poniedziałek, 26 grudnia 2016

Rozdział 32



 ...Jestem rodowitą Angielką...






            Kiedy wyszli na zaśnieżone ulice Londynu poczuła delikatne ciepło rozchodzące się po jej ciele. Spojrzała na czarownika, który uśmiechał się do niej szeroko, przez co, dla osoby patrzącej z boku, wyglądał jak uciekinier z jakiegoś cyrku czy domu wariatów.
-Opowiadaj-zagaił pogodnie.
-To raczej ty mów- pogroziła mu palcem- Gdzie mama?
-A, co? Ja ci nie wystarczam?- powiedział urażonym tonem, ale jego kocie oczy, schowane za czarną grzywką, śmiały się do niej wesoło.
-Och, wiesz, że tak- westchnęła teatralnie- Ale ciekawi mnie dlaczego moja rodzicielka sama nie pofatygowała się mnie odebrać, tylko znalazła sobie służącego- powoli zaczynała odczuwać szybki krok Magnusa na swoich własnych nogach.
-Kogo, przepraszam?- spytał zaszokowany.
-Oj, wiesz, o co mi chodzi…- wywróciła oczami.
-I jeszcze wywracasz oczami, jak możesz- jękną przerażonym tonem- No nie, moja panno, tak nie może być, Mikołaj nie da ci w tym roku prezentu.
-Dał byś już spokój z tą bajką. Oboje wiemy, że żaden święty Mikołaj nie istnieje i to tylko bujda dla małych dzieci.
-Czarodzieje też podobno nie istnieją- zostawał przy swoim.
-Od jakiś czterech czy pięciu lat, przed samymi świętami prowadzimy tą bezsensowną dyskusję i wiesz dobrze, że to nic nie da.
-Masz rację- westchną po chwili zastanowienia- Ale wiesz, że trzeba w coś wierzyć.
-Wiem i wierzę, w wiele rzeczy i osób, ale na pewno nie w świętego Mikołaja, no Magnus, zlituj się- zaśmiała się.
-Niech ci będzie- pokręcił głową z rozbawieniem.
-To dowiem się, dlaczego mamy tu nie ma?
-Miałem parę spraw do załatwienia w Londynie, więc zaproponowałem, że cię odbiorę i jestem.
-Hmm…- zamyśliła się- A co to za sprawy?
-A coś ty taka ciekawska?
-Ciekawość to cecha inteligentnych ludzi- zacytowała jego własne słowa.
-Wykorzystywanie moich własnych słów przeciwko mnie jest ciosem poniżej pasa-  jęknął.
-Drążymy ten temat, czy go zmieniamy?
-Zmieniamy, jeśli można.
-Dokąd idziemy?- zapytała od razu.
-Do tutejszego Instytutu. Tam narysuję portal i wracamy do Nowego Jorku.
-A daleko jeszcze?- zapytała w duchu prosząc, żeby było już blisko. Mimo że codziennie ćwiczy to i tak Magnus miał zabójcze dla niej tempo.
-Kawałek- odpowiedział, przyglądając się jej wnikliwie- Mam iść wolniej?- zapytał jakby czytając jej w myślach.
-Och nie, nie musisz- zironizowała uśmiechając się przy tym lekko.
-Rozumiem aluzję- odpowiedział zwalniając kroku- Ale tyle razy ci powtarzam, żebyś mi mówiła jak idę za szybko.
-I co z tego, jak ja ci mówię, za za dwie minuty jest to samo- odparowała.
-Nieprawda- oburzył się- Kiedy w końcu przełkniesz tą swoją angielską, arystokratyczną dumę i powiesz mi, że idę za szybko to idę wolniej.
-Znów przyśpieszasz- powiedziała widząc jego, powoli rosnącą, irytację. Kogo jak kogo, ale Magnusa było naprawdę ciężko wyprowadzić z równowagi, a jej zaskakująco często udawało się tego dokonać.
-Jesteś nieznośna- westchną tylko.
-Dobra, już… Przepraszam, panie wrażliwy na wszelką krytykę- nie mogła się powstrzymać widząc jego minę.
-Wiesz, co? Chyba cię tu zostawię- powiedział z przekąsem .
