wtorek, 26 lipca 2016

Rozdział 29

...Daj się ponieść emocjom, wyłącz mózg i patrz, po prostu patrz…



   Ponownie obudziła ją krzątanina. Uchyliła oczy, ale błysk zachodzącego słońca ją oślepił. Zaraz, zaraz, zachodzącego...
-Która godzina, proszę pani?- zapytała, ze zdziwieniem zauważając, że ma zachrypnięty głos. 
-Pora kolacji, kochanie-uśmiechnęła się lekko.
-Przespałam tyle czasu? Niemożliwe...
-Oj, możliwe-zaśmiała się.
-Ale, skoro czas kolacji, to mogę już wyjść, prawda?- nawet nie chciało jej się maskować nadziei.
-Kolację zjesz tutaj, później dam ci eliksir i pójdziesz do siebie. 
-Ale...
-Nie ma żadnego "ale"- surowy głos rozniósł się po pomieszczeniu-Zostajesz tu, aż ja zdecyduje, że możesz wyjść. 
   Nastała chwila ciszy, podczas której Rosi zastanawiała się, jak przekonać tą kobietę do zmiany zdania. Jednak następne zdanie zaciekawiło ją na tyle, że wszelkie plany poszły w łep...
-Twój ojciec też nigdy nie chciał spędzać tu dużo czasu. -Naprawdę? -Oj tak, razem z James'em Potter'em zawsze coś wymyślali, żeby się wydostać.
   Patrzyła na kobietę zdziwiona. Miała właśnie okazję dowiedzieć się czegoś o rodzicach, podczas ich pobytu w szkole. Wolała się jednak nie wypytywać, bo mogłaby sprawić, że kobieta przestanie mówić. Postanowiła zadawać lekkie pytania, dopóki pielęgniarka jej nie zbyje.
-Ojcem Harry'ego?- udała zdziwioną.
-Tak-zamyśliła się chwilę-On i twoja mama znali się od dzieciństwa, ale to pewnie wiesz-uśmiechnęła się do niej-Z twoim ojcem poznali się w pociągu. Z tego, co wiem, to James narobił w przedziale starszych Ślizgonów nie małej rozróby- oczy Rosi rozszerzyły się, nie tylko ze względu na opowieść, ale też na słowa używane przez kobietę-, a Syriusz pomógł mu uciec. Tak podobno zaczęła się ich przyjaźń. Potem Black trafił do Gryffindoru i się zaczęło...-westchnęła ciężko.
-Co?
-Gehenna, kochanie. To był chyba najgorszy okres w mojej pracy tutaj. Jeżeli nie któryś z nich, to twoja matka lub reszta ferajny, albo ofiary ich żartów-mówiła to lekko rozbawionym głosem, z nutą goryczy-Ale ty jedz, szybko-krzyknęła nagle, oddalając się do magazynku.
    Dla Rosi był to jednoznaczny znak, że to koniec rozmowy. Troszkę się zawiodła, bo liczyła na więcej informacji. Zawód szybko jednak minął, kiedy poczuła zapach jedzenia. Na stoliku obok łóżka stała taca z naleśnikami. Polane syropem klonowym z malinami i borówkami. Do tego sok dyniowy. Aż jej w brzuchu zaburczało. 
   Kiedy pielęgniarka wróciła, niosąc eliksiry i maści dziewczyna wszystko już zjadła. Kobieta stanęła oniemiała, a później cicho się zaśmiała. Rosi spojrzała na nią zdziwionym wzrokiem, który jednocześnie domagał się wyjaśnień.
-Strasznie szybko zjadłaś- powiedziała tylko, uśmiechając się lekko.
-Byłam trochę głodna- odpowiedziała w końcu, wzruszając ramionami.
-Wypij.
   Nie był to żaden z eliksirów, które piła wcześniej. Ten był turkusowy, o miłym zapachu. Wypiła go szybko i patrzyła jak pani Pomfrey zmienia jej opatrunek. Szybkie, sprawne ruchy kobiety zdawały się ją hipnotyzować. Nie mogła oderwać od tego oczu. Często po treningach w Instytucie Evan musiał ją opatrywać, ale jego ruchy były szybkie i nerwowe. Bardzo często musiał też poprawiać zrobione opatrunki. Zawsze ją to bawiło i lubiła mu przy tym dokuczać, śmiejąc się z źle zawiązanego bandaża, maści rozsmarowanej nie po tej stronie nogi czy z przyniesienia złego eliksiru. U pani Pomfrey to nie mogło się zdarzyć i było to widać w sposobie jej pracy.
-No, skończone- powiedziała w końcu pielęgniarka-Możesz iść do siebie, tylko uważaj na schodach- pogroziła jej palcem.
-Oczywiście, pani Pomfrey- podpowiedziała i zeszła z łóżka.
    Złapała torbę i wyszła ze Skrzydła Szpitalnego. Swoje kroki od razu skierowała do Wieży Gryffindoru. Nie była głodna, więc nie miała, po co iść do Wielkiej Sali.
-Świński ryj.
     Portret Grubej Damy przesunął się, jednak kobieta zdążyła obrzucić dziewczynę zdziwionym spojrzeniem. Jednaj jej spojrzenie nie było bardziej zdziwione od spojrzenia Rosi, kiedy, w pokoju wspólnym zobaczyła chyba wszystkich Gryfonów zajadających kolacyjne potrawy.
-Rosi!
    Fred i George podeszli do niej pod samo przejście.
-Gdzie ty byłaś cały dzień, dziewczyno?- zapytał jeden z nich.
-W Skrzydle Szpitalnym-westchnęła. Widząc, że chcą pytać, o co chodzi zapytała- A tu, co się dzieje?
-Quirrell znalazł w lochach trolla, więc przysłali nas do pokoju wspólnego. A że było to w trakcie kolacji-Fred machnął ręką pokazując jej stoły zastawione jedzeniem.
-Nauczyciel Obrony od siedmiu boleści- westchnęła- Idę się położyć, chłopaki.
-Dobranoc, mała-powiedzieli razem.
-Dobranoc.

