niedziela, 16 lipca 2017

Rozdział 36

...Egzaminy są najgorszym czasem, jakim można sobie wyobrazić...



           Ten poranek nie wydawał się inny niż reszta spędzonych w tym zamku poranków. Jednak, gdy Rosalin wyszła z łazienki po treningu i zobaczyła Hermionę, wiedziała, że stało się coś niedobrego. Jej przyjaciółka miała ogromne sińce pod oczami i była szaro-zielona na twarzy.
-Hermiono?- odezwała się pierwsza.
            Szatynka przełknęła głośno ślinę i zdławionym głosem zaczęła opowiadać.
-W nocy eskortowaliśmy smoka- oczy Ros przybrały wielkość galeonów, ale nie przerywała jej- Hagrid go miał, Norweskiego smoka kolczastego i oddaliśmy go Charli’emu, bratu Rona, on zajmuje się smokami i…i…Malfoy go widział. Złapała go profesor McGonagall i nas niestety też… Biedny Neville chciał nas ostrzec i jego też złapała. Dała nam szlaban i odjęła punkty…
            Po ostatnim zdaniu głos jej się załamał.
-Hermiono, ile punktów?- zapytała bojąc się odpowiedzi.
-P…p…pięć…pięć…dziesiąt-wyksztusiła.
-To nie jest najgorzej- westchnęła z ulgą.
-Od każdego- oddała ze łzami w oczach.
-CO?!-krzyknęła- 150 punktów! Merlinie dopomóż, przecież jesteśmy na samym końcu i w życiu się nie wygrzebiemy.- lamentowała.
            Spojrzała na Hermionę, której łzy leciały już ciurkiem z oczu i westchnęła. Podeszłą do niej i przytuliła ją.
-Hej, Mionka, będzie dobrze, jak nie wygramy w tym, to w następnym. Nie pękaj- uśmiechnęła się do niej pocieszająco- A teraz idź umyj twarz i idziemy na śniadanie. Musimy mieć siłę, żeby zmierzyć się ze światem.
            Kiedy dotarły do Wielkiej Sali cały Gryffindor już wiedział, co się stało i kto jest temu winny. Spojrzenia, jakimi zostali obrzucani „winowajcy” skłaniały do jak najszybszego napisania listu pożegnalnego do rodziców. Cóż, utrata 150 punktów w jedną noc i to przez pierwszorocznych robiło nie mała sensację.
            Dziewczyna spojrzała na stół Ślizgonów. Malfoy wyglądał na zadowolonego z siebie, chociaż nie aż tak bardzo jak podejrzewała. Za pewnie wiązało się to ze szlabanem i nocną rozmową z profesorem Snape’em, co na pewno nie było miłą przygodą. Taka była cena nieodpowiedzialnego zachowania, co obecnie uzmysłowiali mu przyjaciele, sądząc po ich radosnych minach.
-Ja stąd idę- mruknęła Hermiona.
            Harry, który przyszedł chwilę po nich, też zebrał się do wyjścia.
-Nie wytrzymam tych wściekłych spojrzeń- mruknął do niej i razem z Hermioną pospieszyli do wyjścia.
            Rosi nie miała zamiaru jeszcze wychodzić, dlatego przegryzając tosta, rozglądała się dyskretnie dookoła. Na twarzach wszystkich Gryfonów, nie wyłączając opiekunki domu widniały przygnębione miny. Zupełnie odwrotnie było wśród mieszkańców domu węża, włącznie z ich opiekunem. Starsi uczniowie patrzyli na stół lwów z głęboką pogardą i aprobatą, co do „nieudolności” rywali. Młodsi tylko uśmiechali się kpiąco.
            Puchoni i Krukoni nie całkiem to zignorowali, ale nie byli tak złośliwi i swoją radość ukazywali bardziej powściągliwie. Szeptali między sobą, co jakiś czas spoglądając na ich stół i chichocząc.
            Wstała od stołu, żeby nie spóźnić się na zajęcia. W połowie drogi do wyjścia usłyszała:
-Nie mamy szans na puchar domów.
            Zrezygnowanym głosem mruknął Wood, na co reszta drużyny, z którą siedział pokiwała smętnie głowami.
-Oj, Olivier, nie smędź. Jeśli będziecie dobrze grać, a reszta domu nie będzie tracić punktów za głupoty to mamy, minimalne, bo minimalne, szanse.
            Powiedziała do niego opierając brodę o jego ramię.
-Wiem, że się starasz- mruknął-bo to twoi przyjaciele, ale nie mamy szans.
-A może, Black ma rację?- powiedziała Angelina- Za wygrany mecz jest kupa punktów, bliźniacy będą się zachowywać, damy radę.
            Wyraźnie było widać, że dziewczynie zależy na poprawie nastrojów reszty.
-Bierzcie przykład z Angeliny, a nie smęcicie jak stare wiedźmy. Głowy do góry, jesteśmy w Gryffindorze, jakoś damy sobie radę.
            Szturchnęła jeszcze Wood’a i odeszła naszykować się na lekcje.


^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^

-Boję się…-szeptała panna Granger- Nie chcę tego szlabanu, Rosi, zrób coś, ja nie chcę nigdzie iść z tym wariatem…
-Cóż za słownictwo, Hermiono- zaśmiała się tylko.
-Bawi cię to?- warknęła.
-Bawi mnie, że na parę minut przed wyjściem zaczynasz biadolić, a wcześniej uważałaś, że wszystko jest w porządku, no bo w końcu zasłużyliście na to wszystko.
            W zamian za swoje spostrzeżenia dostała tylko spojrzenie pełne dezaprobaty.
-Harry, powiedz coś…
-Rosi ma rację Hermiono, daj już spokój…
Miał zmęczony głos, widać było, że zdecydowanie nie chce mu się tam iść, jednak nie miał wyjścia.
-To beznadziejne…-jęknęła, jednak zaraz dodała wrednym głosem- Ale chociaż Malfoy też się będzie męczył.
-Widzisz, złośliwcze, masz jakiś punkt zaczepienia- zaśmiała się Rosalin- A teraz już idźcie, bo się spóźnicie. Ron, gramy w szachy?- zwróciła się do rudzielca wypychając dwójkę przyjaciół w stronę wyjścia.
-Chętnie, zaraz przyniosę- stwierdził i ruszył w kierunku dormitorium.
            Rozwaliła się na fotelu przy oknie i zastanawiała się, jaką karę przygotowała im profesor McGonagall. Znając ją, nie było to nic szczególnie miłego, zwłaszcza, że musiała odjąć taką ilość punktów. Najśmieszniejsze było, że profesor Snape odjął Draconowi tylko dwadzieścia punktów. Blaise nie przestawał jej mówić, że jak widać Gryfoni nie mają takiego fajnego opiekuna jak Ślizgoni i nie mają szans na puchar. Nie byłoby to tak irytujące, gdyby nie fakt, że ich szanse są raczej marne.
-Ja gram białymi- oznajmił Ron.
            Nie przejmując się tym, że odpłynęła gdzieś myślami, rozłożył szachownicę i cierpliwie czekał.
-Na Merlina, Ron, nawet te białe pionki mają cię dość- na jej słowa pionki mruknęły zgodnie- daj mi nimi zagrać.
-Nie ma mowy.
            Uśmiechnęła się do niego przebiegle i machnęła delikatnie różdżką. Szachownica obróciła się o 180˚.
-Jak to zrobiłaś?- zapytał ze zdumieniem rudzielec.
-Ćwiczę zaklęcia, żeby więcej nie zawalić- mrugnęła do niego i zaczęła grę.