-Jakoś dam sobie radę- odpowiedziała z pewnością siebie- W Nowym Jorku się nie zgubiłam to i tu sobie poradzę.
-Twoja pewność siebie kiedyś cię, albo zgubi, albo sprawi, że odnajdziesz swoje największe szczęście- powiedział patrząc na nią w zamyśleniu, które nigdy nie wróżyło nic dobrego.
-Już prawie święta, więc patrzmy na świat optymistycznie, spotka mnie największe szczęście- ratowała sytuację.
-I tego ci życzę, mała- zaśmiał się.
            Rosi westchnęła głęboko. Magnusowi czasem zdarzało się popadać w dziwny stan melancholii. Mówił wtedy swoje mądrości życiowe, które- Rosi nigdy temu nie przeczyła- były naprawdę pouczające, zazwyczaj. Jednak to nie był czas, ani miejsce, żeby rozdrapywać stare rany, bo z tym się to wiązało, choć Magnus prędzej oddałby jej cały swój brokat niż się to tego przyznał. Czasem, patrząc na niego, Rosi zastanawiała się czy ona chciałaby żyć wiecznie. Zawsze dochodziła to tego samego wniosku: Zdecydowanie NIE. Raz chciała go nawet zapytać jak to jest, ale w ostatniej chwili się zreflektowała.
-To tutaj- przerwał jej rozmyślania głos Magnusa.
            Znajdowali się przed pięknym, wielkim, kamiennym budynkiem w stylu gotyckim. Setki wieżyczek sprawiały wrażenie, jakby chciały rozerwać niebo swoimi ostrymi końcami. Nagle do głowy wpadła jej myśl, która spowodowała, że aż zachichotała. A gdyby to była prawda? Gdyby te wieżyczki naprawdę rozrywały chmury? To byłoby jakieś wytłumaczenie, dlaczego w Londynie w kółko pada.
-Z czego się śmiejesz?- zapytał zdziwiony czarownik.
-Ze swojej głupoty- odpowiedziała zgodnie z prawdą.
-Nie ma się z czego śmiać, trzeba pracować nad tym, żeby jej nie było- mrugnął do niej.
-Pfff…
            Chciała jeszcze coś dodać, jednak jakiś przechodzeń potrącił ją tak, że się zachwiała, co-zwarzywszy na to, że stała na śliskim chodniku- spowodowało, że wylądowała uderzając głośno tyłkiem o ziemię.
-Przepraszam- powiedział mężczyzna, uśmiechając się przepraszająco- Naprawdę mi przykro. Strasznie tu ślisko- mówił podając jej rękę, ofiarując pomoc przy wstaniu
-Zauważyłam- mruknęła, przyjmując jego rękę. Kiedy już stała na nogach dodała- Nic się nie stało.
-Na pewno, nic ci nie jest?- dopytywał.
-Na pewno- odpowiedziała uśmiechając się sztucznie, aby tylko się odczepił.
-To dobrze- powiedział i zniknął w coraz gęściej padającym śniegu.
-Słyszałem jak coś ci chrupnęło- powiedział Magnus.
-Ty też…- jęknęła- Wejdźmy już, bo moja kość ogonowa nie wytrzyma kolejnego spotkania ze zmarzniętą ziemią.
            Weszli przez furtkę, która uchyliła się przed nimi ze złowieszczym skrzypnięciem.
-Ja rozumiem- odstraszanie przyziemnych i takie tam, ale mogliby to, chociaż naoliwić.
-Mieszkasz w takim samym miejscu odkąd pamiętasz, teraz dodatkowo mieszkasz w starym zamku i narzekasz- zaśmiał się.
-I myślisz, że u nas to mnie nie denerwuje?
-Oj tam, maruda jesteś i tyle…
            Prawda była taka, że w sumie miała dość mieszkania w miejscach, gdzie ściany są z grubego kamienia, a na korytarzach wiszą pochodnie. Dlatego też tak często nocowała u Magnusa. Jedyne, co jej nie przeszkadzało i co jednocześnie uwielbiała była przestrzeń. Mimo że ograniczona murami to jednak ogromna, której poznanie w całości jest bardzo czasochłonne. A Rosanlin Black kochała przestrzeń. Nie maiła klaustrofobii, ale nie lubiła małych, zamkniętych pomieszczeń.