♥♥♥

-Troszkę nałgałam profesor McGonagall, ale uwierzyła i jesteśmy pięć punktów do przodu.
     Hermiona właśnie zakończyła swoją opowieść o górskim trollu. To, że na początku była w szoku nie znaczyło nic. Teraz opowiadała o tym jak o najlepszej przygodzie życia.
-I, chyba, naprawdę zaprzyjaźniłam się z Harry’m i Ronem-dodała po chwili.
-Tylko żebyś mi się nie uzależniła od adrenaliny, bo będę miała problem-zaśmiała się blondynka.
-E tam, dramatyzujesz.
     Śmiech obu dziewczyn wypełnił dormitorium.
-A teraz mów, gdzie ty byłaś.
-W Skrzydle Szpitalnym.
-Co?
    Opowiedziała jej szybko spotkanie ze Ślizgonem i pobyt w królestwie pani Pomfrey.
-Potrzebna mi będzie twoja pomoc w obmyśleniu planu zemsty-zakończyła.
-Nie ma problemu.
    Na twarzach obu pojawiły się podobne, wredne uśmieszki. Gdyby ktoś teraz wszedł do pomieszczenia, to zaraz by wyszedł, bojąc się o swoje życie.
-Kogoś jeszcze zatrudnisz?- zapytała szatynka.
-Ślizgonów i bliźniaków- powiedziała po chwili zastanowienia.
-To można zrobić coś większego-zachichotała, sprawiając, że Rosi się zaśmiała.
-Oj, Mionka, ciebie to można się bać.
-To twój wpływ tak na mnie działa- wydęła wargi.
-Jasne…- zaśmiały się obie.
   Nastała chwila ciszy. Usłyszały deszcz, który nieśmiało uderzał o szybę, a potem potężny grzmot.
-Burza-westchnęła Hermiona.
-Lubię burze-stwierdziła z prostotą Ros.
-Masz jakiś konkretny powód?- ciekawość w głosie dziewczyny była tak wyraźna, że Rosi mało się nie roześmiała.
-Burza ożywia świat. Przynosi drogocenny deszcz, choć tutaj go nie brakuje-uśmiechnęła się-Orzeźwia powietrze. A jakie są widoki-pociągnęła przyjaciółkę za rękę w stronę okna-Spójrz, kiedy błyskawica przecina powietrze ukazuje niepowtarzalny obraz…
-Raczej niszczycielską siłę-wtrąciła szatynka.
-Spróbuj na to nie patrzeć w ten sposób. Daj się ponieść emocjom, wyłącz mózg i patrz, po prostu patrz…
  Przestrzeń za oknem przecięła błyskawica. Jej pojawienie się i zniknięcie było szybkie jak mrugnięcie okiem, jednak wyczulony wzrok Nocnego Łowcy pozwolił Rosi zobaczyć więcej. Malutkie oddzielenia, kroplę deszczu, która pochłonęła blask.
-Jej…- wyrwało się z ust Hermiony.   
-Mówiłam- szepnęła cichutko, Rosi.
   Z pod okna nie przegoniło ich nic. Współlokatorki patrzyły na nie dziwnie, ale poszły spać. 
   Sylwetki dwóch postaci siedzących w ciemnościach przy oknie rozświetlały tylko błyski uwalnianej, przez chmury, energii. Późną nocą burza się skończyła. Dopiero wtedy położyły się do łóżek. Jeszcze długo miały przed oczami przepiękny obraz wytwarzany przez siły natury. Siły, nad którymi nawet czarodzieje nie mają władzy. Prawda?