^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^


            Egzaminy są najgorszym czasem, jakim można sobie wyobrazić. Wszyscy chodzą, delikatnie ujmując, przerażeni. Nikt się nie odzywa, chyba, że po to, aby zapytać o jakieś zaklęcie czy składnik. O żartowaniu nie ma nawet mowy. Jest to chyba jedyny moment w roku, że Fred i George zachowują się jak grzeczne dzieciaki. Elementem, który jeszcze bardziej zwiększa paskudne poczucie beznadziejności i braku władzy nad swoim życiem jest Hermiona Granger, tak, Hermiona Granger. Zapytacie, dlaczego? Przecież to taka zrównoważona, grzeczna dziewczyna, która ma wszystko w małym paluszku. Wszyscy, którzy myśleli podobnie przeżyli okropne rozczarowanie. Rosalin, Harry i Ron zauważyli już wcześniej, że gdy ich przyjaciółka słyszy słowo „egzaminy”, to włącza jej się jakiś dziwny tryb powtarzania wszystkiego. Im bliżej było do ich ostatecznego starcia, tym bardziej panna Granger przypominała połączenie profesor McGonagall i profesora Snape’a. Zaganiała wszystkich dookoła do nauki i warczała jak wściekły pies, gdy ktoś odważył się zakłócić jej ciszę. Piąto i siódmoklasiści składali im kondolencje, nie mówiąc jednak, z jakiego powodu. Jak do tej pory, Rosi nie miała nawet czasu zastanowić się, o co mogło im chodzić, bo bez przerwy powtarzała wszystkie formułki. Miała już powyżej uszu wszystkich książek i pergaminów z notatkami. To, co teraz przeżywała było gorsze niż jej egzaminy z łaciny i fechtunku, jednocześnie.        
            Ostatniego wieczoru przed ich totalną porażką siedzieli w Pokoju Wspólnym i powtarzali podane przez Hermionę materiały.
-Hermiono, nie wiem jak ty, ale ja już muszę się położyć-spojrzenie, jakim została obdarzona sprawiło, że złapała ponownie za pergamin, ale tylko na chwilę- Literki mi się rozmazują, to nie ma sensu.
            Wstała z fotela i rozciągnęła się, głośno trzeszcząc zastygłym kośćmi. Rzuciła Harry’emu i Ronowi porozumiewawcze spojrzenie i zrobiła coś, co sprawiło, że do ostatniego dnia egzaminów jej przyjaciółka nie odzywała się do niej, a reszta domu patrzyła z niemałym podziwem, a mianowicie wyrwała pergamin z rąk swojej przyjaciółki i rzuciła na nią Petrificus Totalus, którego nauczenie się było średnio łatwą przygodą. Skinęła na Angelinę i razem zaniosły dziewczynę do dormitorium. Tam siedziały już gotowe do snu współlokatorki. Kiedy Jonson wyszła zamknęły drzwi na klucz, przygotowały się na wybuch i wtedy Rosi zdjęła zaklęcie. Z okropnego krzyku udało jej się wyłapać tylko poszczególne słowa, takie jak „kretynka”, „egzaminy”, „powtarzać” i „żarty idiotów”. Potem zażądała natychmiastowego zwrotu klucza. Wtedy, zgodnie z planem, dziewczyny twardo nakazały jej iść do łazienki, a potem natychmiast spać. Na potrzeby osoby, z którą rozmawiały, podały racjonalny argument.
-Hermiono, nie dasz rady niczego napisać czy wyczarować, jeżeli się nie wyśpisz. Dobry sen to podstawa dobrych wyników na rze…hmm…egzaminach- w ostatniej chwili Black’ówna powstrzymała się przed powiedzeniem „rzezi”, co mogłoby źle zadziałać na Hermionę.
           Pokonana, ale sypiąca złymi spojrzeniami panna Granger ostatecznie udała się do łazienki. Kiedy słychać już było płynącą wodę dziewczyny przybiły sobie piątki i poukładały się w łóżkach. Tak-pomyślała Rosi-Właśnie w ten sposób trzeba postępować z tym uparciuchem.



Yhm...yhm... Zdaję sobie sprawę, że dawno mnie tu nie było. Nie do końca jestem zadowolona z tego rozdziału, choć powstawał tek długo... Nie wiem też kiedy pojawi się kolejny rozdział. Mimo że są wakacje, to czas ucieka mi dużo szybciej niż wcześniej.
Mam nadzieję, że moja dezorganizacja nie sprawi, że przestaniecie tu zaglądać. Proszę o wyrozumiałość i obiecuję poprawę :)
Pozdrawiam
~Książkoholiczka Black  

niedziela, 16 kwietnia 2017

Rozdział 35

...instynkt samozachowawczy zareagował stanowczym „CZY TY JESTEŚ NORMALNA?”...


Przeklęte lochy… Przeklęci Ślizgoni… Przeklęte eliksiry… Przeklęty Snape i jego głupie pomysły… Mruczała po drodze do gabinetu swojego profesora. Do tego przeklęte wypracowania i te przeklęte dębowe drzwi o grubości, co najmniej ścian frontowych, tego przeklętego zamku…
Zapukała w nie lekko mając nadzieję, że jednak jej nie usłyszy i będzie mogła w spokoju uciec do Pokoju Wspólnego. Miała tez nadzieję, że jeszcze go nie ma, chociaż z wyjściem z obiadu poczekała, aż jej profesor wyjdzie, plus dziesięć minut dla pewności, że dotarł to tych swoich zimnych, zatęchłych lochów. Tak jej się chciało tu przebywać po lekcjach, że to aż nieprawdopodobne. I jeszcze te kretyńskie komentarze dwóch rudych klonów: I tak siedzisz w tych lochach… Prawie tam trafiłaś… W sumie pasujesz do tych lochów, nie narzekaj… A niech ich Merlin kopnie. Pokój Wspólny Ślizgonów, a te wstrętne korytarze to duża różnica. A poza tym, nie musiała by przebywać w gabinecie profesora Snape’a. To nie było zabawne… Starasz się człowieku na tych lekcjach, wykonujesz te eliksiry, nic nie wysadzasz w powietrze, nie tworzysz śmiertelnie groźnych oparów, które mogłyby zabić całą klasę (tak jak pewien Puchon. Biedny naprawdę miał pecha, bo umiejętności mu nie brakuje). I co masz za to wszystko: „Minus pięć dla Gryffindoru i wypracowanie na trzy stopy pergaminu to tym eliksirze, Black”. Ciekawe, co by się stało, gdyby cos zepsuła? Śmierć przez utopienie w kociołku, to by napisali na jej akcie zgonu, z pewnością.
-Wejść!
                Prawie podskoczyła na zimny głos dochodzący zza drzwi. Tak się zatraciła w swoich- idiotycznych, co prawda- przemyśleniach, że zapomniała, gdzie jest. Nic takiego nie mogło się więcej zdarzyć. Powoli złapała za zimną klamkę i popchnęła drzwi. Wbrew jej podejrzeniom nie zaskrzypiały. To dawało jej po raz kolejny do myślenia. Prawie wszystkie drzwi w tym zamku skrzypią, a te nie. Ile razy by tam nie wchodziła, nie zaskrzypiały ani razu. To było, co najmniej dziwne.
-Dzień dobry, panie profesorze- powiedziała zamykając drzwi.
-Hmm…-usłyszała tylko.
                Spojrzała na profesora, który zamaszystym ruchem stawiał wielkie, O, które był widać z jej punktu widzenia. Jak cały Hogwart słyszała o tym, że nie miał on dziś najlepszego humoru, dlatego wszyscy schodzili mu z drogi.
-Masz tą pracę, Black?- warknął, podnosząc głowę znad pergaminu.
                Powoli wyjęła wypracowanie z torby i również niezbyt spiesznie położyła je na biurku tuż przy Snapie, na co jej instynkt samozachowawczy zareagował stanowczym „CZY TY JESTEŚ NORMALNA?”.
-Proszę, profesorze- powiedziała oddalając się na stosowną i bezpieczną odległość.
-Możesz iść- warknął ponownie rozwijając jej pergamin.
-Do widzenia, profesorze.
                Delikatnie, żeby nie daj Merlinie nimi nie trzasnąć, zamknęła te przeklęte drzwi. Ten dzień wyjątkowo jej się dłużył i teraz marzyła tylko o położeniu się na łóżku w pozycji rozjechanej żaby, ciszy i dobrej książce. Miała zamiar urzeczywistnić swoje marzenia zaraz po powrocie do Wieży Gryffindoru. Uśmiechając się lekko ruszyła w jej stronę.

^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^
         
Niewątpliwym zwrotem akcji jest to, że jednak niedane jej było spełnić swych niewinnych, dziecięcych marzeń o odrobinie spokoju. Gdy tylko przekroczyła przez portret od razu dorwała ja Hermiona, która była, co najmniej w tak dobrym humorze, jak pozostawiony w lochach Snape. Warczała coś nie do końca zrozumiałego o byciu nieodpowiedzialnym gówniarzem i jeszcze coś o człowieku bez serca i rozumu (swoją drogą słownictwo, na co dzień niesłyszane z ust panny Granger).