-Maruda, nie maruda, ale pośpieszmy się, bo czuję nadciągającą zamieć.
            Była to prawda. Dookoła ich wzbudził się wiatr, który unosił leżący już śnieg, mieszając go z padającym.
-Jakoś się nie boję- zaśmiał się i machnął ręką.
            Efekt był taki, że dookoła nich świat się nagle zatrzymał, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Dopiero po chwili Rosi spostrzegła, że śnieg dalej pada, ale jakby w zwolnionym tempie. Mogła zobaczyć jak wygląda każdy z płatków. Przyglądała się temu z szeroko otwartymi oczami chłonąc każdą chwilę, zapamiętując każdy ruch. Chciała to sobie zapisać w pamięci, tak jak powolne, poranne rozkwitanie kwiatów, które często oglądała.
-Nie wątpię, że cię to zadziwia, ale musimy już iść.
-Oczywiście- szepnęła jakby wyrwana z transu.

            Szybko podeszli do wielkich, rzeźbionych drzwi. Magnus zapukał w nie kołatką w kształcie kruka z rozpostartymi skrzydłami. W czasie, gdy czekali na jakikolwiek odzew\, czarownik szepnął do niej.
-To zwykła sztuczka. Spowolnienie powietrza. Mogę cię tego nauczyć, jeśli chcesz.
            Odwróciła się do niego cała rozpromieniona i wiedział, że to był dobry ruch.
-Głupie pytanie, oczywiście, że chcę- mówiła rzucając mu się na szyję.
-A święty Mikołaj istnieje?- zapytał z przekąsem, jednocześnie uśmiechając się tak szeroko, że wyglądał jak Joker.
-Istniał, ale umarł. Jednakże mogę stwierdzić, że istnieje w naszych sercach i kulturze.
-Spryciula- pogroził jej palcem, co spowodowało tylko szerszy uśmiech na jej twarzy- Ale dobrze, i tak cię nauczę.
            I właśnie ten moment mieszkaniec Instytutu wybrał sobie na otworzenie drzwi.
-Słucham?- spytał uprzejmie, jednocześnie prześlizgując po nich wzrokiem.
            Sam na oko nie miał więcej niż czternaście lat. Lekko miedziane włosy, sięgające za ramiona miał związane w węzeł na karku, co było widać z punktu widzenia dziewczyny.
-Ja do Meredith Lancoln- odpowiedział równie uprzejmie Magnus.
-A pan to…
-Magnus Bane.
-Momencik…
            I walną drzwiami, aż się zatrzęsły. Rosi stała jak wryta wpatrując się w nie z niedowierzaniem.
-Co za prostak, nie dość, że prześlizgnął po mnie wzrokiem, jak po jakimś towarze w sklepie to w dodatku był opryskliwy, sztucznie uprzejmy i zatrzasnął na drzwi przed nosem jak jakiś włóczęgom- warczała tak, że Magnus, dla własnego bezpieczeństwa odsunął się dwa kroki.
-Zapomniałaś dodać, że nie komplementował twojego stroju.
            W mgnieniu oka odwróciła się w stronę drzwi. Stał tam i patrzył na nią z radością w ciemno zielonych oczach. Na jej policzkach pojawiły się rumieńce i to bynajmniej nie wstydu.
-Akurat tu nie ma czego komplementować, ale nad fryzurą spędziłam aż trzy minuty- odparowała.
-Wejdźcie, Meredith na was czeka- zaśmiał się i wpuścił ich do środka.
-Dżentelmen od siedmiu boleści- mruknęła.
-Ach ci Amerykanie- jękną za nią chłopak.
            Z najpiękniejszym sztucznym uśmiechem na jaki było ją stać odwróciła się do niego i powiedziała słodkim głosem.
-Jestem rodowitą Angielką, a moja rodzina pochodzi stąd, z Londynu.
            I z pełną gracją poszła za Magnusem zostawiając chłopaka w kompletnym szoku.


-Witaj, Magnusie.
-Witaj, Meredith.
            Przed nimi stała ładna kobieta około czterdziestki. Marchewkowo rude włosy miała spięte w wykwintnego koka, a jej jasne, zielone oczy okalane ledwie widocznymi rzęsami patrzyły na nich chłodno. Ubrana była w czarną, długą, prostą spódnicę i szarą bluzkę.