Tym akcentem kończę ten bardzo spóźniony rozdział. Niestety zaczyna się mój gorący okres wakacji (mieszkający na wsi zrozumieją ;)). Z pisaniem będzie ciężko, jeszcze gorzej niż dotychczas, ale będę się starać coś uskrobać. Jeżeli pod tym rozdziałem będzie minimum pięć komentarzy od pięciu różnych osób, bo rozdział będzie szybciej, jeżeli nie, to coż...nie będę sobie odejmować cennych godzin snu :D
~Książkoholiczka Black

piątek, 15 lipca 2016

Rozdział 28

...też bym czymś w niego rzuciła...



    Wiedziała, że się spóźni. Była tego pewna, mimo szaleńczego biegu i skakania po schodach. A Hermiona mówiła, ostrzegała "Rosi jest już za późno, nie zdążysz". Jak zwykle wiedziała lepiej i teraz ma. Spóźni się na Zaklęcia. Nie wiedziała, co ją podkusiło. Ale nie, musiała wrócić się po to pióro. Jakby nie mogła pisać tym Hermiony. Co to w ogóle za różnica? Żadna. Ale ma, za głupotę się płaci. Miała nadzieję, że profesor Flitwick ma dobry humor i nie odejmie jej punktów, albo, co gorsza, da szlaban. A przecież na Zaklęcia to jej nawet nie będzie to pióro potrzebne. Przeżyła wcześniejsze lekcje bez niego to przed tymi zajęciami akurat musiała się po nie wrócić. Co za bezmyślność karciła sama siebie. Jedyną pociechą w tym wszystkim było to, że była już blisko, a się nie zmęczyła.
   Zostały jej tylko jedne schody i korytarz, kiedy ktoś stanął jej na drodze.
-Kogo moje oczy widzą-zadrwił.
-Czyżbyś mózgu szukał, Ravis?-zapytała spokojnie.
-Głupia szczeniara-warknął i zrobił krok w jej stronę.
-Tak, to naprawdę pouczająca konwersacja-zironizowała-Jednak śpieszę się na Zaklęcia.
   Minęła go z triumfalnym uśmieszkiem. Stojąc już przy schodach, odwróciła się do niego.
-Może dokończymy to innym ra...
   Poczuła uderzenie w klatkę piersiową. Runęła głucho na schody i zjechała po nich na sam dół. Spojrzała w górę i zobaczyła jak Ślizgon podnosi różdżkę. Zobaczyła czerwony promień i westchnęła. Cóż, była to jedyna rzecz jaką mogła zrobić w tamtym momencie. W skutek zaklęcia nie mogła poruszyć nawet palcem, co mocno ją zirytowało. Zamknęła oczy i zaczęła odliczać. Sto...dziewięćdziesiąt dziewięć...dziewięćdziesiąt osiem...dziewięćdziesiąt siedem... Miała nadzieję, że ktoś ją znajdzie, chociażby ta głupia kotka. Niestety, na korytarzu było cicho i spokojnie.
    Leżała tak licząc i obiecując sobie zemstę na tym wrednym dupku. Kiedy doliczyła do dwudziestu ośmiu usłyszała kroki.
    Podniosła oczy do góry w geście radości. Po chwili jednak przypomniała sobie, że wcześniej jest boczny korytarz w prawo i ta osoba może do nie wcale nie dotrzeć. Trzeba było biec bocznym korytarzem? warknęła do siebie w myślach.
   Przymknęła oczy i błagała Raziela i Merlina, aby jej dopomogli.
   Po minucie, która dla dziewczyny była wiecznością, rozległ się zbawczy dźwięk biegu. Nad swoją twarzą zobaczyła nachyloną profesor McGonagall.
-Panna Black?
   Usłyszała zdziwiony głos. Resztkami sił powstrzymała się przed przewróceniem oczami. Potem zobaczyła czerwony promień lecący w jej stronę i poczuła ostry ból w prawej kostce. Skrzywiła się lekko i podniosła do pozycji siedzącej.
-Coś ci się stało?-zapytała profesorka lekko zatroskanym głosem.
-Chyba skręciłam kostkę-odpowiedziała i dodała po chwili-I kręci mi się w głowie.
     Nauczycielka wycelowała w nogę dziewczyny i wyszeptała zaklęcie. Rosi poczuła, że coś dotyka jej kostki. Spojrzała w dół i spostrzegła zaciskające się bandaże.
-Zaprowadzę cię do Skrzydła Szpitalnego- powiedziała- Dasz radę iść?
-Chyba tak, pani profesor-odpowiedziała, przez chwilę oceniając karuzelę w głosie
-To chodź.
   Profesor McGonagall podniosła jej torbę i wzięła ją pod ramie. W ciszy szły do królestwa pani Pomfrey, ale blondynka czuła na sobie przenikliwy wzrok profesorki. Do Skrzydła Szpitalnego nie było daleko, jednak Rosi droga się dłużyła. Skręcona kostka, mimo opatrunku, mocno bolała, co oznaczało, że coś jej się tak ukruszyło. Dziewczyna miała nie małe doświadczenie ze skręconymi kostkami. Wystarczyło źle postawić nogę na ściance wspinaczkowej i od razu można było skręcić kostkę. Poza tym, Rosalin nie lubiła ścianki wspinaczkowej w Instytucie. Wolała już chodzić do parku i wspinać się po drzewach, ale nie zawsze były do tego warunki.