                Zaciągnęła ją do ich dormitorium, posadziła na łóżku zaciągnęła kotary i zaczęła swoją tyradę. Warto wspomnieć, że w stanie skrajnego wzburzenia ta mała osóbka wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.
-Ej, ej, ej… Z twojej wypowiedzi zrozumiałam tylko, że ktoś jest skrajnie nieodpowiedzialny i że naraża nasze życie i swoje też, ale to się kupy nie trzyma, więc weź głęboki oddech, najlepiej trzy, i zacznij od początku.
-Harry wczoraj podsłuchał rozmowę profesora Snape’a z profesorem Quirrell’em w Zakazanym Lesie…
-Czyli to o skrajnej nieodpowiedzialności to o nim-mruknęła do siebie, Ros.
-…i z tego, co usłyszał wnioskujemy, że to on chce ukraść kamień- zakończyła. Była cała czerwona, a jej wypowiedź zaskakująco krótka, z czego można wnioskować, że wcześniej dodała wiele słów, których teraz nie miała odwagi powtórzyć.
-Jaki „on”?- zapytała nie do końca rozumiejąc.
-No profesor Snape- wyjaśniła patrząc na nią jak na idiotkę.
-I, co się tak patrzysz, z wami to nic nie wiadomo- mruknęła.
-Oj, daj spokój…-mruknęła szatynka uderzając przyjaciółkę w ramię.
-Dobra opowiadaj lepiej, co ten Potter podsłuchał- zadecydowała blondynka
                Hermiona zaczęła streszczać to, co opowiedział im Harry. Jednak streszczenie w wydaniu panny Granger nie wyglądało jak stworzone przez przeciętną dwunastolatkę, nawet nie jak przeciętna dwudziesto czy trzydziestolatkę, bardziej jak typowej humanistki. Między opowieść dodawała swoje spostrzeżenia i komentarze. Było to raczej męczące, gdy próbowało się wyłapać suche fakty, jednak Rosalin w żaden sposób tego nie skomentowała. Gdy Hermiona zakończyła swój monolog spojrzała na nią z takim politowaniem, że szatynka zmarszczyła brwi.
-Co?- fuknęła.
-Zaczynam wątpić w wasz zdrowy rozum, naprawdę…-mruknęła- I ty naprawdę myślisz, że profesor Snape chce ukraść ten głupi kamień?
-Głupi kamień?! Czy ty, aby na pewno jesteś normalna?- wzburzyła się Hermiona.
-Daj spokój, co on daje takiego? Nieśmiertelność? Kto chciałby żyć wiecznie, proszę cię? Eliksir Życia, czyli pośrednio ten kamień, nie daje wiecznej młodości czy chociażby tego wieku, w którym człowiek zaczyna go spożywać. Daje tylko nieśmiertelność, a my się starzejemy. Myślę, że kojarzysz mitologiczną opowieść o Eos i Titonosie. Biedak, starzał się tak długo, że prawie usechł, dopiero Zeus się nad nim zlitował. Szczerze powiedziawszy nie chciałabym zobaczyć teraz Nicolasa, bo jak on może wyglądać? Taki na przykład nasz dyrektor: ma już lekko ponad setkę, chociaż sam jeden Merlin raczy wiedzieć ile dokładnie i wygląda jak dziadek. A Flamel? Przecież on ma ponad sześćset lat, to musiało odbić się na jego wyglądzie, sprawności fizycznej, na Godryka, na jego sprawności umysłowej. Nie można od tak igrać sobie ze śmiercią, to nie jest zabawa. Każdy musi kiedyś umrzeć, a pragnienie wiecznego życia jest na prawdę bezsensowne. Dlatego też uważam, że ten cały kamień to wynalazek totalnie bezsensowny.
                Skończyła swoją wypowiedź z wypiekami na twarzy. Podczas niej wymachiwała rękami, że Hermiona musiała się od niej odsunąć, żeby nie dostać przypadkiem w twarz. Patrzyła na nią wielkimi, brązowymi oczami w wyrazie całkowitego zdziwienia. Była to reakcja całkowicie adekwatna do sytuacji.
-Nie sądzisz, że przesadzasz?- zaryzykowała.
-Czy chciałabyś żyć wiecznie?- to było najprostsze pytanie, a jednocześnie najtrudniejsze pytanie, jakie mogła jej zadać.
-Ja…-zawahała się-…jaaa nie wiem… Raczej…raczej nie-wyjąkała ostatecznie.
-Oj Hermiono, Hermiono…
                               Nie dyskutowały więcej na ten temat. Rosi widziała, że dała przyjaciółce do myślenia, a Hermiona przekaże to dalej. Obie dziewczyny zabrały swoje podręczniki i skierowały się do biblioteki, żeby w spokoju się pouczyć.

^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^

-Nie bądź śmieszny, Draco…- zaśmiała się Rosalin.
Szli właśnie pustym korytarzem wracając ze spaceru, na który uparł się Dracon. Marudził jej cały dzień, że ma jakąś sprawę i niestety ją miał.
-Dlaczego ty mi nie wierzysz?- zjeżył się chłopak.
-Bo to komiczne- ucięła.
-Sama jesteś komiczna, a ten szalony półolbrzym naprawdę trzyma w domu smoka- uniósł się.
Dziewczyna rozejrzała się szybko do około, sprawdzając czy przypadkiem nikt tego nie słyszał.
-Ciszej idioto, cała szkoła nie musi o tym słyszeć- zganiła go.
-Czyli mi wierzysz?-zapytał z nadzieją.
-Tego nie powiedziałam…-widziała jak jego entuzjazm szybko przygasł- Komuś jeszcze o tym mówiłeś?- zapytała po chwili.
-Tja… Blaise’owi i Teodorowi- mruknął posępnie.
-Biorąc pod uwagę twój entuzjazm stawiam na to, że uwierzyli ci tak samo jak ja- zachichotała.
-I, co się tak bawi, Black?- warknął.
-Ty, Malfoy- odpowiedziała zgodnie z prawdą.
 -Jesteś niemożliwa- westchnął. Po chwili na jego twarzy zagościł złośliwy uśmiech- Ćwiczyłaś na Zaklęcia?- zapytał udając niewiniątko.
-Och, odczep się, to był wypadek- broniła się, jednocześnie szturchając go łokciem w żebra.
-Przestań-rzucił z udawanym wyrzutem na jej atak-Przecież to biedne, niczemu nie winne piórko stanęło w płomieniach- zaśmiał się.
                Zacisnęła delikatnie szczęki. Nie było jej winą, że to głupie zaklęcie powiększające nie zadziałało, chociaż można powiedzieć, że zadziałało, tylko nie tak jak trzeba. Tak jak reszta klasy dostała piórko, razem ze wszystkimi dokładnie ćwiczyła wymowę zaklęcia i ruch różdżką, ale kiedy przyszła kolej na czarowanie- spaliła je. Po prostu… Widziała, że profesor Flitwick nie był zadowolony z jej poczynań. Z resztą, sama nie była z nich zadowolona. Kiedy ćwiczyła-tak jak nakazał profesor, wszystkim, którym się nie udało- efekty były takie same jak na lekcji. Biegała do sowiarni po kolejne i kolejne pióra, a efektów widać nie było. Najbardziej przerażało ją to, że jutro mieli Zaklęcia, a ona po raz kolejny zrobi z siebie umysłową kalekę. Dodatkowo Hermiona na pewno nie da jej nawet chwili wytchnienia. Wpadła w przedegzaminowy trans i wszystkich ganiała do nauki. Nawet Evan jej tak nie cisnął jak ten Gestapowiec. Mimo wszystko nic nie mówiła, bo wiedziała, że szatynka ma trochę racji.
-Czepiasz się mnie, a sam przećwiczyłbyś Transmutację- odpyskowała.
-Ej, od mojej Transmutacji to ty się odczep, bo to był jednorazowy wypadek- sprzeciwił się.
-Tssssa…- zaśmiała się wesoło.
                Na Transmutacji, tak jak na Zaklęciach ćwiczyli na piórkach. Zaprzątało to myśli wielu uczniów, no, bo dlaczego wszędzie są te piórka, czyżby jakaś sowa rozwaliła się o okno, jednak profesor McGonagall skierowała ich myśli z powrotem na właściwe tory. Mieli za zadanie zmienić to nieszczęsne pióro na miotełkę do kurzu, swoją drogo konspiracyjnie stwierdzili, ze Filch połamał już wszystkie, próbując trafić nimi w uczniów i są mu potrzebne kolejne. Rosalin poszło zdecydowanie lepiej niż na Zaklęciach, za to szanownemu panu arystokracie już nie. Tego, co on uczynił nie dało się w żaden sposób nazwać. Profesorka musiała spalić to zaklęciem, bo nie mogła w żaden sposób tego naprawić. Wtedy Balise szepnął, że wystarczyło poprosić Rosi o rzucenie prostego Engorio i piórko samo by spłonęło. Spojrzycie, jakim została obdarzona przez głowę swojego domu nie wróżyło nic dobrego. Uśmiech z powodu porażki Malfoy’a zamarł jej na ustach, spłoniła rumieńcem i spojrzała na swoje spleciona palce. Zabini, po tej lekcji, dostał chyba największą burę w swoim życiu.
-A McGonagall, to przypadkiem cię już nie dorwała?- zapytał, żeby się odgryźć.
-Jeszcze nie, na szczęście dla tego kretyna, Blaise’a- odpowiedziała ze śmiechem.
-I ty jeszcze się śmiejesz? Nie boisz się, że zginiesz?-zapytał z udawaną grozą.
-Nie przesadzaj, jutro na lekcji użyję tego głupiego zaklęcia idealnie i będzie po problemie- mrugnęła do niego.
-Tja, na pewno-zachichotał.
-Skoro tak się boisz profesor McGonagall to lepiej poćwicz sobie przed następną lekcją- dodała jeszcze.
-Już mam umówionego prywatnego nauczyciela- wyszczerzył się.
-Kogo niby?
-Teodora.
-A on o tym wie?
-Jeszcze nie, ale zaraz się dowie.
                Wspólnie wybuchnęli śmiechem stając na rozstaju ich dróg. Draco skierował się korytarzem w prawo, a Rosi złapała schody
-Pozdrów chłopaków-krzyknęła za nim.
-Jasne, a ty nie musisz nikogo pozdrawiać-odpowiedział.
-Oczywiście- mruknęła już do siebie i wesołym krokiem, pozdrawiając portrety, udała się na misję zwaną „Nauka z Hermioną Granger”.




