piątek, 29 stycznia 2016

Rozdział 15

Czy to przetrwa...



   Czekała na korytarzu przed Wielką Salą od jakiś trzech minut. Nie podobało jej się to, że chłopak się spóźnia. Sama zawsze starała się być na czas. "Masz być punktualna, rozumiesz, PUNKTUALNA" przypomniały jej się słowa Evana. Wiele razy jej to powtarzał, choć inne rzeczy, które jej wpajał zapadły jej w pamięci od razu. Jednak po dwóch, bardzo produktywnych lekcjach nie spóźniała się nigdzie, a każde spóźnienie innych drażniło ją. W końcu wielkie drzwi się otworzyły, a na korytarz wyszedł Draco Malfoy. Był sam, co zdziwiło dziewczynę. Spodziewał się z nim Blaisea i Teodora. Ale mówi się trudno...
-Hej- przywitała się- O czym chciałeś rozmawiać?
-Hej- odpowiedział chłopak, miał nieprzenikniony wyraz twarzy.
   Przez chwilę milczeli patrząc na siebie. W końcu odezwał się chłopak:
-Chodź, poszukamy sobie miejsca do spokojnej rozmowy.
-Ok.
   Szli ramię w ramię, jak domyślała się Rosi, w stronę lochów. Nie odzywali się do siebie. Po dłuższym czasie Draco zatrzymał się przed drzwiami. Był na nich numer, więc Rosalin domyśliła się, że to klasa.
-Przyprowadziłeś mnie do klasy?- zapytała ze zdziwieniem i z rozbawieniem.
-Tak, ale ket od dawna nieużywana. Pytałem starszych osób z domu- sprostował, otwierając drzwi.
    Wpuścił ją pierwszą i zamkną drzwi. W pomieszczeniu stały rzędy ławek z krzesełkami. Na jednej ze ścian była tablica, a naprzeciw niej, pod ścianą stały trzy półki. Wszystko było niemiłosiernie zakurzone. Rosi podeszłą do biurka, które stało przed tablicą, starła z niego kurz ręką i usiadła.
-To o czym sobie porozmawiamy?- zapytała, a widząc dziwną minę blondyna dodała- Wygląda na to, że to nie będzie zwykła, przyjacielska pogawędka o pogodzie.
-Musimy wyjaśnić sobie parę spraw.
-Aż się boję- w jej głosie słychać było rozbawienie, które maskowało złe przeczucia.
-Musisz wiedzieć, że odkąd jesteś Gryfonką nasze relacje powinny się zakończyć- głos blondyna był tak wyprany z uczuć, że dziewczynę zamurowało-Ale w pociągu coś ci powiedziałem, a ja nie rzucam słów na wiatr- zamilkł na chwilę. Ten moment wykorzystała panna Black, która otrząsnęła się z szoku wywołanego tonem Ślizgona.
-Czyli chcesz kontynuować naszą znajomość?- zapytała z nadzieją, o którą by się nie podejrzewała.
-Tak. Ale są pewne rzeczy, które musimy ustalić- odpowiedział już cieplej.
-Och... Aż się boję- zaśmiała się. Zobaczyła, że Draco również się odprężył. Usiadł na ławce naprzeciw niej.
-Nie ma czego. Chcę ci powiedzieć, że moja rodzina raczej nie pochwali mojej znajomości z kimkolwiek z Gryffindoru...
-Wyobrażam sobie...
-Ale  twoje nazwisko może pomóc- dokończył.
-Kto by się spodziewał, na pewno nie ja?- zaśmiała się.
-Weź się nie śmiej, to poważna sprawa- sam się zaśmiał, choć próbował mieć poważną minę.
-Oczywiście- powiedziała z powagą, na co oboje znów się zaśmiali.
   Kiedy już opanowali chichoty, Malfoy zaczął:
-Musisz wiedzieć, że nie mam zamiaru zadawać się z Weasleyami, mugolaczką i Potterem- powiedział bardzo, bardzo szybko. Nazwisko Harrego prawie wypluł.
-Jeśli tylko nie będziesz strzelał fochów, to ja nie będę kazała ci z nimi przebywać- powiedziała po głębszym zastanowieniu. Szczerze powiedziawszy spodziewała się tego. Widziała wrogie spojrzenia między Potterem, a Malfoyem. Również po tym, co w pociągu powiedzieli jej bliźniacy wiedziała, że między nimi nie będzie przyjaźni. Co się tyczy Hermiony, to miała nadzieję, że uprzedzenie nie wygra, ale się zawiodła- Myślę też, że oni nie będą przebywać z tobą- dodała uszczypliwie.
-I bardzo dobrze...- mrukną posępnie.
-A naprawdę nie chcesz mieć nic wspólnego z Hermioną?- zapytała szybko.
-Nie. Przyjaźń z takimi jak ona mnie nie interesuje, poza tym jest poniżej mojej godności- odpowiedział gniewnie.
-Nie unoś się, przecież niczego ci nie narzucam, tylko pytam- syknęła gniewnie. Przecież ona tylko grzecznie zapytała- A przyjaźń ze mną to nie będzie ujma dla honoru?- zapytała. Chciała mieć pewność, że to nie będzie problemem. Nie chciała się narzucać, nie miała tego w zwyczaju. Jak ktoś jej nie chce, to ona się nie pcha.
-Powtarzam ci po raz kolejny, że nie. Chcę się z tobą przyjaźnić, i wierz mi, że gdybym  nie chciał, to byśmy teraz nie rozmawiali- powiedział cicho. Zmiana jego tonu otrzeźwiła blondynkę- Ale z żadnymi więcej Gryfonami nie chcę mieć nic wspólnego- dodał pewniej.
-Dobra. A ja ze Ślizgonów na razie toleruję jeszcze tylko Blaisea i Teodora, rozumiesz?- zapytała z, jak jej się wydawało, poważną miną.
-Powiedziałaś "na razie"- bardziej stwierdził niż spytał.
-Tak, bo na razie nikogo więcej nie znam. A w ogóle to chłopaki nie chcą mnie znać?- to pytanie nagle wpadło jej do głowy.
-Dlaczego?- zapytał zdumiony Ślizgon.
-Nie przyszli, nie dyktują warunków itp.
-Nie przyszli, bo nawet nie wiedzą- zaczął tłumaczyć- Nie dyktują warunków, bo są im niepotrzebne.
-A dlaczego ty je dyktujesz?- zapytała ze smutkiem.
-Muszę mieć pewność?
-Pewność?
-Tak. Choć dalej nie wiem czy to ma sens. Czy to przetrwa, czy zaraz się pokłócimy i będziemy wrogami? Muszę mieć pewność- całą wypowiedź mówił cicho i niepewnie. Widać było, że mu zależy, ale ma obawy.
-Myślisz, że mnie to nie martwi- zaczęła równie cicho, podchodząc do niego i siadając obok- Ale jeśli nie zaryzykujemy to nie sprawdzimy. A bez ryzyka nie ma zabawy- zaśmiała się gorzko i przytuliła chłopca. Zauważyła, że coraz lepiej przychodzi jej obcowanie z innymi i ich bliskość. Zazwyczaj się nie spoufalała, zwłaszcza, że mogło się to skończyć złamanym sercem. Dracon oddał uścisk.
-Czyli próbujemy?- spytał niepewnie puszczając dziewczynę. Również miał odruch szybkiego kończenia takich gestów.
-Próbujemy- uśmiechnęła się ciepło.
-Ale musisz coś wiedzieć...- zaczął śmiertelnie poważnie-... zazwyczaj nie jestem taki miły.
   Kamień spadł z serca Rosi. Bała się, że będzie to coś strasznego, a tu taka śmieszna wiadomość.
-To ostrzeżenie czy obietnica?- zaśmiała się dźwięcznie.
-Interpretuj to, jak masz ochotę
   Zaśmiali się razem. Potem nastała cisza, ale nie była ona krępująca. Była to taka cisza, która zapada między starymi przyjaciółmi. Cisza, która pozwala pomyśleć. Cisza, która daje nam spokój wewnętrzny. Cisza, która po prostu jest ukojeniem dla duszy i umysłu. Która nie gęstnieje i nie dusi od środka. Pozwala rozmyślać. Cisza, która po prostu daje nam radość przebywania ze sobą, bo czasem lepiej pomilczeć razem niż śmiać się osobno.
   W końcu Smok spojrzał na zegarek. Dochodziła wpół do dziewiątej. Innymi słowy, było bardzo późno dla pierwszorocznych. Niby cisza nocna zaczynała się o dziesiątej, ale młodsi uczniowie woleli się nie włóczyć tak późno po zamku. Zwłaszcza, że go nie znali za dobrze.
-Trzeba iść, bo jeszcze nas ktoś złapie- powiedział pan Malfoy.
-Racja.
   Wychodząc oboje mieli uśmiechy na twarzy. Może nie zapewnili sobie wspólnej przyszłości, ale dali sobie nadzieję. A przecież nadzieja jest w życiu bardzo ważna.


Tym oto akcentem o nadziei kończę rozdział. Mam nadzieję, że wam się podobał i nie przesłodziłam Dracona. Odczucia opiszcie w komentarzach. Naprawdę napiszcie coś w komentarzach.
Buziaczki i do następnego rozdziału ;)

środa, 27 stycznia 2016

Rozdział 14

Trochę opowieści...


