Okazało się, że trzeba było zmieniać oprogramowanie. Niby łatwa rzecz, ale było tyle komplikacji, że zajęło to trzy dni. Ale teraz będzie ok. Jeśli nie będę mogła, z jakichkolwiek powodów, dodać notki powiadomię was, zmieniając datę w zakładce "Nowy rozdział" w końcu od tego to jest.
   Mam nadzieję, że ten rozdział się podobał. Końcówka jest troszkę dziwna, ale...
   Wyraźcie swoje zdanie w komentarzach :)