Wesołych Świąt!
W te święta życzę wam wszystkiego dobrego, zdrowia, szczęścia i czego sobie życzycie.
Przychodzę do was z dobrą nowiną i z nowym rozdziałem.  Miał być dłuższy, miał być też zdecydowanie wcześniej. Mam jednak coraz więcej czasu (tak mi się wydaje) i powinnam częściej coś skrobać. Chociaż ostatnio po głowie chodzi mi nowy projekt wyrzucający z niej Rosalin, ale postaram się je pogodzić.
Rozdziały będą pojawiały się co miesiąc w pierwszą sobotę lub niedzielę miesiąca.
Miło by też było zobaczyć komentarze pod tym postem ;)
Pozdrawiam
~Książkoholiczka Black

środa, 8 lutego 2017

Rozdział 34

...Dawaj to pytanie, bo nam tu Blaisik z niepewności zejdzie...



Szalona zima ustąpiła miejsca niedecydowanej wiośnie. Z nieba lały się niezliczone hektolitry deszczu, a dotarcie gdziekolwiek poza budynkiem szkoły niebyło niczym przyjemnym. Większość uczniów, jednak nie czuła takiej potrzeby. Nauczyciele zgodnie postanowili zająć wolny czas swoich uczniów zadając im duże ilości esejów do napisania.
            W takie wieczory jak ten, kiedy ostry wiatr siekał deszczem w twarz, niezależnie, w którą stronę byłeś odkręcony, Rosi zastanawiała się, czy to na pewno dobry pomysł, aby w przyszłym roku startować do drużyny Quidditch’a. Szczerze współczuła drużynie swojego domu, którą Wood zmuszał do ćwiczeń w taką pogodę. Biedny chłopak bardzo przejmował się meczem, nawet bardziej niż meczem ze Ślizgonami, co było trudne do zrozumienia. W końcu Huffelpuff nie jest aż tak wymagającym przeciwnikiem. Bliźniacy ostro narzekali, ale to Wood był kapitanem i musieli go słuchać.
-Koń na B5- mruknęła do Hermiony, wychylając się z nad książki
            Grali z Ronem w szachy i, co ciekawe, panna Granger przegrywała. Ronald uśmiechnął się do blondynki. Dobrze wiedział, że i tak wygra, bo Hermiona, swoim zwyczajem, zrobi inny ruch. Dziewczyna była słabym przeciwnikiem. Harry również. Za to Ron grał w szachy świetnie. Ich rozgrywki często kończyły się patem, bo Rosi w szachy też była całkiem niezła.
            W momencie, gdy Hermiona wykonała ruch, który miał zakończyć grę, wszedł Harry. Była cały mokry, a minę miał, jakby mu ktoś paczkę łajnobomb podłożył pod nos.
-Oliver was ciśnie, co?- zagadała chłopaka.
-Taaak… Ale to nie najgorsze…-westchnął.
-Poczekaj chwilę, ogram ją i opowiesz- mruknął Ron, nie odrywając wzroku od szachownicy.
            Dwa ruchy i jedno prychnięcie Hermiony później Harry zaczął opowiadać. Streścił krótko, jak bliźniacy wygłupiając się doprowadzili Wood’a do białej gorączki, a ten w końcu wyjawił im tajemnicę swojego wielkiego zdenerwowania przed meczem.
-Snape będzie sędziował- jęknął.
-Chyba żartujesz- niedowierzała panna Black.
-Nie…
-Nie graj- powiedziała Hermiona.
-Udaj, że jesteś chory…-mruknął Ron.
-Udaj, że złamałeś nogę- podsunęła Hermiona, niepewnym głosem.
-Albo lepiej, złam ją- potwierdził Ron.
            Rosi westchnęła ciężko widząc minę Potter’a. Dobrze wiedziała, o czym myślał.
-Jeśli Harry nie zagra, to Gryffindor przegra walkowerem- powiedziała, a Harry potwierdził jej słowa kiwnięciem.
-To beznadzieja-mruknął Ron.
            Nagle do pokoju Neville, dosłownie. Nogi miał sklejone idiotycznym zaklęciem- Zwieraczem Nóg. Rosi z Hermioną podeszły do niego, a ta druga szepnęła przeciwzaklęcie.
-Żyjesz, Neville?- zapytała zaniepokojona blondynka.
-Tak- odpowiedział roztrzęsionym głosem.
-Kto ci to zrobił?- zapytała Hermiona.
-To Mafloy. Spotkałem go przy bibliotece. Stwierdził, że musi sobie na kimś poćwiczyć.
            Rosi poczuła na sobie trzy oskarżycielskie spojrzenia. Zrobiło jej się głupio, a potem się zdenerwowała.
-Zaraz wracam- warknęła.
            Zdążyła zrobić krok, kiedy poczuła czyjąś dłoń na nadgarstku. Był to Neville.
-Daj spokój, nie idź do niego- powiedział.
-Ale, dlaczego nie? Zachował się jak gówniarz- jej złość topniała pod proszącym wzrokiem chłopaka.
-Nie chce mieć kłopotów.
-Ale Neville-powiedział Ron-to nie ty będziesz miał kłopoty tylko on- na koniec mrugnął do blondynki.
-Żebyś ty ich nie miał-mruknęła do Rona, ale nie było to gniewne mruknięcie.
-Dajcie sobie spokój, dobrze wiem, że nie jestem wystarczająco odważny, aby być Gryfonem. Malfoy zdążył mi to już powiedzieć- mruknął smętnie Longbottom i wstał z fotela.
-Nie prawda, Neville. Jesteś wart więcej niż stu Malfoy'ów razem wziętych-powiedział Harry uśmiechając się do niego pocieszająco- Trzymaj.
Wręczył chłopakowi czekoladową żabę. Ten rozpakował ją i wręczył Harry'emu kartę.
-Zbierasz je, prawda? Ja idę do dormitorium.
            Odwrócił się na pięcie i wyszedł wyraźnie przybity.
--Znów Dumbeldore- mruknął Harry siadając z powrotem na swoim miejscu- Miałem go na swojej pierwszej karcie i…
            Harry zachłystnął się powietrzem. Chwilę patrzył z niedowierzaniem na kartę, a później szepnął.
-Znalazłem go… Znalazłem Nicolasa Flamela. Mówiłem wam, że gdzieś już widziałem to nazwisko. Słuchajcie: „Przez wielu uważany za największego czarodzieja współczesności, Dumbeldore znany jest szczególnie ze zwycięstwa nad czarnoksiężnikiem Grindelwaldem (1945), z odnalezienia dwunastu sposobów na użycie smoczej krwi i ze swoich dzieł alchemicznych, napisanych wspólnie z Nicolasem Flamelem”.
-Poczekajcie tutaj!- wykrzyknęła podekscytowana Hermiona i poleciała na górę.
-A tej, co?- zapytał zdziwiony Ron.
-Pewnie poleciała po jakąś książkę- zawyrokowała Ros, uśmiechając się lekko.
            W kolejnej chwili szatynka była już na dole z opasłym tomiszczem w dłoniach.
-Wzięłam to z biblioteki, jako lekką lekturę…
-Lekką?- zdumiał się Ronald przerywając dziewczynie.
-Lepszym pytaniem jest, jakim cudem ta dziewczyna nie złamała się jeszcze niosąc te wszystkie ciężkie księgi- zaśmiała się Ros.
-Popieram- wykrzyknął Harry.
-Ugh… dajcie już spokój i słuchajcie- podczas ich dyskusji, o ile można to tak nazwać, Hermiona przeszukała księgę- Nicolas Flamel jest jedynym znanym twórcą Kamienia Filozoficznego.
-Czego?- zgodne zapytali chłopcy.
            Rosi pacnęła się w czoło i spojrzała na nich jak na ostatnie ciemnoty.
-Słuchajcie- zaczęła- Kamień Filozoficzny to legendarna, cudowna substancja. Potrafi zamienić metal w złoto i wytwarza Eliksir Nieśmiertelności- wyjaśniła, dzieląc się wiedzą, którą posiadała.
-Tu jest też napisane- dodała Hermiona- że Flamel ma sześćset sześćdziesiąt pięć lat, a jego żona Perenella sześćset pięćdziesiąt osiem. Żyją w hrabstwie Devon.
-Ten wasz piesek musi pilnować Kamienia- zawyrokowała panna Black.
-Flamel musiał poprosić Dumbeldore’a, aby ten zaopiekował się kamieniem, w końcu są przyjaciółmi…- dodała z entuzjazmem panna Granger.