-I tak to było- skończyła Ros. 
   Opowiedziała Hermionie, o tym, że Syriusz jest w więzieniu, ale nie powiedziała, dlaczego. Wydało jej się to nie odpowiednie. Poza tym dziwnie by to zabrzmiało "Mój ojciec siedzi w Askabanie, bo podobno wydał Potterów Sama-Wiesz-Komu". Przeklinała w myślach wojnę, Sami-Wiecie-Kogo, swojego głupiego ojca, jego pseudo-przyjaciela i wszystko inne. Powiedziała tylko, że jej rodzice poznali się w szkole, że na początku nie szło im, ale połączył ich wspólny przyjaciel. Opowiedziała jeszcze, o rodzinie swojej matki- rodzie Zabinich.
   Opowiedziała pannie Granger o swoim życiu jako Nocna Łowczyni. O codziennych treningach, nauce run, łaciny, języka demonów. Oczywiście opowiedziała jej o demonach, ale powierzchownie. Zapoznała z sylwetką Magnusa Bane'a. Na koniec opowiedziała, ogólnikowo, o Evanie Branwellu, jej ojczymie.
-Dosyć szybkie streszczenie. Dwanaście lat w godzinę- powiedziała Hermiona. Trzeba przyznać, że była to głupia uwaga, ale była w dość dużym szoku. 
- Serio, aż godzinę?- spytała Rosi szokiem, na co obie dziewczyny się zaśmiały.
    Hermiona odwróciła się do blondynki i mocno uścisnęła. Rosi odpowiedziała uściskiem i już nie  powstrzymywała łez, które cisnęły się jej do oczu. Tak naprawdę nie wiedziała, dlaczego płacze, ale zrobiło jej się dużo lżej na sercu. Jednak szybko się pozbierała. Hermiona podała jej chusteczkę. Wytarła oczy i nos.
-Już ok?-zapytała ze zmartwieniem szatynka. 
-Tak, wszystko dobrze. Już nie będę płakać- powiedziała. Przecież mu obiecałam... dodała w myślach.
-Płacz jest czasem dobry...- zaczęła Gryfonka.
-Oj, nie gadaj mi takich rzeczy.- przerwała jej ze śmiechem Blackówna.
-Skoro już wszystko dobrze, to czas na małe pytania- powiedziała w końcu Miona.
-O nie... Muszą być, prawda?- zapytała z rozpaczą.
-Tak- powiedziała pewnie szatynka.
-Dobra, zgoda. I tak wiem, że dłużej nie wytrzymasz- powiedziała. Hermiona już otwierała usta, aby zadać pierwsze pytanie, ale Ros jej przerwała- Najpierw, jednak musisz obiecać, że nikomu o tym wszystkim nie powiesz. 
-Oczywiście. Obiecuję- podała Rosalin mały palec, na potwierdzenie obietnicy. 
-Pytaj...
-Jesteś kuzynką Blaisea Zabiniego?
   To pytanie troszkę zdziwiło Gryfonkę, ale odpowiedziała.
-Tak, jestem. Do tego jeszcze, dalszą kuzynką Dracona.
-Och... A oni wiedzą?- zapytała troszeczkę zdziwiona.
-A ja wiem? Ja im nie mówiłam. Wszystko zależy od nich.
-Aha.Pytanie drugie. Ile miałaś lat, kiedy twoja mama ponownie wyszła za mąż?
-Około czerech lat- powiedziała po zastanowieniu.
-A twoja mama nie chciała mieć więcej dzieci?
-Yyy...- nie można powiedzieć, że Ros nie spodziewała się tego pytania, ale mocno nią to wstrząsnęło-...chciała- odpowiedziała o chwili, ale to jedno, proste słowo nie chciało jej przejść przez gardło. W głowie zaczęły pojawiać się wspomnienia, ale szybko je odrzuciła. 
-Nie udało się?- zapytała ze smutkiem szatynka.
-Można tak powiedzieć- gorzki uśmiech wkradł się na usta blondynki.
-No dobra... Skoro masz ojczyma, to czemu on nic nie napisał?- zadała, po chwili zastanowienia, następne pytanie.
-Tylko mi nie mów, że ci nie powiedziałam- powiedziała ze szczerym zdumieniem.
-No nie, a o czym?- odpowiedź koleżanki zbiła z tropu pannę Granger.
-Evan zginą, dlatego nie mogłam przyjechać w tamtym roku- wytłumaczyła. A inne powody? szepnęła podświadomość Rosalin.
-Ach... Lubiłaś go?
   Na to, na pozór, proste pytanie Rosi nie potrafiła odpowiedzieć od razu. Do swojego ojczyma miała mieszane uczucia. Przypomniały jej się jego krzyki na sali ćwiczeń, ale i jego żarty. Kutnie z Emili, ale i miłe wieczory, które spędzali we czwór... trojkę  przed kominkiem. To, że sprawił najlepszy skarb pani Black i jej, ale i to, że przez niego został im odebrany.
-Tak- odpowiedziała w końcu, a jej głos drżał- lubiłam go.
-Coś nie tak?- zapytała ze zmartwieniem Miona.
-Wszystko dobrze, tylko wiesz, to są jednak świeże rany...  
-Jasne, przepraszam. Może porozmawiamy kiedy indziej?- zapytała. Nie chciała już męczyć przyjaciółki, bo łzy, które pojawiły się w oczach Rosi łamały jej serce.
-Daj spokój, lepiej za jednym razem- łzy w jej oczach zniknęły tak szybko, jak się pojawiły.
-Może masz rację... Opowiedz mi coś więcej o tym czarnoksiężniku.
-Ale to nie jest pytanie, Mionuś- zaczęła się droczyć z dziewczyną.
-Weź tak nie żartu- odpowiedziała z udawanym strachem.
-Dobra już, dobra. A co dokładnie mam ci powiedzieć?- zapytała śmiejąc się.
-Wszystko od początku, zainteresowała mnie jego postać...
-Ok. Magnus Bane jest wielkim czarnoksiężnikiem Brooklynu. Czaruje za pomogą zaklęć, ale bez różdżki. A, jest nieśmiertelny. Jest moim przyjacielem... Co ci tu jeszcze mogę powiedzieć? Opisać ci wygląd?- zapytała w po chwili milczenia.
-Możesz...
   Opisała jej jeszcze raz wygląd przyjaciela. Śmiały się razem. Potem zaczęła opowiadać śmieszne historie z jego udziałem. 
   Siedziały dalej, a panna Granger opowiadała o swojej rodzinie. Jej rodzice są dentystami. Mieszka w niedużym domu na przedmieściach Londynu.
   Rozmawiały, aż weszła Fay. Wtedy wszystkie trzy doszły do wniosku, że warto pouczyć się i odrobić lekcje na jutrzejszy dzień. Do kolacji zostało im jeszcze parę godzin. Miały uczyć się we trzy w dormitorium, ale doszyły do wniosku, że zejdą do pokoju wspólnego. W pomieszczeniu panował wesoły gwar. Grupka uczniów ze starszych klas grała w eksplodującego durnia, inni uczyli się, a jeszcze inni po prostu rozmawiali. Dosiadły się do Kellah, która siedziała na jednej z kanap, przed którą stał niewielki stolik. Śmiejąc się i rozmawiając odrabiały razem zadania. Pracowało im się dobrze. Jednak Rosi i Hermiona posyłały sobie ukradkowe spojrzenia. Myślały o tym samym, żeby posiedzieć jeszcze trochę same, ale nie wiedziały, jak grzecznie odejść.
-Wiecie, co- powiedziała nagle Fay- Chyba pójdziemy się przejść razem z Kellah. 
-Tak, jasne. Nie ma problemu- powiedział Rosi i spojrzała na Mionkę. Dziewczyna również spojrzała na koleżankę.
   Ich współlokatorki zabrały książki i odeszły. Nie cieszyły się długo, względną samotnością. Po jakiś pięciu minutach pojawili się Harry i Ron.
-Hej, dziewczyny- powiedział czarnowłosy. 
-Witaliśmy się już, Harry- przypomniała Hermiona- ale cześć.
-Mogłabyś się nie czepiać- powiedział z kwaśną miną rudzielec. 
-Ty też, Ron- dodała blondynka.
-Spokojnie, ludzie- szybko powiedział pan Potter.
-Zgadzam się z Harrym- powiedziała w końcu Ros patrząc dziwnie na Rona. Był inny niż jego bracia. Bardziej sztywny...
-Co robicie?- zapytał pan Weasley.
-Odrabiamy lekcje- odpowiedziała Hermiona.
-No tak, trzeba odrobić....- powiedział smętnie zielonooki- Ron, idziemy po książki?
-Nie chce mi się...- odpowiedział Ron.
-Oj, chodź. Może dziewczyny nam pomogą...- puścił oczko koleżankom.
-Tylko jeśli zasłużycie, Harry- zaśmiała się blondynka.
-A ty Hermiono?- zapytał z nadzieją.
-Zobaczymy. Lećcie po książki.
   Po tej odpowiedzi Harry pokazał Rosi język i razem z Ronem poszli do swojego dormitorium po książki. Szybko wrócili, jakby bali się, że dziewczyny uciekną, żeby im nie pomagać. 
-Zaczęliście coś w ogóle?- zapytała z ciekawości panna Black.
-Nie...
-No oczywiście- wtrąciła cicho Hermiona.
-Masz jakiś problem?- ostro zapytał Ronald Hermionę.
-Nie... Po prostu mnie nie zdziwiło, że jeszcze nie zaczęliście- powiedziała z niewinną miną.
-Bo wszyscy muszą odrabiać tak wcześnie jak ty?
   Podczas tej dosyć ostrej wymiany zadań Ros i Harry spojrzeli na siebie. Dziewczyna zobaczyła, że Potterowi jest głupio za zachowanie przyjaciela.
-Posłuchaj Ron- zaczęła dziewczyna. Jej głos miał temperaturę zera bezwzględnego- Jeśli masz jakiś problem do Hermiony to masz i do mnie. A jak chcesz, żeby ci pomóc, to lepiej się nie stawiaj...- zakończyła i spojrzała na rudzielca z politowaniem.
-Agrrr....- udało się usłyszeć z ust chłopaka.
-Rosi ma rację, Ron. Myślę, że powinieneś przeprosić Hermionę- wtrącił czarnowłosy.
-Uch... Przepraszam Hermiono- powiedział do szatynki uśmiechając się sztucznie.
-Dobra. Zacznijcie pisać sami, a my będziemy wam podpowiadać i sprawdzać błędy, ok?- zapytała ugodowo Hermiona.
-A nie możecie od razu nam mówić...- zaczął Ron, ale starsza koleżanka mu przerwała.
-Nie, nie możemy. "Musisz sam dojść to tego, inaczej się nie nauczysz"- przytoczyła słowa swojego ojczyma.
-Dobra, dobra- obaj chłopcy powiedzieli smutno i zabrali się do pracy.
   Praca szła im z trudem, ale przy pomocy dziewczyn, bardziej panny Granger, bo Blackówna miała obiekcje do tak częstego podpowiadania im, skończyli pisać eseje.
- To co teraz robimy?- zapytał Harry.
-My idziemy na kolację, bo już najwyższa pora, prawda Mionuś?- odparła panna Black.
-Racja...- dziewczyna została wytrącona z zamyślenia.
-My do was dojdziemy, tylko odłożymy książki, chodź Ron.
-Ok.
   Dziewczyny wyszły z Wieży Gryffindoru. Kiedy dotarły w końcu do Wielkiej Sali kolacja już trwała. Usiadły naprzeciwko Seamusa i Deana.
-Hej- przywitały się.
-Hej- odpowiedzieli chłopcy.
   Zabrały się za jedzenie. Rosalin nałożyła sobie sporą kupkę jajecznicy. Jedli w ciszy, bo jak to mówi mugolskie przysłowie "Jak pies je, to nie szczeka...". W międzyczasie dołączyli do nich Harry i Ron, którzy przyprowadzili Nevilla. Rozmowa się raczej nie kleiła i każdy zajmował się swoim talerzem. Kiedy Rosui uporała się ze swoją kolacją powiedziała cicho do przyjaciółki:
-Muszę iść. Sprawa tego liściku z rana, wiesz o co chodzi.
   Młodsza Gryfonka tylko kiwnęła głową, bo miała w ustach tosta. Rosalin wstała z ławki i udała się ku drzwiom. Spojrzała jeszcze znacząco w stronę Ślizgonów i wyszła z sali.


Co myślicie na temat tego rozdziału i jego długości? Chyba najbardziej chodzi mi o długość. Powinnam pisać dłuższe, czy takie wystarczą?
Mam nadzieję, że wam się podobało. Napiszcie w komentarzach, co o tym sądzicie.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Rozdział 13

Ile listów...