-Jesteś u nas w jakimś konkretnym celu, czy w odwiedziny?- spytała grzecznie.
-To zależy, czy jestem mile widzianym gościem czy nie- odpowiedział równie grzecznie, ale z rezerwą.
-Ależ mój drogi, zawsze będziesz tu mile widziany- odpowiedziała dźwięcznie wskazując ręką za siebie zapraszającym gestem.
            Tam już czekała na nich herbata i herbatniki, za którymi Rosi szczególnie nie przepadała.
-Nie potrzebnie robiłaś sobie kłopot, za chwilę musimy się zbierać, muszę odstawić moją towarzyszkę do domu- wskazał na dziewczynę.
-Może nas przedstawisz?- zaproponowała Meredith.
-Oczywiście… Meredith to jest córka mojej przyjaciółki, Rosalin Black… Rosi, to jest moja dobra znajoma Meredith Lancoln.
-Miło mi cię poznać moja droga- uśmiechnęła się lekko kobieta.
-Mi panią również- odpowiedziała.

            Po tej niezbyt szczerej wymianie grzeczności, Meredith zwróciła się do gości.
-Może usiądziecie?
-Dziękujemy, jednak tym razem nie skorzystamy. Musimy już iść- stwierdził Magnus- Gdzie mógłbym narysować portal?
-Chodźcie za mną.
            Prowadziła ich korytarzem, aż do niezbyt wielkiego pomieszczenia z całko widzie gołymi, kamiennymi ścianami.
-Nada się?- zapytała niezbyt ciekawa.
-Tak, dziękuję- odpowiedział.
            Pani Lancoln kiwnęła głową i wpuściła ich do środka.
-Udanej podróży i kolejnym razem wpadnijcie na dłużej- powiedziała z uroczym uśmiechem.
-Oczywiście- odpowiedział Magnus, a Rosalin tylko się uśmiechnęła.
            Po chwili stali już w salonie czarownika. A w następnej dziewczyna była duszona przez własną matkę.
-Tak się cieszę…
-Mamuś, udusisz mnie…-wyjęczała.
-Przepraszam-powiedziała Emily puszczając córkę- I jak tam? Gdzie masz kufer?
            Na ostatnie pytanie Rosi z Magnusem spojrzeli po sobie zdziwieni.
-Ty go masz, prawda?- spytał Magnus.
-Byłam pewna, że ty go wziąłeś- powiedziała niepewnie.
            Stali tak w ciszy, a Emily patrzyła to na jedno, to na drugie czekając aż wykrzyknął wspólnie „DAŁAŚ SIĘ NABRAĆ”. Jednak nic takiego nie nastąpiło.
-Na Merlina, wy nie żartujecie- szepnęła.
            I właśnie wtedy równo wykrzyknęli „ŻART”!
-Chociaż a swoją obronę, powiem, że na początku naprawdę nie wiedziałem, gdzie jest ten kufer- powiedział Magnus unosząc ręce do góry w geście poddania.
-Głowy wam kiedyś pourywam, obiecuję- warknęła pani Black, patrząc na nich ostro.
-Też cię kocham- westchnęła Rosi wtulając się w matkę- Stęskniłam się.
-Ja też, kobietko, ja też.


~~~ 

Wesołych Świąt Wszystkim!

Zastanawiałam się, czy dziś to nie za późno na życzenia, ale ksiądz stwierdził, że nie...
Zdrowia, szczęścia, moi drodzy. Radości z życia, szkoły czy pracy. Bardzo dużo cierpliwości do mnie ;) I żeby wszystkie wasze marzenia się spełniły. 
Życzy, Książkoholiczka Black.


Rozdział miał być wczoraj, ale w dzień nie maiłam czasu, a wieczorem siły włączyć komputera. Jest więc dziś. Postaram się, żeby przed nowym rokiem zamknąć temat świąt u Rosi. Kurcze, mógłby się tu pojawić komentarz... Jeśli ktoś jeszcze tu zagląda i czeka na dalsze losy Rosalin Black, to niech chociaż kropkę w komentarzu zostawi ;D 
Do kolejnego rozdziału.
P.S. Mam nadzieję, że nie ma błędów.
~Książkoholiczka Black