-A Flamel wiedział, że ktoś tego Kamienia szuka…
-Dlatego dyrektor kazał Hadridowi zabrać go z Gringotta.
-Wszystko jasne- zakończyły razem.
-Nic dziwnego, że niebyło go we „Współczesnych osiągnięciach czarodziejstwa”, zbyt współczesny to on nie jest- zaśmiał się Ron, a reszta mu zawtórowała.
ʚʚʚ
            Była spóźniona na mecz. Nie miała pojęcia, jak to się stało, ale wiedziała, że musi się pospieszyć. Wood zapowiedział, że będą się starać jak najszybciej zakończyć ten mecz, tak aby Snape zbytnio ich nie pogrążył.
            Wbiegając na trybuny odszukała wzrokiem Hermionę. Siedziała razem z Ronem i Nevillem, a nad nimi stał Draco z dwoma przygłupami. Westchnęła i pospieszyła zobaczyć, co tam się dzieje. Przybiegła dokładnie w momencie, gdy rudzielec rzucał się z pięściami na blondyna, a Longbottom sam walczył z dwoma osiłkami. Spojrzała na nich z politowaniem i już miała zareagować, ale jej uwagę zaprzątną Harry, który leciał wprost na Snape’a. Nauczyciel obrócił się tylko, w momencie, gdy Potter przelatywał obok niego, a w następnej chwili Harry stał a murawie ze złotym zniczem w ręku.
-No, już. Spokój!- wrzasnęła do chłopaków, przekrzykując wrzeszczący tłum.
-To on zaczął- odkrzyknęli równo, Ron i Draco wskazując na siebie palcami.
            W tym momencie Rosalin przypominała im rozzłoszczoną McGonagall. Nie był to widok ani przyjemny, ani uspokajający. Raczej przyprawiający o przyśpieszoną pracę serca i próbę błagania Merlina o pomoc.
-Czy ja się pytałam, kto?
Głos dziewczyny z pozoru był spokojny. Przypominał on trochę głos Snape’a na zajęciach. Była w nim odpowiednio wymierzona porcja jadu i chłodu, który przyprawiał o ciarki.
Obaj chłopcy pokręcili przecząco głowami, a Neville próbował ratować się ucieczką, z resztą tak samo jak Crabbe i Goyle.
-Nie tak prędko, wy trzej- zwróciła się do nich, nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem.
            Stadion powoli pustoszał. Chłopcy jednak stali w równym rządku przed nią, z minami skazańców. Aż jej się śmiać zachciało. Czy naprawdę miała tak przerażającą minę? Pojęcia nie miała, ale powstrzymała się od parsknięcia śmiechem.
-Co wy odstawiacie?
-Co wy odstawiacie?- warknęła.
-Ten tu oto rudy kretyn się na mnie rzucił- powiedział pewnie Draco, wskazując na chłopaka palcem.
-Goń się, Malfoy, to ty zacząłeś- odpyskował rudzielec.
-Chyba ci gorzej, idioto.
                Rosi patrzyła na nich z politowaniem. Poziom ich konwersacji był zadziwiająco niski, nawet jak na nich. Nie miała pomysłu jaką karę im wymyśleć. O tak… Panna Black planowała ich ukarać za tak idiotyczne zachowanie. Bliźniacy czasem się z niej śmiali, że mogła by ze Snape’owi robić konkurencje do najbardziej złośliwych szlabanów. Ona po prostu miała fantazję i smykałkę do wygłupów. To drugie, jak wypominała jej to mama, miała po ojcu. Cóż mogła poradzić, takie geny i już, a ona nie miała zamiaru marnować tego talentu.
-Obaj jesteście skończonymi kretynami- westchnęła.
-Ale to naprawdę zaczął Malfoy.
                Hermiona wtrąciła się do rozmowy jak duch. Wstyd się przyznać, ale blondynka zapomniała o jej obecności. Jednak to trochę była wina Miony, która tylko stała i patrzyła. W ogóle nie miała się mieszać, ale patrząc na wyraz twarzy Ronalda, zdała sobie sprawę, że chłopak potrzebuje pomocy.
-Zadam wam wszystkim pytanie…
-Jakie?- usłyszała za sobą głos Zabiniego.
-Jeszcze was mi tu brakowało- westchnęła, patrząc jak dwóch Ślizgonów zmierza w ich stronę.
-Dawaj to pytanie, bo nam tu Blaisik z niepewności zejdzie-zaśmiał się Nott, za co oberwał szturchańca od przyjaciela.
-Czy ja się pytałam, kto zaczął?- spojrzała na wszystkich obecnych, najbardziej srogim spojrzeniem obdarzając dwóch powodów obecnej afery.
-Niby nie…-spróbował Weasley, ale nie dane mu było skończyć.
-Dokładnie. Po co więc zrzucacie na siebie winę, co?- nie doczekawszy odpowiedzi dodała- Wszyscy jesteście kretynami.  To przechodzi ludzkie pojęcie… Żeby się bić na meczu? Czy wy macie cos w tych łepetynach, czy pustka zionie? Powinniście się cieszyć, że zobaczyłam to ja, a nie na przykład profesor McGonagall. Oj, ona już by dała wam popalić. Jesteście nieodpowiedzialni. Lepiej proście Merlina, żebym nie została prefektem, bo wtedy dopiero będziecie mieli przechlapane.
                Zakończyła swój wywód z głośnym westchnięciem. Takiej dziecinady już dawno nie widziała, a przecież zadaje się z bliźniakami. Wyszło na to, że każdy z bliźniaków ma więcej rozumu niż  wszyscy tu obecni razem wzięci, bez wliczania Miony i dwóch niewinnych Ślizgonów.
                Nikt się nie ruszał. Widać było, że bali się nawet głośniej oddychać. Rozbawiło ją to na tyle, że zaczęła się śmiać. Oczywiście Blaise, jak to Blaise nie musiał wiedzieć, o co chodzi tylko od razu przyłączył się do Gryfonki. Wierzcie lub nie, ale śmiech Zabiniego był tak zaraźliwy, że po chwili wszyscy śmiali się jak opętani. Był to co najmniej dziwny obrazek. Ślizgoni i Gryfoni śmiejący się razem na pustych trybunach stadionu. Gdyby ktoś ze starszych roczników ich teraz zobaczył najpewniej zszedłby na zawał. Tyczyło się to również nauczycieli. Wyobraźmy sobie takiego profesora Snape’a, który widzi swoich wychowanków wesoło chichrających się z Gryfonami. Taka obraza majestatu. Nieszczęsny dyrektor musiałby szukać nowego nauczyciela eliksirów, co byłoby pewne.
-Ja z wami, kretynami, psychiczne nie wytrzymam- jęknęła uspokajając się.
-Sama jesteś kretynka- odpyskował Malfoy z uśmiechem.
                Obecni tu mieszkańcy domu lwa  chyba po raz pierwszy widzieli tak szczery uśmiech na wargach blondyna. Hermiona patrzyła na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, co nie zdarzało się zbyt często. Neville wyglądał na lekko przestraszonego, a Ron, jak to Ron patrzył na Ślizgona jak na robaka.
-Nie pyskuj, bo i tak sobie nagrabiłeś- pogroziła mu teatralnie palcem- A ty się nie śmiej, Ron, bo ciebie też się to tyczy.
                Uśmiech spełzł z twarzy rudzielca, kiedy wykrzyknął.
-Ale za co?
-Już ty dobrze wiesz, za co. A teraz wszyscy won do Pokojów Wspólnych- zarządziła uśmiechając się lekko.  
                Zeszli z trybun. Pierwsi szli wychowankowie domu węża, za nimi Gryfiaki. Rosalin spojrzała na Neville’a, który szedł trochę z tyłu. Był blady, a lewe oko strasznie mu spuchło.
-Dobrze się czujesz?- zapytała z troską.
-Niezbyt- mruknął niewyraźnie.
-Chodź- powiedziała.
Wyciągnęła do niego rękę. Chłopak chwycił ją z wdzięcznością w oczach.
-Idziemy do Skrzydła Szpitalnego- zawyrokowała.
-Nie…-jęknął.
-Bez głupich dyskusji- ucięła.
ʚʚʚ