 

-Ile można jeść, kobieto?- zapytał Fred, po 5 minutach patrzenia na jej talerz- Zjadasz tyle, co ja i George razem.
-Jem tyle, ile potrzebuje- odpowiedziała z rozdrażnieniem. Niezbyt jej się podobało to, że wypominają jej ilość jedzenia.
-Ale nie widać po tobie tej ilości jedzenia- wtrącił Harry, który siedział po drugiej stronie stołu.
-Czy ty chcesz się ze mną już pogniewać, Harry?- spytała patrząc na niego spojrzeniem bazyliszka.
-Oczywiście, że nie Rosi- pospiesznie odpowiedział chłopak- Pewnie źle mnie zrozumiałaś. Chodziło mi o to, że jesteś szczupła, a jesz dużo. Mój kuzyn też je dużo, no, dużo więcej niż ty, ale jest okropnie gruby.
-Chcesz mnie porównać do jakiegoś grubasa, Potter? Naprawdę tak mnie nie lubisz?- teraz to była już zła. Jadła dużo, to prawda, ale potrzebowała dużo energii. Każdy Nocny Łowca jadł dużo i w Nowym Jorku nie było to problemem, a tutaj wszyscy się czepiają. Ugh...
-Nie, nie, oczywiście, że nie- zaczął się plątać chłopak. Teraz naprawdę nie wiedział, co powiedzieć- Rosi, chcę powiedzieć, że...że wyglądasz dobrze, nawet, że jesz tyle. I, że gratuluję ci wyglądu. 
-Lepiej, lepiej- powiedziała z cieniem uśmiechu. Doszła do wniosku, że zielonooki nie chce jej obrazić, tylko nie wie, co powiedzieć. 
-Myślę, że Harremu chodzi o to, że masz super figurę- dodała Mionka.
-E tam super. Jestem niska i chuda, nic fajnego. Zmieńmy temat, ok?- powiedziała z niesmakiem. Nie lubiła tego, że jest niska.
-Ok- zgodziła się reszta.
-Jak wam się podobały wczorajsze zajęcia?- spytał Lee, który siedział za bliźniakami.
-Mi wszystko się bardzo podobało- powiedziała z podekscytowaniem Hermiona. 
Rosi byłą bardziej sceptyczna. Wyraziła swoje swoje na temat ksylomancji. Kiedy zaczęła opowiadać o Obronie, Harry, Ron i Hermiona dołączyli się do opowieści. Gdy już kończyli nad ich głowami rozległ się szum. Do Wielkiej Sali wleciały setki sów. Czarne, brązowe, szare, białe. Każda maiła coś przyczepione do nóżki. Jedna z nich, brązowa w czarne plamki, wylądowała przed Rosalin i zgrabnie wyciągnęła nóżkę, do której był przyczepiony lisy. Panna Black odwiązała go szybko. Rzuciła sowie kawałek tosta, który ta wzięła do dzioba i odleciała. Rosi siedziała patrząc na list. Była, szczerze powiedziawszy, zdziwiona. Przecież był dopiero drugi dzień szkoły. Minęła jeszcze chwilka, aż wreszcie Hermiona szturchnęła przyjaciółkę.
-Ocknij się Ros- powiedziała ze śmiechem.
-Nie wiesz co to jest, czy co?- spytała Lee.
-Wiem. To jest list. Tylko, że spodziewałam się pierwszego za tydzień- powiedziała po chwili zastanowienia. Czy coś się stało? zapytała się w myślach. 
-Wiesz nie chcę przeszkadzać, czy coś, ale trzeba iść po torby, bo zaraz zacznie się lekcja- powiedział Harry z miłym uśmiechem.
-Racja- odwzajemniła gest- Idziemy Herm?- pytała, nadal z uśmiechem, przyjaciółkę.
-Jasne.
   Jako pierwsze, z ich grupki, wstały od stołu. Przy drzwiach Wielkiej Sali spotkały "ich" Ślizgonów.
-Hej chłopaki- przywitała się z wesołym uśmiechem Rosi.
-Cześć- odpowiedziało chórem trzech chłopców.
-Gdzie zostawiliście ochroniarzy?- zagaiła Ros. Wczoraj, razem z panną Granger śmiały się z tego, że dwóch osiłków chodzi za Malfoyem i Zabnim. Tylko Nott starał się, aby nie wyglądało to tak, że koledzy go pilnują.
-Jeszcze jedzą- odpowiedział posępnie Draco.
-A ty, co taki wesoły, Draco?-zaśmiała się blondynka.
-A ty, co taka wesoła, Rosalin?- odpowiedział z sarkazmem blondyn.
-Powiało chłodem, a mamy wrzesień- wtrącił się Blaise.
-Dobra, Smoczku daj spokój- powiedziała Ros i niezrażona zachowaniem Ślizgona przytuliła go. Miała wrażenie, że ją odepchnie, ale tego nie zrobił, jednak również nie oddał uścisku.
   Przeszli kawałek dalej, żeby nie blokować przejścia. Stali w ciszy, którą przerwała Hermiona.
-Chyba powinniśmy już iść, żeby nie spóźnić się na lekcje.
-Racja- odpowiedzieli razem Rosi i Teodor. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego, a chłopak puścił jej oczko. 
-To pa, chłopaki- powiedziały dziewczyny. Ruszyły w stronę wierzy. Nagle ktoś złapał pannę Black za rękę, już miała zacząć się wyrywać, ale usłyszała ciche:
-To ja, Draco.
-Wiesz, że mogłeś oberwać- zapytała dosyć oschle. Nie lubiła...nienawidziła, jak ktoś ją łapał bez ostrzeżenia. Źle jej się to kojarzyło. 
-Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć...- zaczął z ironicznym uśmieszkiem.
-Proszę cię, nie rób z siebie idioty Malfoy- weszła mu w słowo, troszkę zirytowana.
-Dobrze, sorki. Trzymaj- podał jej jakąś karteczkę.
-Co to?- zapytała zdziwiona i zaintrygowana- Jeśli to liścik miłosny, to powiem ci, że nie jesteś w moim typie?- zaśmiała się i puściła mu oczko.
-Nieee... Przeczytaj, jak będziesz sama- powiedziała i pobiegł w stronę lochów- Cześć- krzykną jeszcze.
   Rosi szybko dogoniła Hermionę, chowając liścik do kieszeni.
-Czego chciał?- zapytała grzecznie szatynka.
-Nie wiem. Był jakiś dziwny, dał mi jakiś świstek i poszedł. Chodźmy lepiej po torby, bo spóźnimy się na lekcje.
   Hermiona nie dociekała teraz, co to za "świstek". Była ciekawa treści i listu i liściku, ale pytania zostawiła na wieczór.
    Siedząc na obiedzie nasi pierwszoroczni rozprawiali o dzisiejszych lekcjach.
-Ale Transmutacja jest ekstra- powiedział Seamus.
-Tak! A jak profesor McGonagall przemieniła katedrę w świnię i z powrotem...- dodał Dean.
-Oczywiście nasze koleżanki już dostały punkty- dodał dziwnym głosem Ron.
   To prawda. Na Transmutacji Rosalin i Hermionie jako pierwszym udało się zamienić zapałkę w igłę. Dziewczyny pomagały sobie nawzajem w regułkach itp. aż w końcu udało im się przetransmutować ów przedmiot. Dostały za to punkty. 
-Oj, co tak jęczysz Ron?- spytała z przekąsem Blackówna- I tak najgorsza jest chyba Historia Magii.
-Nie tyle najgorsza, co najnudniejsza- wtrącił Neville.
-Racja- poparła chłopaka reszta.
-Spodziewaliście się, że będzie nas uczył duch?- spytała Parvati, która do tej pory nie udzielała się tylko rozmawiała cicho z Lavender. Ta druga na początku coś mówiła, ale zaraz strzeliła o coś focha.
-Ja tak- odparł Ron- Ale tylko dlatego, że bracia mi mówili...
   Resztę obiadu rozprawiali, o tych lekcjach. W końcu Ros i Hermiona udały się do biblioteki. Pierwszy raz tam szły i były bardzo ciekawe, co tam znajdą. Wcześniej Rosi udało się sprawdzić drogę na mapie. Kiedy weszły do pomieszczenia dech im zaparło. Rzędy półek sięgające aż do sufitu. Zapach starych ksiąg. Było to przecudowne. Mogłyby tam siedzieć cały dzień, z trzeba dodać, że obie Gryfonki można spokojnie opisać jako mole książkowe (Jak i ja~ przyp. Autorki). Weszły głębiej. Od progu przywitał je bardzo "miły" głos bibliotekarki:
-Macie być cicho. Nie wolno wam wchodzić do działu Ksiąg Zakazanych, rozumiecie?
-Panią również miło poznać- powiedziała bardzo, bardzo słodko Rosi. Nie podobał jej się ton tej kobiety.
-Ech... Jak się nazywasz?
-Rosalin Black. A mogę wiedzieć, jak zwracać się do pani?- spytała.
-Black...Black... I wszystko jasne...- mruczała pod nosem- Jestem pani Pince- powiedziałą w kńcu kobieta- Macie być cicho. Możecie iść.
   Dziewczyny szybko obeszły bibliotekę. Była ogromna. Rosi automatycznie porównała ją z tą w Instytucie i stwierdziła, że w tej w Hogwarcie zmieściłyby się, spokojnie, ze trzy te z Instytutu.
   Kiedy Hermiona stwierdziła, że chce jeszcze raz obejść pomieszczenie, blondynka usiadła przy jednej z ławek. Najpierw wyjęła karteczkę do Ślizgona.

Spotkajmy się przed po kolacji, 
koło drzwi Wielkiej Sali. 
Bądź sama, bez Gran Hermiony.
~Draco
  
   Nie wiedziała, co myśleć o tej niecodziennej wiadomości. Była ciekawa, o co może chodzić chłopakowi, ale nie zastanawiała się długo. Miała do przeczytania jeszcze list. Otworzyła do powoli. Niby bała się, że mogą to być jakieś złe wiadomości, ale zdawała sobie sprawę, że dostałą by ognistą wiadomość*.

Hej Kochanie!
   Już tęsknię, wiesz? Kurcze, dopiero drugi dzień, to straszne. Jak ja wytrzymam dłużej? Żartuję, dam sobie radę, nie martw się. Jejku, jesteś moją córką, nie powinnam pisać niektórych zdań, ale nie będę kreślić.
   Jestem u Molly. Pewnie zostanę jeszcze jakiś czas. Odpowiadając na pytanie, które kłębi ci się w głowie: Tak, powiadomiłam Magnusa, że przyjadę później. 
   Wiesz, ona naprawdę mi wierzy. Myślałam, że nie będzie chciała mnie słuchać, że wygoni mnie z domu. Straszny ze mnie niedowiarek, co? Blablabla... Ja tak o sobie, a co u ciebie? Jak pierwszy dzień szkoły? Znalazłaś sobie przyjaciół? Mogę się założyć, że zaprzyjaźniłaś się z bliźniakami, co? Jesteś grzeczna? Jak lekcje? Kto uczy? W bibliotece byłaś? Na pewno byłaś. A nie zapytałam o najważniejsze. W jakim domu jesteś? Jeśli napiszesz, że mam zgadywać to się pogniewam. 
   Kupiłam tą sowę, co u ciebie była. Tak będzie lepiej. Będziemy używać sów na zmianę i będziemy mogły normalnie wysyłać listy.
   Kocham cię i już tęsknię. Wyślij mi szybko odpowiedź. 
Mama

P.S. Masz być grzeczna i uczyć się.
P.P.S. Kocham cię, kobietko.