   Kiedy przed oczami dziewczyny pojawiły się wielkie drzwi Skrzydła Szpitalnego o mały włos nie westchnęła z ulgą. Nie tylko noga dawała jej się w znaki. Zawroty głowy były już nie do zaniesienia. Zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie doznała wstrząsu mózgu, albo ten idiota nie potraktował jej jakimś zaklęciem, ale łomotanie w czaszce skutecznie przerwało jej rozterki.
-Poppy, jesteś tu?!-krzyknęła profesor McGonagall.
-Jestem!
   Z za bocznych drzwi wyłoniła się wysoka kobieta. Na głowie miała ciemnobrązową tiarę współgrającą z jasnobrązowymi włosami. Jej oczy były również brązowe, jednak o odcień jaśniejsze niż włosy. Na szacie w kolorze tiary miała biały fartuch. Spojrzała na Rosi, podtrzymywaną przez profesor McGonagall. Jej wzrok prześlizgnął się po dziewczynie, analizując przypadek. Westchnęła ciężko i, wskazując na najbliższe łóżko, powiedziała.
-Siadaj, Black.
   Rosi pokuśtykała na wskazane miejsce. Z ulgą położyła się na białej pościeli. Zawroty głowy z momentu na moment się nasilały i teraz była pewna, że coś sobie zrobiła podczas upadku.
-Co cie boli?-zapytała z troską pani Pomfrey.
-Skręciłam kostkę i, prawdopodobnie, kawałek kości mi się odłamał. Do tego strasznie boli mnie głowa.
   Kobieta spojrzała na nią zdziwionym wzrokiem, ale kiwnęła głową i wyszła do innego pomieszczenia. Po chwili wróciła z fiolkami i pudełeczkiem.
-Wypij-wręczyła jej fiolkę z fioletowym płynem.
   Przyjrzała się  eliksirowi. Na pierwszy rzut oka wydawał się fioletowy, ale kiedy człowiek lepiej się przyjrzał można było dostrzec mieniące się barwy.  Od delikatnego jagodowego do pięknego śliwkowego. Miał też delikatny zapach wrzosu. Przyłożyła fiolkę do ust i mocno pociągnęła. Eliksir był lekko mdły, ale smaczny. Od razu poczuła ulgę. Orkiestra dęta zakończyła koncert w jej głowie. Powstrzymała się od westchnięcia z ulgą.
-Teraz drugi-powiedziała pielęgniarka.
   Zdjęła jej już z nogi opatrunek wykonany przez profesor McGonagall. Podała jej ciemno zielony eliksir, który pachniał nieprzyjemnie. Nie miała ochoty mu się przyglądać, ani tym bardziej wąchać, więc wypiła go szybko, powstrzymując odruchy wymiotne.
   Ból w kostce ustał, ale kiedy spróbowała ruszyć nogą wrócił ze zdwojoną siłą. Wciągnęła ostro powietrze, ale była to jedyna oznaka bólu. Pani Pomfrey i profesor McGonagall spojrzały na siebie zdziwione. Obie bardzo dobrze znały ten eliksir. Nastawia on kości, ale kiedy spróbuje się ruszyć złamaną kończyną boli jeszcze gorzej. Eliksir Mulara był bardzo skuteczny, ale równocześnie bardzo bolesny.
-Wyjdziesz dopiero na kolację i to najwcześniej- pielęgniarka zwróciła się do Gryfonki.
-Co? Nie można wcześniej?-zapytała zrozpaczona. Nie miała ochoty siedzieć tutaj tak długo.
-Nie można, kochanie. Eliksir, który ci podałam wymaga leżenia, później muszę ci jeszcze posmarować tą kostkę maścią. Może być tak, że i kolację zjesz tutaj- głos kobiety był miły, ale ukrywała się w nim nutka groźby, która ostrzegała przed dalszą dyskusją.
-Powiedz mi, Black, co się stało-wtrąciła nauczycielka.
-Spadłam ze schodów-odpowiedziała dziewczyna.
-A kto rzucił na ciebie zaklęcie?-zielone oczy nauczycielki przewiercały ją na wylot.
   Zastanowiła się chwilę. Miała trzy wyjścia: mogła nic nie mówić i zemścić się sama, powiedzieć i zostawić zemstę nauczycielce, albo powiedzieć i dołożyć mu własną zemstę. Wybrała trzecią opcję.
-Ślizgon...-udałą, że zastanawia się nad nazwiskiem- Ravis?
-Tak, jest taki- potwierdziła nauczycielka.
-To on, zaczepiał mnie już wcześniej, ale nie pomyślałam, że może rzucić we mnie jakimś zaklęciem-sama chętnie bym czymś w niego rzuciła, najlepiej sztyletem w stopę... Nie, to zły tok myślenia...
 -Możesz opisać mi to zajście?-zapytała powoli.
-Oczywiście, pani profesor-bez wahania zaczęła opowiadać-Spieszyłam się na Zaklęcia. Byłam już spóźniona, więc wbiegłam w boczny korytarz. Akurat przechodził tamtędy i zaczął coś do mnie mówić. Zignorowałam go i podbiegłam dalej-wolała ominąć fragment z ich niby-dyskusji-Kiedy stałam przy schodach odwróciłam się. Wtedy zepchnął mnie ze schodów. Później rzucił na mnie zaklęcie.