                Dwie godziny później panna Black siedziała w opustoszałej bibliotece i pisała wypracowanie na eliksiry. Na ostatnich zajęciach Snape na warczał na nią za dobrze zrobiony eliksir i kazał napisać dodatkowe wypracowanie. Mruczała pod nosem niezbyt ładne epitety w jego stronę. Bo jakby nie mogła tego oddać na zajęciach, nie, dlaczego? Musiała pójść do tego przeklętego gabinetu w poniedziałek zaraz po lekcjach i oddać gotową pracę. Przecież to nie jest takie chop-siup. Nad tym trzeba posiedzieć, poczytać dodatkowe książki. Gdyby wykorzystała wiedzę zaczerpniętą tylko z podręcznika jej praca nie zajęła by nawet połowy wyznaczonego miejsca. Ochrzaniała też samą siebie. Przecież mogła się za to zabrać od razu po zajęciach w piątek, ale nie. W piątek musiała sobie odpocząć. Przecież była jeszcze sobota. I co z tego, że była? Było, było i nie ma…Skończyła się tak szybko, jak się zaczęła. A Rosalin musiała się teraz męczyć. Właśnie teraz, gdy w Pokoju Wspólnym trwała impreza. Dlaczego życie było takie niesprawiedliwe?
-Co robisz?- usłyszała nad sobą.
-Piszę wypracowanie dodatkowe na eliksiry- mruknęła zrezygnowanym głosem.
-Impreza trwa w najlepsze, a ty piszesz jakieś karne wypracowania?
-Tak, Freddie, piszę karne wypracowania, za dobrze uważony eliksir, w momencie, gdy inni ludzie bawią się w najlepsze- nie potrafiła ukryć zirytowania.
-George szuka ci jakiejś przydatnej książki- wyszczerzył się rudzielec.
-Serio?- uśmiech wpełznął na jej twarz.
-Jasne. Wierz lub nie, ale my ogarniamy eliksiry- zaśmiał się tak głośno, że blondynka przestraszyła się przybycia bibliotekarki.
-Wierzę, wierzę, a teraz troszkę ciszej, bo nas zaraz stąd wywali- syknęła do niego.
-Jak sobie pani życzy-ukłonił się teatralnie.
-Co jej już dokuczasz?- zapytał brata George niosący dwie duże księgi.
-Ja nikomu nie dokuczam, to ty wszystkim dokuczasz- odgryzł się drugi z bliźniaków.
-Nie gadać głupot tylko dawać te księgi- zarządziła.
                Z małą pomocą chłopaków reszta wypracowania poszła jej zaskakująco szybko. Oczywiście poszło by dużo szybciej, gdyby nie to, że większość składników rozpatrywali pod kątem kolejnych psikusów. Chłopcy poszli zanieść przyniesione książki, a ona schowała swoje przybory i wypracowanie do torby.
-Idziemy?-zapytała i nie czekając na odpowiedź ruszyła do drzwi.  
-Jak tam Neville?-zapytał któryś z bliźniaków.
-Jak zostawiałam go w Skrzydle Szpitalnym miał zawroty głowy i poobijane żebra. Z tego, co mówiła pani Pomfrey, to jutro będzie już na zajęciach- odpowiedziała zgodnie z prawdą.
-To dobrze-mruknęła obaj.
                Reszta drogi minęła im na żartach i wymyślaniu, coraz bardziej nieprawdopodobnych pomysłów na dokuczanie kochanemu woźnemu. Kiedy dotarła do dormitorium wszystkie dziewczyny już spały. Szybko przebrała się i umyła zęby. Leżąc w łóżku postanowiła sobie, że w najbliższym czasie pokarze chłopakom, jakie kary czekają za takie ekscesy. Z tą myślą zasnęła.




Z poślizgiem, ale i tak wcześniej niż planowałam. Pokręcona ta moja logika. Teraz powinnam dodawać posty bardziej regularnie, Na pewno się postaram.
Mam nadzieję, że się podobało i wyrazicie swoje opinie w komentarzach.
Pozdrawiam
~Kasiążkoholiczka Black
Mały EDIT: Nie wiem jakim cudem, ale w zakładce Nowy rozdział pojawiła się data 27.02. Serdecznie przepraszam za ten błąd.

piątek, 20 stycznia 2017

Rozdział 33

...dosyć psychologii, bo są ŚWIĘTA!...





            

            
           
            To były fajne święta pomyślała Rosalin Black siedząc samotnie w jednym z przedziałów Express Hogwart. Pociąg ruszył już jakiś czas temu, a ona, zamiast poszukać przyjaciół, zajęła sobie miejsce i czekała. Mówiąc szczerze to nie śpieszyło jej się do towarzystwa. Odpowiadała jej cisza, zakłócona jedynie turkotem kół po szynach. Mogła wtedy spokojnie myśleć, jak również oddać się wspomnieniom. Z zamkniętymi oczami wspominała minione święta.
„Pierwsze świąteczne śniadanie zjadły w Instytucie razem z Todd’ami*. Wymienili się prezentami, które miały być praktyczne, wedle zwyczaju Nocnych Łowców. Dostała śliczny sztylet, a jego nazwa została nadana na cześć anioła Refina*. Był nieduży, lekki i poręczny. Łatwo go można schować, przez co był dla Ros lepszą bronią niż łuk, który dostała jej matka. Mogła go nosić przy sobie nawet w szkole, chociaż tam raczej nie był jej potrzebny. Todd’owie, całą trójką, dostali po serafickim nożu.
            Resztę prezentów, jak i kolejne świąteczne śniadanie znalazła u Magnusa. Tradycyjnie nie mogła odejść od stołu, dopóki nie dostała wyraźnego pozwolenia i po raz, chyba trzeci, próbowała zrobić o to awanturę. Próbowała, bo jej entuzjazm został ostudzony spokojnym tonem i słowami jej matki: „Jeśli spróbujesz wstać od stołu, zanim ci pozwolę, nie dostaniesz już niczego”. I tyle… Żadnych krzyków czy dyskusji, bo gdyby się odezwała tegoroczne prezenty zobaczyłaby dopiero w przyszłym roku i to nie 1 stycznia. Nie chciała też denerwować mamy, nie w święta…
            Kiedy, w końcu, dorwała się do prezentów zdziwiła ją ich ilość. Spodziewała się dwóch, tradycyjnych paczek, a zobaczyła o wiele więcej. Wzięła największą z nich, przyozdobioną w śmieszy papier, na którym był ruszający się jeleń z biegającym dookoła niego psem. Nie miała zielonego pojęcia, skąd jej mama wzięła ten papier, ale odkąd pamiętała prezenty od niej były właśnie tak zapakowane. Delikatnie zdjęła papier, aby nie uszkodzić go za bardzo. Było tam zwykłe pudełko, z takich, w które można chować na przykład zabawki. Zdjęła wieczko i zajrzała. Na samej górze leżał piękny naszyjnik w komplecie z bransoletką. Zapakowane były w przezroczyste pudełeczko. Był to jeden z rodzinnych kompletów biżuterii. Delikatnie wyjęła naszyjnik z opakowania i przyjrzała mu się z bliska. Była to gustowna, gremlińska robota. Wykonany z białego złota z delikatnymi szmaragdami, które w kształcie przypominały łezki. Było ich siedem ułożonych równolegle na łańcuszku. Ostatni, samotny kamień był większy od reszty. Wielkością przypominał orzech laskowy. Na złocie, z drugiej strony kamienia był wyryty herb- herb Black’ów. Dzięki temu dziewczyna wiedziała, po której rodzinie jest to pamiątka. Bransoletka była prawie identyczna. Jedyną różnicą było to, że wszystkie kamienie były jednakowej wielkości i ułożone obok siebie.
            Resztę dużego pudła zajmowały ubrania i książki. Dwie księgi o eliksirach, których na pewno nie dało się zdobyć w pierwszej lepszej księgarni i dwie mugolskim książki „Mistrz i Małgorzata*” oraz „ Mitologia Greków i Rzymian, której nie znacie”. Dostała też dwie spódnice do mundurka, które zmieniały kolor oraz parę zwykłych bluzek. Podeszłą do mamy i mocno ją uściskała.
-Dziękuję- szepnęła.
-Ależ nie ma, za co, kochanie- odpowiedziała uśmiechnięta Emily, gestem nakazując córce rozpakowanie reszty prezentów.
            Kolejny rozpakowała prezent, jak się domyślała-przez szaleńczą ilość brokatu- od Magnusa. Była tam masa różnych słodyczy, za co został obdarzony złym spojrzeniem przez panią Black. Oprócz tego była tam książka o roślinach leczniczych i ich zastosowaniu i grube, czerwono-złote rękawiczki. Uśmiechnęła się do niego promiennie i zabrała się za resztę.
            Pierwszy był prezent oprawiony w śliczny, srebrny papier. Rozpakowała go szybko. Na wierzchu leżała karteczka napisana dobrze jej znanym pismem.