   Ten list rozczulił dziewczynę, ale też troszeczkę zirytował. Była to jednak dobra irytacja. Zaśmiała się z fragmentu o Magnusie. Po prostu nie chciała, żeby się martwił. Takie to straszne. Cieszyła się, że mama do niej napisała. I cieszyła się, że wyjaśniła sobie sprawy, ze swoją przyjaciółką. 
-Przyjaźń to ważna rzecz- pomyślała i rozejrzała się, za swoją przyjaciółką. 
   Hermiona właśnie wracała.
-Od kogo ten list?- spytała.
-Od mojej mamy- odpowiedziała.
-Mogę?
-Tak, jasne- byłą nieco zdziwiona pytaniem, ale podała szatynce list.
   Po przeczytaniu panna Granger oddała przyjaciółce list i spytała:
-A twój tata?
   To pytanie bardzo zszokowało dziewczynę. Zastanawiała się, co odpowiedzieć Hermionie. Po krótkiej chwili zdecydowała.
-Musisz mi przysiąc, że nigdy, nikomu nie powiesz- powiedziała z zaciętością.
-Nigdy? Nikomu?- pytała Miona.
-Tak. Nigdy i nikomu, to dla mnie ważne.
-Zgoda. Skoro to dla ciebie takie ważne to nigdy, nikomu nie powiem- powiedziała w końcu.
-Obejrzałaś już sobie bibliotekę?- spytała.
-Słucham?- Hermiona zrobiła wielkie oczy.
-No, bo chciałabym wyjść, gdzieś, gdzie nikt nas nie usłyszy- powiedziała Ros spuszczając głowę. Była troszkę zawstydzona tym wszystkim. Poza tym znała Hermionę trzeci dzień. Nie była do końca pewna czy  może jej zaufać. Znów rozważała wszystkie za i przeciw. Wyszło jej "za", więc wzięła Herm za rękę i wyprowadziła z biblioteki. 
   Poszły razem do Wierzy Gryffindoru. W pokoju wspólnym był tłok, zresztą jak zwykle. Przeszły szybko do swojego dormitorium. Na szczęście i nieszczęście panny Black było puste.
-Masz jeszcze coś słodkiego?- zapytała. Hermiona pokręciła przecząco głową- Poczekaj.
   Zaczęła grzebać w kufrze. W końcu znalazła mleczne landrynki. Dziewczyny usiadły na łóżku Ros, tak jak dzień wcześniej i blondynka zaczęła swoją opowieść.

* zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy czytali DA. Wiadomość, która byłą wysyłana za pomocą runy. Spalała się po "wysłaniu" i powstawała z ognia w czasie dostarczania. 


Jest rozdział! Szczerze? Nie jestem z siebie dumna. Rozdział miał wyglądać trochę inaczej i oczywiście miał być dodany wcześniej. Musicie mnie jednak zrozumieć, jestem tylko marnym człowieczkiem. Poza tym w sobotę byłam na urodzinach koleżanki, a w niedzielę miałam imieniny brata i choinkę szkolną, która było totalnym niewypałem. Straciłam na niej aż 2 godziny! Ale dziś spięłam cztery litery, przywiązałam wenę do krzesła, bo ona też stwarzała problemy i napisałam. 
Mam nadzieję, że i tak się wam podobał. 
Komentujcie, komentujcie.
 
 


czwartek, 21 stycznia 2016

Rozdział 12

Powspominajmy sobie...

     
   Dzień zaczął się ciężko. Pobudka o  5:50 niebyła czymś przyjemnym dla panny Black. Jeszcze w Instytucie wstawanie przed 8:30 uznawała za okrucieństwo. Chociaż to nie tak, że dziewczyna była śpiochem. Codzienne, długie ćwiczenia, nauka i pomoc w utrzymywaniu czystości. To nie były łatwe zadania. Dlatego pozwalano jej się wysypiać do 9:00, a gdy Evan pozwalał jej spać do 9:30, a nawet 10:00, oznaczało to, że wyjątkowo dobry humor. Lecz takich dni było mało.
   Blondynka zwlekła się z łóżka. Wyjęła dresy, koszulkę do ćwiczeń i trampki z kufra i po cichu weszła do łazienki. Szybciutko się przebrała. Związała włosy w wysoki kucyk. Wychodząc z dormitorium spojrzała na zegarek. Była za pięć szósta.  
-Nie możliwe-pomyślała- I teraz tak codziennie...ech... ale muszę. Trzeba pilnować formy.
   W pokoju wspólnym nie było nikogo. Nawet Gruba Dama jeszcze spała, i za obudzenie jej obrzuciła blondynkę złym spojrzeniem. Dziewczyna tylko prychnęła na ten gest. Przecież, ten portret wisi tam, żeby ich wpuszczać i wypuszczać. Nie powinna stroić min. 
   Nie miała problemu z opuszczeniem szkoły. Wolnym truchtem ruszyła w jedyną stronę, którą dobrze znała, w stronę cieplarni. Wokół każdej z nich zrobiła rundkę, biegnąc już swoim rytmem.
   Po chwili zastanowienia pobiegła w stronę obiektu, który, jak uważała, był  stadionem quidditcha. Po cichutku tam wbiegła. Stadion był wielki. Boisko, na którego końcach stały po trzy wysokie pętle. Dookoła tego wysokie, drewniane trybuny z wieżyczkami. Przez chwilę wyobrażała sobie, jak lata na miotle po tym boisku. Trybuny były pełne, a ona strzeliła gola. Tak, to chciała osiągnąć, gdy już będzie w drugiej klasie. Wiedziała, że pierwszoklasiści nie mogą grać. Było jej to nawet na rękę. W tym roku przyjrzy się grze i będzie wiedziała, co powinna poprawić.
   Przypomniała sobie swój pierwszy lot na miotle. Miała wtedy pięć lat. Lubiła grzebać w rzeczach swojej mamy. Spod szpargałów wystawał drewniany trzonek. Jednak dziewczynka byłą za małą by go dosięgnąć. Zważywszy na to, że miała pięć lat i na to, że już wtedy lubiła mieć, to czego chce, zaczęła płakać. Wytężała swoje małe rączki i łykała słone łzy. Kiedy zdała sobie sprawę, że, na pewno, nie dosięgnie przedmiotu, usiadła przy kufrze i płakała cicho. W pewnym momencie z jej ust wyrwało się "No chodź do mnie". To, co się stało przyprawiło ją o zawrót głowy. W jej rączce znalazła się miotła. Szybko otarła łzy, które jeszcze spływały, po uśmiechniętej już twarzy. Zobaczyła, że na trzonku jest coś napisane. Umiała już czytać, więc złożyła literki. "Nimbus 1000", nic nie mówiła jej ta nazwa, ale domyśliła się, że jest to latająca miotła. Szybciutko przełożyła swoje małe nóżki przez trzonek i... poleciała. Latała po korytarzach Instytutu. Wywołała niemały chaos, ale uważała, że było warto. Ten wiatr we włosach. To poczucie lekkości.
-To było warte tego opierniczu- pomyślała. Podczas wspominania na jej twarz wpłyną szeroki uśmiech.
   Po tamtym incydencie Emily dała córce małą, dziecięcą miotełkę i uczyła ją latać. Podczas latania czuła się wolna. Kiedy byłą starsza podkradała matce miotłę i latała sobie po pustej sali ćwiczeń. Wtedy czułą, że żyje. Taką samą radość dają jej psoty i uszczęśliwianie innych, choć to ostatnie tylko od ponad roku.
   Wyrwała się ze wspomnień, bo dalsze tylko by ją zasmuciły. Aby oderwać się od przeszłości zrobiła ćwiczenia, które powinna wykonać. 
   W końcu ruszyła z powrotem do szkoły. Bała się, że jest spóźniona. Biegłą szybko, tak szybko, że nie zauważyła, że ktoś wchodzi na dróżkę. Wpadła na wielkie plecy, odbiła się i upadła.
-Oj cholipka, wybacz mała- powiedział gajowy.
-Nie szkodzi. To ja nie patrzyłam jak biegnę- powiedziała. Choć nie ukrywała, że potkanie z plecami Hagrida i twardą ziemią troszkę obiły jej ciało.
-Pomogę ci- rzekł wyciągając do niej swoją wielką rękę. Złapał ją z dłoń i podniósł tak, że dziewczyna bała się, że wyciągną jej bark. 
-Dziękuję- powiedziała trzymając się za, na szczęście, lewą rękę.
-Jak się nazywasz?- spytał miło Hagrid.
-Rosalin Black- przedstawiła się z miłym uśmiechem.
   Gajowy dziwnie zmarszczył czoło. Jego głos był to pół stopnia zimniejszy, gdy powiedział:
-Powinnaś szybko wracać do szkoły. Jest już późno.
-Racja. Dziękuje i przepraszam za kłopot, proszę pana- powiedziała chłodniej niż wcześniej i szybko odbiegła.
   W drodze do Wieży Gryffindoru zastanawiała się, dlaczego większość nauczycieli tak dziwnie reaguje na jej nazwisko.
-Chodzi im o mojego ojca?-zapytała sam siebie- Przecież to nie moja wina. Ech... Nie będę się przejmować dziwactwami innych ludzi.
   Kiedy wbiegła zgrzana do dormitorium Lavender z Parvati właśnie je opuszczały.
-Hej- przywitała się miło.
-Hej- odpowiedziała równie miło panna Patil, ale panna Brown tylko burknęła odpowiedź.
   W pomieszczeniu czekała na nią Hermiona.
-Hejka. Poczekać na ciebie?- zapytała miło.
-Hej. Byłoby fajnie- odpowiedziała Ros.
-Dobra. Tylko szybko Black, bo jestem głodna- powiedziała z udawaną irytacją, ale puściła przyjaciółce oczko.
-Dobra, Granger- odpowiedziała z uśmiechem i cmoknęła szatynkę w policzek.
   Zabrała swoje ubrania i poszła do łazienki. Wzięła szybki prysznic, ubrała się w mundurek, umyła zęby, poprawiła kucyka i wszyła.



Dzisiejszy rozdział krótszy niż zamierzałam, ale miałam problemy z weną, która robi sobie teraz ferie i nie potrafi zrozumieć, że ja mam je później. Może na weekend uda mi się ją przycisnąć ;)
Mam nadzieję, że i tak się wam podobał.
Komentujcie, komentujcie.
 

 

 

środa, 20 stycznia 2016

Rozdział 11

Małe, a gryzie...