   Zakończyła opowieść uśmiechając się w duchu. Była pewna, za akurat profesor McGonagall mu nie daruje. A skoro musi tu zostać aż do kolacji, będzie miała czas na obmyślenie planu zemsty.
-Zajmę się tą sprawą i powiadomię nauczycieli o pani dalszej nieobecności na zajęciach-ton głosu nauczycielki nie wróżył nic dobrego, a Rosi miała ochotę się uśmiechnąć.
   Kiedy profesorka, z szelestem szat, skierowała się ku drzwiom, dziewczyna zapytała.
-Pani profesor, co to było za zaklęcie?
   Kobieta odpowiedziała jej najpierw zdziwionym spojrzeniem, następnie uniosła lekko kąciki ust, a jej oczy zaśmiały się. Dopiero po chwili odpowiedziała.
-Powinnam była się spodziewać, że zapytasz-jej głos nie był taki jak zwykle: chłodny i oddychający, ale słychać w nim było nutkę ciepła-To zaklęcie to "Drętworta". Tylko nie rób nic głupiego, Rosalin- pogroziła jej palcem i wyszła.
-Ja? Coś głupiego? Nigdy...-szepnęła do siebie z nutką sarkazmu, całkowicie zapominając o obecności pielęgniarki.
-Oj moja droga, współczuję temu, kto ci podpadł- zaśmiała się wesoło.
-Powiedziałam to na głos?-zapytała zdziwiona.
-Tak, kochanie. Myślę jednak, że profesor McGonagall mówiąc ci to wiedziała jak możesz wykorzystać tą wiedzę.
-Chyba nie rozumiem, co ma pani na myśli?-zdziwiła się.
-Zaczepianie osób z twoimi genami nigdy nie kończyło się dobrze, tyle ci powiem-zaśmiała się-A teraz masz leżeć. Za godzinę zmienię ci opatrunek, możesz się przespać.
-A może mi pani podać moją torbę?- zapytała, widząc, że pytania na nic się nie zdadzą.
-Oczywiście, kochanie.
   Po chwili, Rosi leżała z książką do Zaklęć i czytała temat, który prawdopodobnie ją mija. Po godzinie była pewna, że ostre działanie tego eliksiru to nie żarty. Była też pewna, że ominął ją jeden z ciekawszych tematów. 
   Kiedy pani Pomfrey kończyła opatrunek zapytała milutko.
-Może ma pani jakieś niepotrzebne piórko?
-Do pisania, czy zwykłe?- zapytała zdziwiona.
-Obojętnie, proszę pani.
-Poczekaj moment.
   W następnym momencie na jej kolanach leżało małe piórko jakiegoś ptaka, który, z tego, co mówiła pielęgniarka, zostawił je siedząc u niej na parapecie. Przeczytała po raz kolejny wskazówki dotyczące zaklęcia. Westchnęła ciężko, odłożyła książkę na stolik, zostawiając ją otwartą, na wszelki wypadek i podniosła różdżkę. Odczekała chwilę i wyszeptała zaklęcie.
-Wilgardium Leviosa.
   Nie zdziwiła się zbytnio, kiedy nie udało jej się za pierwszym razem. Zdziwiły ją natomiast zawroty głowy, które zmusiły ją do położenia się. Zamrugała kilka razy, aby odgonić czarne plamki. W końcu zamknęła je i policzyła do dziesięciu. Nie spodziewała się, że jej organizm tak dziwnie zareaguje na próbę czarów. Doszła do wniosku, że jednak mocno uderzyła się w głowę. Jednak nie zastanawiała się długo, bo usnęła. Obudził ją dotyk zwinnych palców na stopie. Otworzyła oczy i spojrzała na pielęgniarkę.
-Spałaś ponad godzinę- poinformowała ją.
-Sporo-zdziwił ją jej lekko zachrypnięty głos.
-Eliksir od bólu głowy często działa usypiająco, aby organizm się uspokoił- wyjaśniła z prostotą.
-Ach...-westchnęła, zapamiętując tą informację.
   Rozejrzała się i znalazła piórko na książce. Obok niej leżała różdżka. Położyła sobie piórko na kolanach, skupiła się i wypowiedziała zaklęcie. Zaśmiała się cicho, widząc jak piórko unosi się powoli w powietrze. Poruszyła ręką w prawo, a piórko zrobiło to samo. Uśmiechnęła się szeroko i pozwoliła mu opaść. Z zadowoleniem wyjęła z torby książkę o eliksirach wypożyczoną z biblioteki, z ulgą zauważając, że ból w kostce jest mniejszy.
   Kiedy pani Pomfrey przyniosła jej tacę z obiadem przeczytała już trzy rozdziały. Podziękowała grzecznie i wzięła się za jedzenie.W zawrotnym tempie wszystko zniknęło z talerza. Przeciągnęła się jak kot. Westchnęła z lubością i położyła się na poduszkach. Do kolacji miała jeszcze sporo czasu. Zaplanowała sobie czas na obmyślenie zemsty i przeczytanie książki. Teraz jednak miała ochotę uciąć sobie drzemkę. Ciekawe, co u Hermiony... pomyślała i zasnęła.