Kochana, Rosi!
Wszystkiego najlepszego z okazji świąt!
Razem z mamą mamy nadzieję, że prezent będzie się podobał.
Do zobaczenia po przerwie.
Draco
            Uśmiechnęła się ciepło do listu i wzięła do ręki, nic innego jak kolejną książkę. Tym razem był to zbiór magicznych opowiadań. Nie były to jednak znane wszystkim „Baśnie Barda Beedel’a”. Ta książka nosiła tytuł „Baśnie nieznane”. Miła przepiękną granatową okładkę z błyszczącymi gwiazdkami na rogach. Tytuł mienił się wszystkimi kolorami tęczy. Z ciekawości zajrzała na pierwszą stronę. Zobaczyła tam napisane ślicznym pismem słowa:      Vita transierit, non amiciti*. To pismo na pewno nie należało do Dracona. Był tam również podpis: N.Z. Nie miała pojecie, co to mogą być za inicjały. Sprawdziła na książce, czy przypadkiem autor nie miał takich, jednak owa książka oficjalnego autora nie posiadała. Z mętlikiem w głowie przekręciła na następną stronę i tam znalazła dedykację od Dracona.

Wszystkiego najlepszego z okazji naszych pierwszych świąt!
P.S. Polecam trzecie opowiadanie.
Draco
            I tyle. Można było powiedzieć, że młody Malfoy jest oszczędny w słowach. Przynajmniej na papierze.
Dziewczyna nie rozwodziła się więcej nad tym tylko złapała kolejny prezent.  Ten był zapakowany w czerwony papier z uroczymi, rysowanymi ręcznie kwiatkami.  Leżały tam dwa swetry. Jeden był błękitny, z wyszytym odciskiem psa na środku. Drugi był granatowy z piękną czerwoną różą. Do tego były zapakowane ślicznie pachnące paszteciki dyniowe. Rosi zaczęła szukać jakiejś karteczki czy listu, jednak nic nie mogła znaleźć. Przeszukała dokładnie papier i pudełko z pasztecikami. Następnie przetrząsnęła swetry i dopiero z rękawa tego granatowego wypadł list. Zaadresowany był „Emily i Rosi”, dlatego od razu zawołała mamę. Po krótkiej naradzie, dziewczyna zaczęła czytać na głos.

Kochane dziewczynki!
Wszystkiego najlepszego z okazji tych pięknych świąt. Nie wątpię, że tym razem prezent do was dotarł (tu Rosi spojrzała pytająco na mamę, jednak ta kazała jej czytać dalej). Mam nadzieję, że święta mijają wam pomyślnie, w szczęśliwej atmosferze. Żałuję, że nie możemy spędzić ich razem… Przesyłam wam jednak moc uścisków i całusów od wszystkich.
Co do waszych prezentów, to ten jaśniejszy jest dla Em, a ciemniejszy dla Rosi. Mam nadzieję, że będą pasować i, oczywiście, że się podobają.
Jeszcze raz wesołych świąt i do szybkiego zobaczenia.
Molly z rodzinką
-Mamo?
-Tak?
-Wysłałaś im coś, prawda?
-Oczywiście, kruszynko- mrugnęła do córki i odeszła dopić kawę.
            Rosi szybko założyła sweter i przekonała się, że był on nieziemsko wygodny i ciepły. Idealny na chłodne wieczory z książką i herbatą. Postanowiła, że napisze cioci Molly serdeczne podziękowania i zabrała się za kolejną paczkę.
            Opakowany w ciemnozielony papier paczka nie wyglądała na książkę, więc to ją wzięła, jako kolejną. Znalazła tam piękne pióro i kubek z napisem „I’m queen”. Do tego były jeszcze słodycze i kartka.

Wesołych Świąt!
Miałem zamiar dać ci książkę, ale pomyślałem, że pewnie dostaniesz ich ze sto, kujonico… Dlatego poprosiłem mamę o coś innego. Mam nadzieję, że się spodoba.
Moc uścisków,
Blaise
Od razu poznała pismo tego gagatka. Gdy przeczytała przytyk pod swoim adresem, z uśmiechem warknęła pod nosem „kretyn”.
-Coś ty powiedziała?- usłyszała głos swojej mamy, dochodzący z kuchni.
-„Kochany”- krzyknęła.
            Omiotła wzrokiem pozostałe trzy paczki. Fioletowa, niebieska i bordowa… Złapała tą pierwszą i szybko rozpakowała Cały dzień mi się zejdzie pomyślała z uśmiechem.
            W środku było… Zgadnijcie… Kolejna książka. „Metamorfomag. Ktoś czy coś?”. Prychnęła na ten tytuł i wyjęła śliczną bransoletkę. Srebrna, składająca się z łańcuszka i dwóch uroczych zawieszek. Była to jedna z tych, do których dokupowało się zawieszki o różnych kształtach. Przy jej były już: lew i wąż. Szybko rozpieczętowała list, który był dołączony.

Droga, Rosi!
Wesołych Świąt, cukiereczku! Mam nadzieję, że nie pogniewasz się za tą książkę, ale nie mogłam się jej oprzeć.
Jak się domyślasz, bo domyślasz się na pewno zawieszki mają pewne znaczenie. Lew i wąż. W naszej szkole, od wieków walczą ze sobą. Doczepiłam je do twojej bransoletki na znak, że my „lew” i „wąż” walczyć ze sobą nie będziemy.
Ale dosyć psychologii, bo są ŚWIĘTA! Szalonej zabawy Ci życzę. Mnóstwa prezentów i nie tylko książek, bo się pod nimi zakopiesz. Wróć jeszcze bardziej uśmiechnięta niż byłaś. Do zobaczenia w szkole.
Twoja,
Dafne
            Czytając ten list uśmiechała się głupkowato. Tyle osób mówiło jej, że nie warto przyjaźnić się ze Ślizgonami a tu taka niespodzianka. Dobrze, że ona nie była jedną z tych osób, które bezmyślnie słuchają innych, bo straciłaby bardzo fajne znajomości. Założyła sobie bransoletkę i sięgnęła po następny prezent, patrząc, jak zawieszki stukają o siebie.
            W niebieskiej paczce znalazła, od dawna interesującą ją książkę o transmutacji, której, niestety, nie mogła znaleźć w bibliotece. Dodatkowo worek słodyczy.

Wesołych Świąt!
Ty też popadłaś w ten świąteczny szał? Mam nadzieję, że nie…
Pamiętasz jak dyskutowaliśmy o tej książce? Na pewno, masz pamięć jak słoń. Znalazłem ją, więc stwierdziłem, ze to idealny prezent dla ciebie, chociaż nie wiem, czy powinnaś dostawać tysięczną książkę. Nieważne…
Wesołych, pogodnych, rodzinnych świąt! Nie licz na nic bardziej oryginalnego, bo składać życzeń to ja nie umiem. Nie zamarznij tam.
Teodor
            Dlaczego wszyscy myśleli, że jest jakąś maniaczką książek? Przecież nie siedziała i nie czytała w każdej możliwej chwili. A nawet, jeśli, to czy to coś złego? Ach… ci złośliwi Ślizgoni…
            Wzięła ostatni prezent. Delikatnie zdjęła papier. W środku znajdowały się dwie książki: „Wyznania Łgarza” oraz „Ostatni Pan i Władca”* i mieszanka owocowych herbat.