   Wpadli ze śmiechem do Wielkiej Sali. Rosi była bardzo szczęśliwa, że będzie mogła rozrabiać z chłopakami. Marzyła o tym, żeby w szkole byli tacy zastępcy huncwotów. Kiedy byłą mała, matka opowiadała jej na dobranoc różne opowieści o przygodach huncwockiej paczki. Wyobrażała sobie, jak by było, gdyby i ona potrafiła tak używać czarów, aby rozśmieszyć innych. Miała wiele pomysłów. Według pani Black miała talent do psot. Ten talent często jej się przydawał.
-Tylko nikomu o tym nie opowiadaj- wyrwała ją z rozmyślań głos Freda.
-Nikomu?
-Tak. O próbie możesz opowiadać, ale o reszcie nie, ok?
-Ok- odpowiedziała lekko się dziwiąc. Zdawała sobie sprawę, że i mapie nie powinna mówić, ale co jeszcze powinna zachować dla siebie- A Lee wie o tym, że mi ją pokazaliście?
-On o niej nie wie- odpowiedział George. Jemu i jego bratu zaróżowiły się policzki.
-Wiemy tylko my dwaj i ty oczywiście- zaczął tłumaczyć jeden z rudzielców.
-Przecież on jest waszym przyjacielem- w głosie dziewczyny słychać było zdziwienie i lekką złość, którą czuła. W Nowym Jorku nie miała przyjaciół w swoim wieku, ale uważała, przez poczynione obserwacje, że zaufanie to podstawa przyjaźni i bez niego nie jest ona prawdziwa.
-Oczywiście, że jest, ale nie jest huncwotem. Nie angażuje się tak jak my, nie składał przysięgi. A poza tym przyjaciele też mogą mieć swoje małe tajemnice- tłumaczył Fred, gdy siadali.
   Ros myślała, że jest już późno i wszyscy jedzą kolację, ale okazało się, że w Wielkiej Sali są tylko nieliczni uczniowie. Siedzieli przy prawie pustym stole. Siedzieli tylko jacyś siódmoklasiści.
-Małe sekreciki-szepnęła podświadomość dziewczyny-przecież i ty masz takie, a podobna oni są twoimi przyjaciółmi.
-No dobrze, być może masz trochę racji, choć to ne oznacza, że to pochwalam- powiedziała po chwili zastanowienia. Czuła się źle z tym, że tak na mich naskoczyła, a jakieś 10, nawet nie, 7 minut temu sama zataiła przed nimi informacje.
-Och marudo- George zaśmiał się z wyraźną ulgą- Koniec gadania, jemy. Jestem tak głodny, że pożarłbym hipogryfa.
-Ja też- powiedzieli równo Fred i Rosi, na co cała trójka się zaśmiała.
   Blondynka nałożyła sobie pałkę z kurczaka, ale jaj nos wyczuł coś o wiele lepszego. Przy grupce starszych Gryfonów stał dzbanuszek z gorącą czekoladą. To było coś, za co panna Black dałaby się pokroić. Aż ślinka jej pociekła od zapachu i widoku magicznego trunku. Szybko wstała i poszła po dzbanuszek.
-Hejka. Pijecie to?- zapytała.
-Cześć mała. Co, chciałabyś wziąć?- zapytał chłopak siedzący najbliżej niej.
   Jak ona nienawidziła takiego traktowania. To, że nie była wysoka, wcale nie znaczyło, że jest mała. Najgorzej było w parkach i na ulicy. Starsze kobiety podchodziły i pytały "Pomóc ci mała?", "Zgubiłaś się malutka?". Ale czarę goryczy przelało pytanie chłopaka.
-Może ci podam, co? Martwię się, że nie dosięgniesz. Dzbanek stoi, aż na środku stołu.
   Jego koledzy zaczęli się śmiać, ale szybko przestali, gry zobaczyli minę dziewczyny.
-Po pierwsze: nie jestem mała, po drugie: dosięgnę sobie sama, po trzecie: nie bądź taki chop do przodu, bo ci tyłu zabraknie- powiedziała z odpowiednio wymierzoną dawką jadu w każdym słowie. Do tego miała taką minę, że aż chłopak poczerwieniał.
   Szybko i zręcznie złapała dzbanek. Uśmiechnęła się z tryumfem i powiedziała na koniec.
-Widzisz jaka ze mnie zuch dziewczynka, dałam sobie radę sama- i pokazała chłopakowi język.
   Skocznym krokiem wróciła na miejsce obok bliźniaków. Zobaczyła, że Hermiona, Harry i Ron już przyszli.
-Hej- przywitała się z nowo przybyłymi.
-Cześć- odpowiedzieli chórkiem, a Harry spytał:
-Co tam masz?
-Napój bogów. Gorącą czekoladę- powiedziała z szerokim uśmiechem.
- I nawet stoczyła o nią bój- zaśmiał się Fred-Coś ty nagadała McRowedowi*?
-Nic takiego- powiedziała i streściła rozmowę z siódmoklasistą. Przez cały czas miała uśmiech na ustach i emanowała z niej duma. Nie lubiła, gdy ludzie traktowali ją jak dziecko. Do tego lubiła pokazywać swoją siłę. A Rosalin Black byłą silna i fizycznie i emocjonalnie, czego mogli jej pozazdrościć nawet niektórzy dorośli. Kiedy skończyła, czekała na pochwały, których była bardzo łasa, co uważała za swoją wadę. Oczywiście, doczekała się je, ale nie z ust osoby, której oczekiwała, czyli któregoś z bliźniaków, a nawet obu, tylko z ust pana Pottera.
-Nieźle Ros. Musisz mnie nauczyć takich rzeczy- ton jego głosu wyrażał podziw, na co policzki blondynki zakwitły rumieńcem.
-Daj spokój Harry, to nic wielkiego. Trzeba tylko zachować zimną krew, nic więcej- czułą się głupio. Dla niej to byłą normalna reakcja na to, że jej dokuczali, ale patrząc na miny swoich przyjaciół zrozumiała, że to dla nich coś innego- Co tak na mnie patrzycie?
-Wiesz Rosi, nie każdy w pierwszej klasie pyskowałby siódmoklasiście, który jest dwa razy większy od nas- powiedział Ron.
-Wyolbrzymiacie, mówię wam, że to nic wielkiego. A teraz wybaczcie, ale chcę wypić to, o co walczyłam- mówiąc to złapała swój puchar i nalała sobie czekolady.
   Rozmawiali, o tym, jak wszystkim miną pierwszy dzień szkoły. W między czasie dołączył do nich Lee. Potem przyszły Angelina, Alicja i Katie, które przyprowadziły Seamusa i Deana. Wtedy podzielili się na obozy. Starsi zajęli się swoimi tematami, a pierwszoroczni swoimi. Teraz Ros maczała kawałki bułki w czekoladzie i jadła to, zamiast kolacji. To zainteresowało Rona, który spytał:
-A ty, Rosi, nie będziesz jadła normalnej kolacji?
-Takie jedzenie jest bardzo sycące, Ron. Choć i dosyć niezdrowe, ale co tam- powiedziała ze śmiechem.
-Daj mi spróbować- powiedziała Hermiona i urwała kawałek jej bułki, po czym zamoczyła go w kielichu blondynki i zjadła- Masz rację, to jest przepyszne!- krzyknęła.
   Nalała sobie do pucharu czekolady, co spotkało się z oburzonym spojrzeniem panny Black i śmiechem ich towarzyszy.
-Teraz musisz zapłacić, za to, że pijesz MOJĄ czekoladę- powiedziała Ros.
-Ale ona je jest twoja, tylko szkolna- zaśmiała się Hermiona.
-Ale ja ją tu przyniosłam- powiedziała, pociągając sztucznie nosem, Blackówna.
-Już nie płacz- powiedziała panna Granger i dodała blondynce na ucho- mam w kufrze mugolską  czekoladę.
-Ok. Wygrałaś, możesz pić- powiedziała Rosi z szerokim uśmiechem.
   Po kolacji dziewczyny udały się do Wieży Gryffindoru. W pokoju wspólnym nie zabawiły długo, bo oburzone spojrzenie chłopaka, którego objechała Ros, przyprawiało je o niekontrolowany chichot. W dormitorium nie zastały żadnej z współlokatorek. Pannie Black, tak naprawdę, żądna z nich nie była potrzebna. W obecności Hermiony czułą się swobodnie. Dziewczyna była naprawdę dobrym materiałem na przyjaciółkę, do tego byłą mądra, co owocowało ciekawymi konwersacjami. Nie żałowała, że poszła wtedy z nią szukać tej ropuchy. Jednak żałowała, że tak, jak w przypadku bliźniaków nie może jej powiedzieć wszystkiego.
-Dobra, ja wyjmuję czekoladę, a ty opowiadaj- powiedziała Miona. Widać było, że szatynce podoba się to, że spędzą trochę czasu razem.
   Położyły się na łóżku Rosalin. Herm trzymała otwartą czekoladę, a blondynka opowiadała jej o wydarzeniach dzisiejszego dnia. Sama była zdziwiona, że aż tyle się zdarzyło. Potem Hermionka opowiedziała, co robiła pod nieobecność blondynki.
   Po 20 minutach błogiej samotności ich koleżanki zaczęły się schodzić. Rosi szybko poleciała do łazienki, zanim zostałaby zajęta. Po prysznicu spojrzała na siebie w lusterku. Trwałe runy jeszcze się trzymały, a te, które narysowała dziś już dawno zniknęły. Ubrała się w biało-szarą piżamę. Umyła zęby i wyszła ze szczotką do włosów w ręku. Nie chciała blokować łazienki, a czesanie włosów zawsze jej się długo schodziło.
-Och, jakie masz piękne włosy Rosi. Mogę pomóc ci je wyczesać?- zaproponowała Fay.
-Jeśli chcesz, to proszę bardzo- uśmiechnęła się do dziewczyny i podała jej szczotkę.
-Pamiętasz, że spotkałyśmy się w pociągu?- zapytała po chwili.
-Naprawdę? Wybacz, ale nie pamiętam- zrobiło jej się strasznie głupio. Powinna lepiej przyglądać się ludziom w pociągu, a nie byłoby takich gaf.
-Nie szkodzi. Chodzi mi o to, że wtedy miałaś inne włosy.
-Ach, trzeba było tak od razu. Jestem metamorfomagiem- powiedziała zbywającym tonem.
-Co to takiego?-zapytała Kellah.
-Metamorfomag jest osobą, która może zmieniać wygląd. Wystarczy, że pomyślę np. o różowych włosach i takie mam. Mogę taż zmieniać wygląd twarzy i ciała.
-Dlatego masz inne włosy?- spytała Fay.
-Tak.
-Pokarzesz?- spytała z nadzieją Kellah.
-Niestety nie mogę zmienić wyglądu włosów, bo są mokre. Nie działa też na nie zaklęcie suszące, ani żadne inne zaklęcia. Są odporne na zmiany z użyciem zaklęć.
-Szkoda...- z żalem powiedziała ciemnoskóra.
-Ale, gdy przyjdzie Herm mogę pokazać wam moją twarz z dziobem kaczki. Co wy na to?- zaproponowała. Nie lubiła, kiedy ktoś był smutny.
   Dlatego, kiedy Hermiona wyszła z łazienki zrobiła 20 minutowy konkurs pod tytułem "Co to za zwierzę?", w którym chętnie wzięła udział również Parvati, która weszła w połowie razem z Lavender. Ta ostatnia od razu ruszyła do łazienki. Reszta dziewczyn miała super zabawę. Pewnie bawiłyby się dłużej, ale Ros była zmęczona długim dniem i zakończyła zabawę.
-Mam pomysł- powiedziała panna Patil- Może zrobimy sobie taki wieczorek zapoznawczy? Wiecie, w piątek wieczorem posiedzimy sobie wszystkie razem, pogadam, poznamy się lepiej? Przecież będziemy mieszkać razem przez siedem lat. To jak?
   Po krótkim milczeniu, które można było uznać za okres zastanawiania się, wszystkie wyraziły zgodę.
-Myślisz, że Lavender się zgodzi?- zapytała panna Granger.
-Pogadam z nią i się zgodzi- zapewniła hinduska.
   Kiedy już wszystkie były w łóżkach, powiedziały sobie "dobranoc", zasłoniły kotary i przygotowywały energię na nowy dzień.