Hejka, przybywam z nowym rozdziałem. Kolejny planuję na niedzielę, chyba że coś nie wypali to poniedziałek. Mam jeden dzień poślizgu z tym, ale pisanie z wakacyjnym leniem nie jest łatwe.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał.  Ucięty jest specjalnie, a nie z lenistwa, żeby nie było XD
Chciałabym zobaczyć więcej niż dwa komentarze. Patrząc na ilość wyświetleń, a ilość komentarzy jestem załamana. Wena zastanawia się czy nie zrobić strajku. Jeszcze dokładnie nie wie, jak ma on wyglądać, ale ja wolę się nie przekonywać. Dlatego KOMENTUJCIE!
~Książkoholiczka Black

sobota, 2 lipca 2016

Rozdział 27

...wszystkiego...


-Skończyłaś już?- Rosi zapytała po raz setny.
-Jeszcze chwilę, powtarzam ci kolejny raz- powiedziała spokojnie Hermiona, ale widać było, że jest już zirytowana.
-Pospiesz się, noooo...-westchnęła.
-Gdzie ci się spieszy?-cały dzień chodziła poddenerwowana.
-Nigdzie, ale nudzi mi się-odpowiedziała z uśmiechem, związując malutkiego warkoczyka. Miała ich już około dwudziestu.
-Jak napiszę to pójdę- warknęła.
-Chodzi ci o tą miotłę Harry'ego?- zapytała powoli.
-Nie- warknęła lekko unosząc głos-Daj mi to napisać, a potem pójdziemy gdzie chcesz, tylko nic nie mów.
-Dobrze- uśmiechnęła się słodko i sprawiła, że każdy warkoczyk, który zrobiła, miał inny kolor.
Z nudów zaczęła wspominać ranek. Dostała dwie paczki, co spowodowało morderczy wzrok ze strony przyjaciółki. Szybko poszła je zanieść do dormitorium. Kiedy wróciła Hermiona przekazała jej, że Harry dostał miotłę. Nimbusa dwa tysiące.
Dopadła go jeszcze przed zajęciami i zmusiła do pokazania. Rączka miotły delikatnie błyszczała. Rosi miała ochotę usiąść na niej i się przelecieć, ale zamiast tego zdzieliła Potter'a po głowie.
-Za co?-skrzywił się.
-Za to, że nie powiedziałeś mi, że jesteś w drużynie-powiedziała z wyrzutem.
-Nie powiedziałem ci, bo McGonagall mi zabroniła-tłumaczył się.
-Po pierwsze to profesor McGonagall-powiedziała z naciskiem-A po drugie to mogłeś coś powiedzieć.
-Nie wiedzieliśmy, że interesujesz się quidditchem-powiedział Ron.
-Jasne, że się interesuję, za kogo wy mnie macie?-jęknęła-A tak w ogóle to będziesz najmłodszym graczem w tym, bodajże, stuleciu, tak?
-Tak-odpowiedział krótko.
-Myślę, że z takim szukającym wygramy puchar-uśmiechnęła się promienie.
-Tak myślisz?
-Tak, a moja mama coś wspominała, że twój tata też był świetnym graczem-mrugnęła do niego.
-Serio?! Skąd ona wie?!
-Serio, a moja mama i twoi rodzice byli na jednym roku.
-Naprawdę?-niedowierzał.
-Tak, a teraz chodźcie, bo się spóźnimy-złapała torbę i wyszli razem z Wieży Gryffindoru.