Kochania, Rosi!
Z okazji Świąt chcę Ci życzyć zdrowia, szczęścia, uśmiechu, góry prezentów i czego sobie życzysz. Mam nadzieję, że prezenty będą się podobać, jak również, że nie dostałaś tylu książek, że moje wydadzą ci się bezsensowne.
Kocham Cię,
Hermiona
            Rosi tylko uśmiechnęła się nad tym listem. Kochanych książek nigdy za wiele.”
            Ze wspomnień wyrwał ją głośny okrzyk:
-Ileż cię można szukać? Jakbyś nie mogła usiąść gdzieś bliżej.
            Do jej cichego i spokojnego przedziału pakowały się właśnie trzy wrzeszczące stwory.
-Też się cieszę, że was widzę, chłopaki.-odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
-Pfff…- prychnął Zabini- Nie poczekała na peronie, w pociągu polazła nie wiadomo, dokąd, teraz jest nie miła, oj ja nie wiem, ja nie wiem…
-Czego nie wiesz, Blaise?
-Czy ty nas tu w ogóle chcesz?- żachnął chłopak.
-Oczywiście…- widząc uśmiech samozadowolenia na twarzy chłopaka, skończyła- że nie. A ty, co myślałeś?
-Chłopaki, wychodzimy.
            Podniósł głowę do góry i jak obrażona primadonna odwrócił się w stronę drzwi. Już miał łapać za klamkę, gdy otworzyły się same…
-Oj, przepraszam-wyszczerzył się.
            W drzwiach stała Hermiona. Uśmiechnęła się do Blaise’a, odpowiedziała ciche „Nie szkodzi” i rozejrzała się krytycznie po przedziale.
-Tu jesteś, Black. A ja cię, kretynko, po całym pociągu szukam, ciągam ten przeklęty kufer…
            Prawiła tak swoją litanię wchodząc do środka i przekazując oniemiałemu Zabini’emu kufer. Rozsiadła się obok blondynki i przytuliła ją. Rosi odwzajemniła uścisk, patrząc zdziwiona na chłopaków z nad ramienia przyjaciółki.
-Wiesz, Blaise, nie wręczyłam ci mojego kufra, żebyś tak z nim stał, możesz go położyć na półkę- zwróciła się z uśmiechem do chłopaka, a wszystkim dookoła szczęki opadły, stukając głośno o podłogę.
-Przepraszam?- Zabini zamrugał oczami ze zdziwienia.
-Blaise, kretynie, połóż ten kufer tam- mruknął Teodor pokazując palcem na półkę nad dziewczynami.
-Aha, ok.- mruknął, dalej zaszokowany.
            Położył kufer na miejsce i razem z chłopakami zasiedli naprzeciwko dziewczyn. Nastała drażniąca uszy cisza. Rosi rozejrzała się po przyjaciołach i stwierdziła, że chłopcy mają jednakowe, pełne niedowierzania miny. Hermiona siedziała jak gdyby nigdy nic i nawet zaczęła czytać książkę. Blondynka nie miała pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Jednak zanim zdążyła coś powiedzieć, odezwał się Teodor.
-Co tam czytasz, Granger?- jego głos nie był ciepły czy miły, ale kulturalny na tyle, że dziewczyna uniosła głowę znad lektury.
-„Alchemika*”- odpowiedziała podobnym tonem- A co?- zapytała uśmiechając się.
-Ciekawa okładka-odpowiedział chłopak- Mugolska, prawda?
-Tak, dostałam na święta- wyjaśniła.
-Ode mnie- wtrąciła swoje trzy grosze, Black’ówna.
-Miło- wtrącił, idący za przykładem blondynki, Blaise.
-A wy, co dostaliście od okazu mądrości i przenikliwości?- zapytała uśmiechnięta, Granger.
-Ty mówisz o mnie?- zdziwiła się Ros.
            Hermiona westchnęła ciężko i zaczęła mówić tonem dorosłego rozmawiającego z pięciolatkiem.
-Tak, kochanie. Przecież przed świętami doradzałaś wszystkim, co mogą kupić innym na święta.
-Tylko zapomniałaś powiedzieć o sobie- mruknął, odzywając się po raz pierwszy, Draco.
            Rosalin opuściła ręce w geście bezradności, patrząc na ten, co najmniej dziwny, obrazek.
-Ja was bardzo przepraszam, ale trzeba było się zapytać- zirytowała się dziewczyna-Co ja, Duch Święty?
-Tak- odpowiedział jej niespodziewanie zgodny chór.
            Pierwsza zaczęła śmiać się Hermiona. Blaise, jak to Blaise, słysząc czyjś śmiech sam zaczął chichotać. W momencie, gdy Zabini zaczyna się śmiać jest bardziej niż pewne, że inni zaraz będą się śmiać. Jak za dotknięciem różdżki reszta towarzystwa zaczęła się śmiać.
-To jest najdziwniejsza sytuacja, w jakiej dane mi było brać udział- powiedziała Rosi, całkowicie pewnym głosem.
            Wszyscy rozejrzeli się po sobie. Nastała pełna napięcia cisza, którą, bardzo niechętnie, przerwała panna Granger.
-Nie przepadam za wami. Mówiąc bardziej dobitnie nie lubię was, ale skoro Rosi się z wami zadaje musi mieć ku temu podstawy-oczy blondynki rozszerzyły się do wielkości galeona, a Gryfonka kontynuowała- Nie chcę zawierać z wami jakiejś głębszej znajomości i, jestem tego pewna, wy ze mną też nie. Spędźmy tą podróż w kulturalnej atmosferze, a w zamku rozejdziemy się, każdy w swoją stronę.
-Co?- wyrwało się z czterech gardeł.
-Ale wy jesteście elokwentni, to musi być jakaś Ślizgońska cecha, bo i Rosi ją posiada.
-Ha ha ha, bardzo śmieszne- zironizowała zainteresowana.
-Mogłabyś się przez chwilę nie wtrącać?- zapytała uśmiechnięta dziewczyna- Czekam na bardziej rozwiniętą odpowiedź od twoich przyjaciół.
-Zgoda- mruknęli wciąż zaszokowani Ślizgoni.
-Cieszę się bardzo- odpowiedziała z uroczym uśmiechem szatynka i wróciła do lektury.
-Nie mam pojęcie, co tu się przed chwilą stało-powiedziała wciąż lekko zaskoczona dziewczyna- ale nie będę wnikać. Opowiadajcie jak wam minęły święta.
            Większość podróży minęła im na opowiadaniu o prezentach i innych błahostkach. W pewnym momencie nawet panna Granger odłożyła swoją książkę i włączyła się do dyskusji.
Gdy zbliżał się koniec podróży dziewczyny wyszły się przebrać. Przeszły kawałek w ciszy. Nagle, pod wpływem dziwnego impulsu, Rosi przytuliła mocno przyjaciółkę i wyszeptała „Dziękuję”.
-Nie ma za co, mordko- powiedziała Hermiona, wyplątując się z objęć przyjaciółki- Jednak to nie zmienia faktu, że ich nie lubię- pokazała jej język i ruszyła w dalszą drogę.
            Kiedy pociąg stanął na peronie poczekali aż reszta uczniów przeciśnie się na śnieg i mróz, na które im się nie śpieszyło. Blaise podał dziewczynom kufry, za co został nagrodzony promiennymi uśmiechami, przez które, jak sam stwierdził, „Zaraz dostanie cukrzycy”.
            Szybko zajęli sobie powóz. Podczas tego krótkiego spaceru każde z nich prosiło Merlina, żeby nie odmrozić sobie twarzy. Niestety ekstremalna zima nie opuściła jeszcze Szkocji.
-Nie wiem, jak wy, ale mi się nie widzi przejście całych tych przeklętych błoni- mruknął Zabini.
-Tak mówisz?- zironizował Nott.
-Czepianie się go, nie sprawi, że śnieg stopnieje, Teo- zauważyła panna Black.
-Ale mi się lepiej zrobi- odpowiedział szczerząc się do niej.
            Dziewczyna zachichotała cicho. Sama musiała przyznać, że składanie wszystkiego na Zabini’ego było zabawne, a chłopakowi to nie przeszkadzało. Bardzo dobrze potrafił się odgryźć. Przecież nie został Ślizgonem przez przypadek.
            Drogę do zamku pokonali bardzo szybko, a raczej na tyle szybko, na ile pozwalały im warunki. Na szczęście dla nich, tego dnia nie padał śnieg, a i sam wiatr nie był zbyt mocny. Dróżka była odśnieżona i dodatkowo udeptana przez uczniów.
            Pożegnali się przy wejściu do Wielkiej Sali i każda paczka ruszyła do swojego stołu. Dziewczyny szybko odnalazły swoich przyjaciół i w radosnej atmosferze zjadły pierwszą Hogwardzką kolację w nowym roku.

           
*Todd'owie- rodzina Nephilim mieszkająca w Instytucie. Jest to całkowicie mój wymysł ;)
*Refin- imię anioła, które także wymyśliłam.
*książka Michaiła Bułhakowa, która jest na mojej liście czytelniczej ;)
*łacińskie: Życie przemija, przyjaźń nie (tłumaczone na tłumaczu :D )
*„Wyznania Łgarza” oraz „Ostatni Pan i Władca” książki P. K. Dick'a, serdecznie polecam


                                                                        Witajcie kochani! 

Oto kolejny rozdział. Mam nadzieję, że się podobał, jak również, że raczycie wyrazić swoje zdanie w komentarzu. Nie będę się tu rozpisywać, bo wydaje mi się, że rozpisałam się w rozdziale. 
Lecę oglądać Harry'ego :D I znów będę przeżywać śmierć Syriusza. Widział to człowiek wiele razy, a dalej rusza.
Komentujcie, bo to pomaga.
~Książkoholiczka Black