*jako, że nic nie ma o siódmoklasistach, chłopak jest wytworem mojej wyobraźni ;)

Jestem z siebie dumna, bo wygrałam bitwę z weną, która wyjechała na kajmany. Myślałam już, że dziś nic nie dodam, ale udało mi się. Mam nadzieję, że wam się podobało. Ten rozdział miał pomóc poznać trochę charakteru Rosi. Mam nadzieję, że mi się udało.
Komentujcie.
Do jutra!
   

wtorek, 19 stycznia 2016

Rozdział 10

Pasujemy cię na...

   
 Stała sama na środku korytarza i sprawdzała jeszcze raz swój plan. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to będzie w spółce z Weasleyami, co dawało jej dostęp do obecnej grupy huncwotów. Jeśli nie, to może się pożegnać z tym i z zapisaniem się w aktach szkoły jako człowiek czynu.
   Zobaczyła, że głupia kotka zbliża się w jej stronę. Powoli wyciągnęła z kieszeni pierwszą paczuszkę. Celowała w złączenie ścian, aby nie blokować drogi. Jako, że uwielbia trafiać do celu z dużych odległości, rzut był bezbłędny. Pani Norris zamiauczała głośno, a Rosi usłyszała kroki, które dochodziły... oczywiście od strony schodów.  
-Na wszystkie demony świata!-pomyślała- Czy nie mogłoby choć raz być po mojej myśli? 
   Odkręciła się i spojrzała na woźnego. Biegł z groźną miną, co sprawiło, że panna Black szeroko się uśmiechnęła. Szybciutko złapała drugą paczkę i rzuciła pod nogi Filcha. Była pewna, że woźny ją zapamięta, więc ruszyła biegiem w stronę nieznanego korytarza. Po drodze nie omieszkała kopnąć kotki.
   Biegła ile sił w nogach, bo słyszała za sobą kroki. Nagle, po jej prawej stronie, pojawił się boczny korytarz. Skręciła w niego i  pomyślała szybko.
-Czarne włosy do pasa. Czarne włosy do pasa. 
   Jak przystało na metamorfomaga jej włosy wykonały rozkaz. Poczekała chwilkę i gdy stąpanie zrobiło się dosyć głośne, wróciła na główny korytarz. Prawie wpadła pod nogi woźnego. 
-Przepraszam- powiedziała- nie chciałam.
-Dobra, dobra. Widziałaś taką blondynkę, która tędy przebiegała?
-Tak. Przebiegła koło mnie, w tym małym korytarzu.
   Nie doczekała się podziękowań za pomoc, nie żeby oczekiwała, ale zawsze. Woźny ze swoją kotką pobiegli korytarzem. Rosi nie czekała długo, tylko w podskokach ruszyła z powrotem w stronę schodów. Zmieniła swoje włosy, tak, aby wyglądały normalnie.
   Byłą już blisko śmierdzącego zakrętu, gdy ściana po lewej otworzyła się tworząc drzwi. Zza nich wyszedł wysoki, umięśniony szatyn w barwach Slytherinu. Rosi stawiała, że był w szóstej klasie, ale nie była pewna. 
-Och. Mała Gryfoneczka, jak miło- powiedział z drapieżnym uśmiechem i złapał dziewczynę za rękę- Zgubiłaś się? Może ci pomogę?
-Nie trzeba, dziękuję. A teraz możesz mnie puścić?
-Nie, nie mogę. Mam dla ciebie mały prezent z okazji rozpoczęcia szkoły. 
   Zaczął wyjmować z kieszeni różdżkę, ale nie słyszał tego, co Ros. Ona już wychwyciła czyjeś kroki.
-Proszę, puść mnie!- zaczęła krzyczeć.
   Chłopak tylko się zaśmiał. Panna Black spojrzała, z ciekawości, w jego oczy. Były one tak ciemnobrązowe, że prawie czarne. Przyłożył jej różdżkę do głowy. Nie widział tego, co Ros, czyli pojawiającej się zza zakrętu czarnej szaty i czarodzieja z długim, krzywym nosem.
-Co ty robisz Ravis*?- powiedział zimnym i szorstkim głosem.
-Yyy... Nic, profesorze. Ta małą się zgubiła. Chciałem tylko pomóc- zaczął się nieudolnie tłumaczyć.
-Tak? I dlatego trzymasz różdżkę przy jej głowie, tak? Puść ją natychmiast! Jestem zmuszony odjąć Slytherinowi 5 punktów. Obyś odrobił to na eliksirach.
   Kiedy nauczyciel mówił, chłopak nazwany Ravisem opuścił różdżkę i puścił rękę Rosalin.
-Przepraszam, profesorze.
-Won. I żebym więcej nie przyłapał cię na czymś takim- z tonu głosu profesora Snapa można było wyczytać, że mówi tylko o tym, że ma nie dać się przyłapać, a nie zaniechać dokuczania  uczniom.
-A ty jesteś?- zwróćił się do blondynki.
-Rosalin Black, panie profesorze.
-Co ty tu robisz?
-Zgubiłam się- powiedziała niepewnym głosem.
-Zgubiłaś?- zapytał drwiącym głosem.
-Tak, profesorze- powiedziała pewniej, aby nie wyczuwał drobnego lęku, który tworzył się w piersi dziewczyny.
-Do końca korytarza i w prawo, Black- jej nazwisko wypowiedział takim tonem, jakim niektóre kobiety mówią "karaluch"- Szybko!
-Dziękuję. Do widzenia- powiedziała szybko i pobiegła tam, gdzie wskazał profesor.
...
-Ale dotarłam do Wieży i zadanie wykonałam, więc...- po ochłonięciu opowiedziała bliźniakom o przebiegu akcji.
-Nawet nieźle sobie poradziłaś- stwierdził Fred.
-I nie straciłaś punktów, choć już się bałem, gdy powiedziałaś o Snape- dodał George.
-To, co teraz?
-Teraz idziemy się przejść.
-Nie no, znowu?
-Chodź, nie marudź.
   We trójkę wyszli z klasy. Chłopcy prowadzili ją po rożnych korytarzach, mniejszych i większych. W końcu stanęli przed jednym z drzwi. Fredi otworzył. W środku była stara, nieużywana klasa, co można było stwierdzić po kurzu, który był na ławkach.
-Zapraszamy.
   Kiedy weszli do środka George powiedział:
-Teraz czas na uroczystą przysięgę.
-Wow, aż tak?
-Aż tak- odpowiedział Fred.
   George wyciągną stary pergamin, wyciągną w stronę dziewczyny i powiedział:
-Powtarzaj za mną. Ja, Rosalin Black, przysięgam, że będę dzielnie stawiała czoło regulaminowi szkolnemu. Nie omieszkam uprzykrzyć życia Filchowi. Pilnie będę strzec tajemnic huncwotów. Nazbieram tyle punktów plusowych, aby odkupić swoje winy. Nie ulęknę się zaryzykować wolnego wieczoru, który będę musiała poświęcić na szlaban...
-I zawsze będę miała nowe pomysły i czas na psoty. Przysięgam!- zakończyła blondyna.
-A teraz obejrzyj pergamin- powiedział Fred i szturchną brata, aby dał jej go.
   Na pierwszy rzut oka, był to zwykły pergamin i Rosi już miała to powiedzieć, ale powstrzymało ją uczucie magii, które było od przedmiotu. Przyjrzała się mu, ale nie miała pojęcia, co zrobić.
-Chłopaki, wyczuwam tu magię, ale za Merlina, nie wiem, co z tym zrobić. 
-Może spróbuj zaklęcia "Aperacjum", które ujawnia tusz.
  Rosi zrobiła to, co podpowiadali jej przyjaciele. Na mapie pojawiły się słowa:
-Kim jesteś?
-Rosalin Black- powiedziała do pergaminu. Czułą się dosyć głupio i myślała, że chłopcy się zaśmieją, ale oni tylko patrzyli.
-Pan Łapa wyraża swoje szczere zdumienie i prosi, aby oddała panienka mapę właścicielom i poprosiła ich o hasło.
-O Razjelu! "Pan Łapa", "mapę", to mapa huncwotów!- pomyślała
-Chłopaki, jak brzmi hasło?
-Musisz dodać jeszcze do przysięgi...
-"Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedbrego" i stuknąć różdżką.
  Wzięła głęboki wdech i zrobiła tak, jak kazali.NA pergaminie zaczęły pojawiać się czarne linie, które tworzyły wzorek, a na samiej górze pojawił się, napisany zielonymi literami, napis.
Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz,
zawsze uczynni doradcy czarodziejskich psotników,
mają zaszczyt przedstawić
MAPĘ HUNCWOTÓW

Rosalin nie mogła uwierzyć, że trzyma legendarną mapę huncwotów. Mapę, która ukazywała cały Hogwart i najbliższe okolice. Mama mówiła, że mapę zabrał woźny, kiedy byli w siódmej klasie.
-Skąd ją macie?
-A nie pytasz, co to jest?
-Wiem, co to jest. Moja mama chodziła do szkoły z huncwotami, którzy stworzyli tą mapę.
-To wiesz, kto to był?
-To...- Rosi zastanowiła się chwilę. Wolała nie mówić wszystkiego chłopakom- Z tego, co wiem, byli to rozrabiacy z Gryffindoru.
-Tylko tyle?
-Niestety tak, ale skąd wy ją macie.
-Kiedy byliśmy w pierwszej klasie, wiesz, takie niewinne duszyczki...
-Tak jak ja- wtrąciła blondynka.
-Tak. No, ale kiedy byliśmy w pierwszej klasie Filch zabrał nas do swojej dziury i tam groził szlabanem...
-...batożeniem...
-...zamknięciem w lochach. Wtedy zobaczyliśmy szufladę z napisem: SKONFISKOWANE I BARDZO NIEBEZPIECZNE.
-Oczywiście, zabraliście ją, tak?
-Tak, George wyrzucił jeszcze jedną łajnobombę, a ja wyciągnąłem szufladę i znalazłem to.
-Super. A teraz wytłumaczcie mi, jak to dokładnie działa.
-Mapa ukazuje cały zamek i osoby w nim przebywające, takie czarne kropki z nazwiskami. Ukazuje tajne przejścia i jak je otworzyć. Żeby zniknęła wystarczy uderzyć różdżką i powiedzieć "Koniec psot" i mapa znika.
-Fantastyczne.
   Przez chwilę dziewczyna oglądała sobie mapę. Czytała nazwiska. Robiła ogólne oględziny.
-Wiesz Rosi, już czas na kolację- przerwał jej George.
-Jasne, chodźmy.


*Ślizgon wymyślony przeze mnie 

Koniec na dziś. Myślę, że do jutra wytrzymacie, co nie?
Przypominam o komentarzach.  
Do jutra!