-Skończyłam-usłyszała głos przyjaciółki, który wyrwał ją z zamyślenia.
Kiwnęła głową i pomogła jej chować książki i przybory. Złapała ją za rękę i pociągnęła za sobą.
   Do Wieży Gryffindoru dotarły w ekspresowym tempie.
-Hej, Ros!-usłyszała jednego z bliźniaków.
-Tak?-zapytała podchodząc do nich i zostawiając Hermionę samą.
-Angelina z Alicją i Kate już wszystko naszykowały-szepnęli konspiracyjnym szeptem.
-Super-odpowiedziała tak samo-Dzięki chłopaki-uśmiechnęła się i chciała odejść, ale Fred uśmiechnął się miło, co oznaczało kłopoty.
-A nagroda?
-Jaka?-uśmiechnęła się podobnie.
-Po buziaku-odpowiedział George.
-Teraz?-zapytała spokojnie, choć ten pomysł za nic jej się nie podobał.
-Może być później-powiedział Fred po zastanowieniu.
-Dobra, teraz idę wykonać mój plan-uśmiechając się szeroko i puszczając im oczko podeszła do przyjaciółki.
-Chodź, Mionka, sprawę mam-uśmiech nie schodził jej z twarzy.
-Wiedziałam, że coś chcesz-westchnęła smutno i poszła za nią.
   Panna Black miała nadzieję, że starsze dziewczyny wszystko fajnie naszykowały. Mała też nadzieję, że Hermiona jej nie zamorduje.
   Dormitorium wyglądałoby jak zwykle gdyby nie stolik, który stał na środku. Na nim ustawione były jakieś słodycze i stały dwie duże paczki.
-Sto lat!-zaczęła śpiewać Rosi.
   Jej melodyjny, czysty głos rozniósł się po pomieszczeniu. Hermiona stała i patrzyła na nią z szeroko otwartymi oczami, w których błyszczały łzy. Z piskiem rzuciła jej się na szyję.
-Dziękuję, dziękuję...-szeptała,kiedy blondynka skończyła śpiewać.
-Ależ nie ma za co, skarbie-odpowiedziała z szerokim uśmiechem-Chodź, otworzysz prezenty.
Szatynka podeszła do stolika. Otworzyła pierwszy prezent owinięty w brązowy papier.
-Jejku-westchnęła wyjmując pierwszą część Władcy Pierścieni.
- Ta jest ode mnie-powiedziała wesoło Rosi, gryząc pasztecik dyniowy.
-Skąd wiedziałaś?-zapytała z błyszczącymi oczyma.
-Tajemnica-mrugnęła do niej-Otwieraj dalej.
   Z tej packi wyjęła jeszcze dwie czekolady truskawkowe, paczkę malinek cukrowych i czekoladowe ciastka.
-Dziękuję-powiedziała i przytuliła mocno przyjaciółkę.
-Podziękuj mojej mamie, to ona zrobiła zakupy-powiedziała ze śmiechem.
Hermiona parsknęła i zabrała się za drugą paczkę. Wyjęła z niej kolejne części trylogii, słodycze bez cukru i list od rodziców. Po jego przeczytaniu, Rosi musiała podać jej chusteczkę.
-Siadaj i jedź, płaczko.
-A życzenia?-zapytała z nieśmiałym uśmiechem, ale oczy przeczyły tej nieśmiałości.
-Zdrowia, szczęścia i słodyczy, czego sobie Mionuś życzysz. Pasuje?-z męczenniczą miną powiedziała.
-Z ciebie poetki nie będzie-zaśmiała się, a potem dodała-Ale śpiewasz pięknie.
   Na policzki Rosi wstąpił runieniec. Na ten widok Hermiona zaśmiała się i zaklaskała.
-Spadaj, zołzo jedna-jęknęła.
-Ale ty na prawdę ładnie śpiewasz.
-Może i tak, ale nie lubię śpiewać, więc doceń to-pokazała jej język i wzięła sobie ciastko.
-Teraz może mi powiesz, dlaczego to ty dostałaś rano paczkę od moich rodziców?-zapytała po zjedzeniu kawałka szarlotki.
-Napisałam do twoich rodziców...nie patrz tak na mnie, naprawdę... Tak więc napisałam do twoich rodziców, żeby nie kupić ci czegoś, co masz. Umówiliśmy się z twoim tatą, że kupujemy ci trylogię Tolkiena, a oni paczkę wysyłają do mnie, bo robię ci niespodziankę. I jak się podoba?-przez całą opowieść uśmiech nie schodził jej z twarzy.
   Troszkę się namęczyła z naszykowaniem tego, ale mina Miony była tego warta.
   Zatrudnienie bliźniaków do załatwienia jedzenia nie było trudne, ale miałaby problem z naszykowaniem tego. Na szczęście rozmowę z Weasleyami usłyszała Angelina i, z pomocą Alicji i Kate, naszykowała wszystko.
-Bardzo mi się podoba-powiedziała z uśmiechem dziewczyna, przerywając tym samym wspomnienia Rosi.
-Cieszę się bardzo.
   Czas do kolacji minął im szybko. Przed wyjściem sprzątnęły jedzenie do szafki nocnej Hermiony i wyszły.
  W Wielkiej Sali zaczepiły ją Angeliny, Alicji i Kate.
-I jak?-zapytała Angelina.
-Bardzo dobrze-powiedziała z uśmiechem-Dzięki za pomoc.
-Nie ma sprawy-powiedziała Alicja.
-Polecamy się na przyszłość-zaśmiała się panna Jonson.
-No nie wiem-udawała, że się zastanawia-Macie zbyt drogie usługi.
-Drogie? My zachrzaniamy za darmo-zaoponowała Katy.
-I nic nie wyciągnięcie od bliźniaków bliźniaków?-zapytała unosząc powoli brew.
-Wygrałaś-Angelina uniosła ręce w geście poddania, przy akompaniamencie śmiechów koleżanek.
-Tak czy siak, dzięki dziewczyny, bez was by si nie udało.
-Wiemy-odpowiedziały chórem.
   Odwróciła się i ruszyła do Hermiony.
-Wisisz nam przysługę, Black-krzyknęła Angelina.
-Jasne, Jonson, jasne-odkrzyknęła ze śmiechem.
-O co chodziło?-zapytała Hermiona.
-O nic-odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem.
-Czasem się ciebie boje, wiesz?-zapytała z uśmiechem panna Granger.
-Tylko nieznanego należy się bać-powiedziała z dziwną powagą, jednak szybko, z uśmiechem dodała-Poznasz mnie lepiej to się dowiesz, że mnie należy się bać zawsze.
-Ja już to wiem-odpowiedziała, a Rosi ugryzła tosta kończąc dyskusję.
   Droga powrotna do Wieży wcale nie zajęła by im długo, gdyby nie dwóch rudzielców. Złapali blondynkę pod ręce z obu stron i unieśli lekko do góry, co nie było trudne, zważywszy na niewielką wagę dziewczyny. Zciągnęli ją z głównego korytarza, a jej pełen pogardy wzrok palił ich w karki.
-Nagroda.
-Wiecie, że jesteście upierdliwi?-zapytała unosząc wrednie.
-Tak i co z tego?-powiedział Fred.
-Zaciągnięte długi trzeba spłacić-dodał George.
-Wiecie, że was nienawidzę?-zapytała słodko i spokojnie.
-Tak, tak-odpowiedzieli chórem.
    Z cierpienniczą miną podeszła do nich i cmoknęła szybko w policzki.
-Jesteście niemożliwi.
-Wiemy.
   Szerokie uśmiechy nie schodziły im z twarzy. Odwróciła się na pięcie i, z dumnie uniesioną głową, wróciła do przyjaciółki. Towarzyszył jej śmiech Weasley'ów.
    Hermiona chciała zapytać o co chodziło, ale zrezygnowała z tego planu widząc zaciśniętą z irytacji szczęk przyjaciółki.
    Kiedy w końcu udało im się wrócić do dormitorium panna Granger wyjęła truskawkowe cukierki bez cukru i, podjadając, czekały na resztę współlokatorek. Pierwsze wróciły Fay i Kellah. Poczęstowane słodyczami złożyły dziewczynie życzenia. Lavender i Parvati zrobiły to samo, po powrocie do dormitorium. Do godziny 23:00 dziewczyny siedziały i rozmawiały o głupotach, siedząc na jednym łóżku i zadając cuksy, (w miedzy czasie każda z nich poszła do łazienki). Siedziały by pewnie i dłużej, ale Hermiona powiedziała.
-Chyba czas spać, bo jutro rano są eliksir-zakończyła to ziewnięciem.
-Tylko nie to, znowu będzie się nas czepiał-jęknęła panna Patil.
-Taki ma charakter-powiedziała z przygnębieniem panna Black.
-Niestety-potwierdziły wszystkie.
   Rozeszły się do łóżek, powiedziały "Dobranoc" i zasnęły.
Pozdrowienia z Murzasichla. Jestem na koloniach od niedzieli, a dopiero wczoraj udało mi się zdobyć hasło wi-fi. Do tego kierownik stwierdził, że telefony na noc nie są nam potrzebne i nam zabierają. Zlepiłam ten rozdział, chociaż nie wiem czy wam się podoba.
Następny po 12 lipca, jak wrócę z gór, chyba że pojawi się więcej komentarzy pod rozdziałem to dodam coś wcześniej XD
~Książkoholoczka Black