  
 
   
 

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Rozdział 9


Naprawdę witaj szkoło...

   Siedząc w czerwonym, głębokim fotelu w pokoju wspólnym panna Black rozmyślała o dzisiejszych zajęciach.
   Ksylomancja była porażką. Wróżenie z gałązek, aby poznać przyszłość. Na Raziela- pomyślała- jak będę chciała pobawić się we wróżkę, to sobie runę jasnowidzenia narysuję! Do tego jeszcze, razem z Herm, nie mogły znaleźć odpowiedniej sali, bo piętra im się pomyliły.
   Zielarstwo podniosło ją na duchu. Profesor Sprout- starsza, niska czarownica przy tuszy, z brudną od ziemi tiarą i szatą, ale za to bardzo miła- pokazała im cieplarnię numer 1, w której będą pracować w tym roku. Zaznajomiła ich pobieżnie z roślinami, z którymi będą pracować. Ta lekcja bardzo jej się podobała, choć do roślin magicznych ma taki stosunek, że są składnikami do eliksirów.
   Ale jeśli myślała, że gorzej, niż na pierwszej lekcji być nie może to bardzo się myliła.
   Obrona Przed Czarną Magią okazałą się okrutnym żartem i zawodem. W całej klasie śmierdziało czosnkiem, a że OPCM mieli zaraz po lunchu to każdy miał odruchy wymiotne. Rosalin- zważywszy na to, że potrafi zjeść bardzo dużo, a do tego nabiegała się przed i po zajęciach, więc zjadła jeszcze więcej- musiała po kryjomu narysować sobie runę wytrzymałości na ręku pod mankietem koszuli. 

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgEWyuHZT0xUdRQ3MaApbefje__GC32lIVn83bFNe7etMHgjqOk3gqqwo4zuBD2DWoj2o-A_ib9wX5RL4a7RHVCsXlCHxcEOAHfzHUWmv9OXNkkEx9iINYQpnCVLJQAIC_oBB5y3RTFih3s/s1600/2.png
runa wytrzymałości


W tamtym momencie cieszyła się, że Evan kazał jej uczyć się run, aż będzie umiała rysować każda z zamkniętymi oczami. A trwało to długo, zważywszy na to, że dziewczyna nie ma talentu do rysowania.
   Klasa pod koniec zajęć, jak przystało na ciekawych świata jedenasto i dwunasto latków, odnaleźli źródło nieprzyjemnego zapachu. To ich profesor wydzielał taki odór. Jednak nikt nie miał ochoty pytać go, dlaczego tak śmierdział. Jego dziwny turban też tworzył kontrowersje, ale dzieciaki na początku lekcji czuły się tak źle, że nie zapytały, a potem bardziej interesowało ich źródło przykrego zapachu. Do tego jeszcze profesor Quirrell strasznie się jąkał. Ciężko było go zrozumieć.  
   Na Zaklęcia szli w grobowych nastrojach. Rosi dziękowała w myślach Razielowi i Merlinowi, że pozwolili im odnaleźć, bez problemu, klasę. Tego przedmiotu nauczał profesor Flitwick, czarodziej tak niski, że musiał stawać na stosie ksiąg, aby widzieć uczniów zza katedry. Czytając listę przyjrzał się Rosi tak, że dziewczyna poczuła się ciut niezręcznie. Ale i tak lepszy numer wywiną, gdy przeczytał nazwisko Harrego. Spojrzał na zielonookiego, zapiszczał i spadł z książek na podłogę. Całą klasa zaczęła chichotać. Kiedy w końcu profesor pozbierał się z podłogi to skończył czytać listę. Zademonstrował im parę widowiskowych zaklęć. Potem uczyli się łatwego zaklęcia "Evanesco", powodujące znikanie małych przedmiotów. Ćwiczyli sobie na małych, sowich piórkach, zapewne z sowiarni. Pierwszymi osobami, którym udało się poprawnie go użyć były Hermiona i Roa, za co zostały nagrodzone 5 punktami każda,
   Kiedy szli grupą na obiad, stwierdzili, że Zaklęcia były najlepszą lekcją tego dnia. Choć Zielarstwo przegrało tylko przez salto profesora.
   Teraz Blackówna czekała na rudzielców. Na obiedzie ustalili, że Ros musi przejść inicjację już teraz, dopóki nie zna za dobrze szkoły. 
-Hejka- przywitali się i stanęli przed nią.
-Cześć.
-Gotowa na zabawę?- spytał George.
-Kochany, ja urodziłam się gotowa. Mam to w genach- powiedziała z szerokim uśmiechem. Na samą myśl adrenalina uderzała jej do głowy.- Co wymyśliliście?
-Będziesz musiała wyrzucić łąjnobomby w korytarzu na czwartym piętrze, najlepiej w obecności Pani Norris- wyjaśnił Fred. 
-Tylko tyle?
-Nie. Musisz obmyślić plan działania i nam go podać przed akcją.
-To chodźmy zobaczyć ten korytarz, bo go nie kojażę.
-I o to chodzi. Poza tym to twój pierwszy dzień, nie możesz znać wszystkiego- zaśmiał się Fredi.
-Więc najpierw pójdziemy tam. Sprawdzisz sobie, co i jak, a potem wrócimy i podasz nam plan- dodał George.
   Dziewczyna wstała i ruszyli razem przez pokój wspólny w stronę wyjścia. Udali się w stronę schodów. Chłopcy po drodze tłumaczyli jej, jak w ogóle działają schody. Pouczali o znikających stopniach i obiecali, że jutro postarają się pokazać jaj resztę pułapek i wytłumaczyć, które schody kiedy i gdzie prowadzą.
   Kiedy dotarli co celu, okazało się, że to szeroki korytarz, na którym są cztery okna, a na swoim końcu skręca w lewo.
-Stamtąd najpewniej przybiegnie Filch. Masz już jakiś pomysł?- zapytał Fred.
   Blondynka rozejrzała się. Na końcu korytarza powinna wyrzucić bomby, więc jedyną drogą ucieczki były schody. Miała obawy, że to właśnie one będą największym problemem. Może zdarzyć się tak, że jej uciekną, albo wysiądzie w złym miejscu i woźny ją złapie. Jednak powoli w jej głowie zaczął się rodzić plan.
-A mogę użyć metamorfomagii?
-Ale tu chodzi o to, żeby on wiedział kto to, ale nie mógł cię ukarać, bo uciekniesz.
-Właśnie. Gdyby miał mnie dorwać to dopiero wtedy się zmienię, ale nie wcześniej. To i tak dla mnie ryzyko, bo nie ogarniam schodów- zobaczyła, że chłopcy chcą jej przerwać, więc dodała szybko- Ale bez ryzyka nie ma zabawy, co nie?
-Mądre słowa, mądre słowa. Jak już nie będzie innego wyjścia to możesz, a teraz wracajmy to opowiesz nam swój plan.
   W drodze powrotnej Rosi zapamiętywała każdy element, aby później znaleźć drogę do Wieży Gryffindoru. 
-To jaki masz plan?- zapytał jeden z rudzielców, gdy już siedzieli na sofie przy oknie, tak aby nikt ich nie słyszał. 
-Kiedy nadejdzie Pani Norris wyrzucę jedną porcję bomb. Gy usłyszę kroki woźnego wyrzucę drugą. Dam mu zobaczyć swoją twarz i zacznę uciekać. Gdyby mnie doganiał skręcę gdzieś, zmienię troszkę wygląd i udam, że się zgubiłam.
-Całkiem niezły plan, jak na początkującą, co George?
-Racja bracie. To do dzieła Ros, biegnij po sprzęt.
   Blondynka pobiegła szybko do swojego dormitorium. Spotkała tak Hermionę, która posłała jej pytające spojrzenie, gry ta dziko grzebałą w kufrze. 
-Opowiem ci później. Wychodzisz?- spytała, bo panna Granger szła do drzwi. 
-Pokręcę się po pokoju wspólnym, skoro nie ma ani ciebie, ani dziewczyn.
-No tak- kiwnęła głową- Przepraszam, potem sobie posiedzimy i wszystko ci opowiem, ok?
-Ale za co mnie przepraszasz. Idź jak musisz, a opowiesz mi i tak, bo nie dam ci żyć- posłała jej jeszcze buziaka i wyszła z dormitorium. 
   Rosi znalazła łajnobomby. Wzięła jeszcze stelę i narysowała sobie runy (po kolei): wyostrzenia zmysłów, pomyślności, powodzenia,  techniki i zwiększenie siły fizycznej.

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwhJ-Ppr6c8qNAPFZ3mjK6i9hPSD4sKlzgOO7ghcyrviAybIPqQg-2axmhrwXJTvzUre4f4RcBZF9VeZnTwHqlFNkLR6d3v3arnjeKSEOuCWzVwdhgdPnPhkAg-5nMYtE7_SbfeX_qqmfQ/s1600/2.png https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhPDhsQeJ_SNvrJrCZZlrgtnaUjtW8neJLCrc07__WBR9vHAIuI7M4Z15R7GFt8Yv8hVnCeVEV-AeGlqXvIU2K7jVmcr0MkhKLVWl72VWJDjilJ-S6KrQn5HoRqunXBkZXI1P0IXAyMJ4Ib/s1600/2.pnghttps://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEglh0RfS0-zv5W7zlm3ffpe4M5inrcZCRhJrj0_QsU0fEbgdDDUYRqFOFWdoYVggEk4CW4pJbsIct4bqOyoLrD-PVg2x4vILHB5veDSugjmeSshrfLAusN4IEPjcanxUPN1S_mH4LnZDcGL/s1600/2.png

   Potem wybiegła z dormitorium na spotkanie z przyjaciółmi.



Rozdział dosyć krótki, ale naprawdę nie dałam rady napisać dłuższego. Kolejny będzie jutro i w nim rozwinie się akcja, ale nie wiem, o której go dodam.
Do komentowania zachęcam cały czas, a wy dalej nic. Dla mnie to bardzo ważne. Chcę wiedzieć, czy ktoś to czyta i czy jest sens dokładać sobie do obowiązków bloga. Wierzyłam i nadal wierzę, że tak, ale potrzeba mi motywacji. Tak więc, komentujcie.
Do zobaczenia!
P.S. Wiem, że ze mnie maruda, ale ostrzegałam.



niedziela, 17 stycznia 2016

Rozdział 8

Bardzo proszę przeczytać informacje pod notką. Dziękuję.

Oby nie wstać lewą nogą...

 

    Drugi września i jednocześnie pierwszy dzień zajęć nasza mała bohaterka zaczęła od wczesnej pobudki. Kiedy podniosła głowę, mały zegarek na szafce nocnej wskazywał 7:10. W Instytucie zazwyczaj spałą od 8:30, ale szła spać bardzo późno. Mieszkanie z pięcioma innymi dziewczynami stwarzało problem, ponieważ była tylko jedna łazienka. Przez to Ros postanowiła, że odpuści sobie poranne ćwiczenia, które odrobi wieczorem, a zajmie się sprawą łazienki. Obudziła koleżanki. Kiedy wszystkie już wstały zaczęła:
-Słuchajcie, najlepiej będzie, jeśli ustalimy sobie grafik do łazienki. Według moich informacji, na śniadanie najlepiej zjawić się na 8:20. Przemyślałam to i uważam, że na pobyt w łazience wystarczy 10 minut. Czy któraś z was się nie zgadza?- odpowiedziała jej cisza, więc kontynuowała- Kto chce pierwszy iść do łazienki? Najlepiej będzie, aby ta osoba poszła o 7:10.
                Nikt jej nie odpowiedział. Przyjrzała się dziewczynom i stwierdziła, że Kellah najlepiej zniosła pobudkę.
-Może ty, Kellah?
-W sumie mogę. I tak jestem przyzwyczajona do wstawania wcześnie.
-Ok. To, kto następny?
                Hermiona podała jej pergamin, pióro i atrament, aby mogła zapisać.
-A nie możesz ty?- zapytała Lavender.
-Nie, bo o tej godzinie będę biegać, a do łazienki chcę pójść po ćwiczeniach- odpowiedziała głosem, który mówił „Jeszcze coś masz do powiedzenia?”- To, kto o 7:20?
-Ja mogę-zgłosiła się panna Granger.
-Okej, a potem?
-Ja- powiedziała Fay.
-Poczekaj, skoro zaczynamy od 7:10 to skończymy na 8:10-wtrąciłą panna Brown.
-Tak. A w jakim czasie dostaniesz się do Wielkiej Sali? To też uwzględniłam. Może Kellah pójdziesz już do łazienki, co?- Ros zwróciła się do ciemnoskórej.
-Dobry pomysł- opowiedziała i po zabraniu rzeczy z kufra udała się do pomieszczenia.
-O 7:40?
-Ja- powiedziała Parvati.
-A ty Lavender? Chcesz o 7:50 czy o 8:00?- spytała z przekąsem.
- Wolę 7:50.
-Super, bo ja właśnie chciałam o 8:00. Dziękuję.
                Po zapisaniu grafiku wzięła różdżkę, podeszłą do drzwi łazienki, przyłożyła do nich pergamin i szepnęła:
-Esporio*
                Puściła grafik i sprawdziła rezultat. Pergamin bardzo dobrze trzymał się drzwi. W myślach podziękowała matce za to, że nauczyła ją Zaklęcia Tymczasowego Przylepca. Odwróciła się do koleżanek i powiedziała:
-Skoro i tak nie pójdziemy spać, a Kellah wyjdzie dopiero za 5 minut, to może o czymś porozmawiamy, co wy na to?
-Możemy, czemu nie?- odpowiedziała Fay.
-Jakiego jesteście statusu krwi?- spytała panna Brown. Zirytowało to Rosalin. Miała nadzieję, że w Gryffindorze nie będzie takich głupich pytań - Bo ja jestem czystej- kontynuowała młoda czarownica.
                Powiedziała to takim tonem, że coś w Rosi się skręciło. Zdawało się, że ma poglądy Ślizgońskich arystokratów. Panna Black spojrzała na Hermionę, ale ta zdawała się nie zauważyć tonu nowej koleżanki.  
-Ja również jestem czystej krwi, więc nie ma się czym chwalić Lavender- powiedziała Rosalin tak miłym głosem na jaki było ją stać- A wy dziewczyny?
-Ja jestem półkrwi- powiedziała panna Patil.
-O, to tak jak ja- powiedziała Fay- i wiem, że Kellah jest z mugolskiej rodziny.
-Ja też jestem mugolaczką- powiedziała z nieśmiałym uśmiechem panna Granger.
-Super! Czyli mamy po równo. Dwie mugolaczką, dwie półkrwi i dwie czystej krwi- zaśmiała się Ros. Za nią zaśmiała się reszta, oprócz panny Brown. Widać było, że ta dziewczyna nie lubi Rosi i nie zostaną przyjaciółkami.
                Z łazienki wyszła panna Pior. Popatrzyła na nie i spytała:
-A co tu tak wesoło?
-Wyszło na jaw, że mamy w dormitorium dwie mugolaczką, dwie półkrwi i dwie czystej krwi- wyjaśniła jej panna Dunbar. Widać było, że te dwie się lubią.
-Ahhh… To fajnie- uśmiechnęła się - To, która jest moją krwistą siostrą?- spytała z szerokim uśmiechem.
-Ja- odpowiedziała jej Hermiona z równie promiennym uśmiechem. Wtedy Kellah podeszłą do niej i ją przytuliła.
                Fay poszła do łazienki, żeby nie opóźniać. Reszta dziewczyn wesoło rozmawiała, tylko Lavender miała nie miłą minę.
-Coś się stało Lav?- spytała hinduska.
-Nie, po prostu nie lubię tak wcześnie wstawać i jeszcze się dobrze nie rozbudziłam- Rosalin widziała, że ta kłamie, bo wysłała jej nienawistne spojrzenie. Nie odpowiedziała na nie, bo nie chciała robić sobie wrogów już drugiego dnia, ale wiedziała, że z tą dziewczyną nie będą wiązały ją przyjacielskie stosunki.
                Po kolei wchodziły do łazienki. Hermiona czekała na Ros. Fay i Kellah poszły razem. Potem, w parze, poszły Parvati i Lavender. Rosalin weszła do łazienki. Szybko umyła się pod prysznicem. Założyła mundurek składający się z: jasnych rajstop, ołówkowej spódnicy, białej bluzki, szarej kamizelki z godłem Gryffindoru- wielkim, dumnym lwem, na czerwonym tle- czerwono-złotego krawatu, czarno-czerwonej szaty, również z godłem i czarnych pantofelków. Umyła zęby, wyszczotkowała włosy, na które założyła czarno-czerwoną opaskę i wyszła z łazienki.  
-To, co idziemy?- spytała swojej towarzyszki.
-Tak.
                Hermiona była ubrana identycznie, ale jej włosy zostały w zwykłym rozgardiaszu. Wyszły z dormitorium i udały się do pokoju wspólnego. Szybko przeszły przez niego, przywitały się z Grubą Damą i ruszyły w stronę Wielkiej Sali.
-Naprawdę będziesz ćwiczyć i biegać rano?
-Tak. Ćwiczę codziennie odkąd skończyłam siedem lat. Nie mogę przerwać teraz tylko, dlatego, że jestem w szkole. Do tego postaram się ćwiczyć jeszcze wieczorami.
-Wow. Mi by się nie chciało. Codziennie od pięciu lat, to musi być męczące?
-Nie, wcale. Jestem do tego przyzwyczajona i nie mam z tym problemu. Do tego, jak byłam mała również ćwiczyłam i biegałam, ale nie tyle, co później. Tak robią wszyscy u mnie w Instytucie.
-Instytucie?
-Tak, mieszkam w Instytucie, ale to za długa historia, na teraz. Poczekaj- blondynka rozejrzała się - Gdzie teraz skręcamy?- zapytała wreszcie.
-Nie wiem, zdawało mi się, że znasz drogę.
-Poczekaj- Rosalin skupiła się przez chwilę. Kiedy wczoraj szli, to szli po schodach, a w prawym korytarzu słyszała ich ruch- W prawo- zadecydowała.
                Tak jak przypuszczała dotarły do schodów. I właśnie tu zaczął się prawdziwy problem. Te schody się przecież ruszały. To gdzie one miały zejść? Jedyne, co wiedziała już teraz, to, że muszą zejść na sam parter. Złapała brunetkę za rękę i zeszłą z nią szybko po pierwszych schodach. Wbiegły na następne. Na kolejnym postoju przystanęła i zwróciła się do miło wyglądającej kobiety w portrecie.
-Przepraszam panią, czy może mi pani powiedzieć, którymi schodami najszybciej dostaniemy się do Wielkiej Sali?
-Och, jakaś ty miłą kochanie. Oczywiście. Zejdźcie tymi po prawo- wskazała na jedne ze schodów- potem szybciutko, żeby się wam nie zmieniły na te prosto i korytarzem do Wielkiej Sali- uśmiechnęła się ciepło na koniec.
-Bardzo serdecznie pani dziękuję- odpowiedziała Rosalin i ukłoniła się z uśmiechem. Dama z portretu tylko się zaśmiała, a dziewczyny pobiegły po schodach.
                Gdy znalazły się już na korytarzu, z którego słychać było gwar rozmów Hermiona zwróciła się do Rosi.
-Genialny pomysł, aby zapytać portretu.
-Dzięki. Teraz już będę pamiętać, jak tu trafić. Wczoraj było w drugą stronę i do tego było ciemno. Teraz już trafię bez problemu- zaśmiała się.
                Dziewczyny w dobrych humorach weszły do Wielkiej Sali. Po lewo znajdował się stół Ravenclawu, za nim był stół Huffelpuffu. Po prawo był stół Slytherinu, a za nim Gryffindoru. Rosalin po drodze do swojego miejsca uśmiechnęła się do kolegów ze Slytherinu. Chłopcy odpowiedzieli jej uśmiechem.  Gryfonki usiadły na ławce tak, aby widzieć resztę stołów. Znajdowali się tam już bliźniacy, Lee Jordan i ich koleżanki.
-Hej- przywitały się dziewczyny.
-Hej- odpowiedziała reszta.
                Ros nałożyła sobie cztery grzanki, które posmarowała dżemem jagodowym. Nalała sobie soku z dyni i zaczęła jeść.
-Ty naprawdę tyle zjesz?- usłyszała od Alicji.
-Tak. Moje ciało potrzebuje energii, abym mogła dostać się na wszystkie lekcje. Ten zamek jest ogromny- zaśmiała się.
-Muszę się z tobą zgodzić- powiedziała Angelina.
                Przez chwilę rozmawiali. W między czasie pojawili się Harry z Ronem. Nagle podeszłą do nich profesor McGonagall.
-Oto wasze plany lekcji- powiedziała i za pomocą różdżki rozdała wszystkim ich plany.
-Ooo… Dziś mamy Ksylomancję, Zielarstwo, OPCM i Zaklęcia.
-Całkiem niezły plan, jak na poniedziałek. Dacie nam znać jak uczy Quirrell- powiedział Lee.
-Ok. Nie ma sprawy. Choć Ros spakujemy sobie torby- powiedziała Hermiona
-Dobry pomysł- powiedziała Rosi.
Przed wyjściem złapała jeszcze tosta i pobiegła za czekoladowooką.  


* zaklęcie wymyśliłam sama, ponieważ nie na podanej jego formułki

 

Ważna informacja!

Niestety mam problemy z komputerem. Ostatni i ten rozdział pisałam na trybie awaryjnym, bo tylko tak mój komputer działa. Będę się starać, aby notki dodawać codziennie, jak dotąd, ale może to być uniemożliwione. Kiedy pisałam rozdział 7 to ucięło mi połowę i musiałam pisać jeszcze raz. To również było powodem późnego dodania ostatniej notki.
Przepraszam!

Z innej beczki:
Końcówka tego rozdziału nie bardzo mi się podoba. Jestem zdenerwowana problemem z komputerem, i wena nie jest taka jak powinna.
Pytanie do was. Macie śnieg? Ja dziś już jeździłam na sankach z koleżankami. Zachowanie na poziome ośmiolatek, ale każdy musi się kiedyś bawić, prawda?

Do "zobaczenia" jutro! (mam nadzieję)