niedziela, 4 grudnia 2016

Rozdział 31

...Mężczyzna w brokacie na dziesiątej...







-Ruszaj się z tym kufrem, Rosi.
-Już nie gęgaj tylko mi pomóż, Draco. Tędy nie da się iść.
-No co ty nie powiesz, geniuszu. Czy tu nikt nie odśnieża?
           Różnokolorowa para próbowała przejść przez ogromne zaspy. Dreptali po śladach innych uczniów, ale i tak pomagało im to w bardzo małym stopniu.
           Pierwszy śnieg spadł około połowy listopada. Tego ranka Rosi, jak co dzień, szykowała się na poranne ćwiczenia, lecz zaniepokoiła ją niespotykana cisza za oknem. Ani ptaki nie ćwierkały, ani deszcz nie padał. Kiedy wyjrzała za okno zobaczyła, że całe błonia są usłane białym puchem. W ciągu ostatnich tygodni prawie cały czas padało. Dotarcie do szklarni, na zajęcia było istnym torem przeszkód. Ślizgali się i zapadali w co większe zaspy, a kiedy docierali na Zielarstwo byli cali przemoknięci i zmarznięci. Zgrabiałymi rękami musieli pielęgnować niezbyt bezpieczne rośliny, co powodowało, że na każdej lekcji, profesor Sprout musiała odprowadzać kogoś do Skrzydła Szpitalnego.
-Widzisz coś?- krzyknęła zrezygnowana.
-Widzę naszą niechybną śmierć…
-Ech, dramatyzujesz. Złego diabli nie biorą.
-Więc ty nie musisz się bać, a ja to na bank zginę.
-Pfff… Zaraz cię sama zakopię w tym śniegu i się skończy Dzień Wesołego Ślizgona.
-Ale ty głupia jesteś…
          Przedzierali się przez zaspy, a śnieg sypał im w oczy. Sypało coraz bardziej, co nie było dobrym znakiem. Zaczynała się obawiać czy w ogóle sami dotrą do bramy. Wbrew temu, co można pomyśleć przejście przez całe błonia, aż do bramy to nie lada wyzwanie, biorąc pod uwagę metrowe zaspy, wiatr wiejący z zawrotną szybkością, siekający w twarz śniegiem i ciężkie kufry.
-Trzeba było zostać na święta w szkole- wrzasnęła, przekrzykując wiatr.
-Taaa…- usłyszała w odpowiedzi.
          Po paru minutach, które wydawały się wiecznością, ujrzała długo wyczekiwane powozy. Doczołgali się ostatkiem sił do pierwszego z nich. Zajrzeli do środka, a tam przywitały ich bezczelnie uśmiechnięte twarze dwóch Ślizgonów.
-I co się tak szczerzycie?- warknęła, wchodząc do środka.
-Śmiejemy się z was, miernoty.
-Zabini, ty lepiej przestań być taki szczery, bo ci zębów zabraknie.
-Coś ty taka nerwowa, prze…
-Skończ, bo zginiesz- przerwał mu zirytowany Draco.
-Niestety kochany- westchnęła Rosi- złego diabli nie biorą, jak już mówiłam, więc nasz przyjaciel jeszcze pożyje.
-To chyba najgorsza wiadomość, jaką dziś usłyszałem- jęknął chłopak.
-Nie chwal dnia przed zachodem słońca- dodał Teodor.
           Poczuli jak ich powóz rusza. Rosi zaniechała rozmowy i skupiła się na ogrzaniu swoich zmarzniętych dłoni. Wyjęła jedną z rękawiczki i wpakowała do drugiej. Zaczęła nimi ruszać, w nadziei, że wróci jej krążenie. Niestety wszystko wskazywało na to, że do domu wróci bez palców. Nie był to najbardziej optymistyczny scenariusz, ale bardzo prawdopodobny.
-Zawsze są tu takie zimy?- zapytała, podziwiając uroczą parę pojawiającą się przed jej twarzą.
-Ta jest wyjątkowo paskudna- wydusił Nott, któremu powoli szczęka zaczynała niekontrolowanie drżeć.

-Zostaję w domu do końca zimy. ..
-Jaaaasne...-zgodnym ogórkiem odpowiedzieli chłopcy.
      Nikt nie kwapił się do kontynuowania tej rozmowy. Kiedy dotarli na peron jak najszybciej wbiegli do pociągu.
-Niech Merlinowi będą dzięki- westchnęła.
-To chyba cud, że żyjemy- skomentował Blaise pociągając nosem.
-Przesadzasz, Zabini, zresztą jak zwykle- zaśmiał się Teodor, jednak sam pocierał ręce, aby je rozgrzać- A ty, Black, z kim siedzisz?
-A co, chcecie, żebym została z wami?
-Nie musisz, ale miejsce jest- powiedział Nott szturchając ją łokciem.
-Weź, bo ja cię szturchnę- pogroziła mu palcem- Miło by było zaszczycić was moją zacną osobistością, ale umówiłam się z Hermioną.
-Myślisz, że zajęła wam już przedział?- zapytał Draco.
-A co ja, wróżka?- zaśmiała się, ale widząc pełen zniesmaczenia wzrok młodego Malfoy’a dodała- Myślę, że tak, a ty nie patrz tak na mnie, Draco.
-Niby jak?
-Jakbym była największą idiotką na ziemi.
-Przecież ty nią jesteś, to jak mam na ciebie patrzeć.
-Och patrzcie, jaki inteligent się znalazł- prychnęła- Zaraz nie będzie nic pustego, więc lepiej coś sobie zajmijcie, ja idę do Miony.
-A wiesz, gdzie ona jest?- zapytał z pobłażaniem Blaise.
-Pojęcia nie mam, ale po raz kolejny zaufam intuicji- mrugnęła do nich i ruszyła w stronę lokomotywy.
            Nie musiała długo iść.
-Znalazłam cię, Granger- zaśmiała się z wejścia.
-Cóż za dedukcja- zironizowała.
-Och, nie czepiaj się.
    Złapała kufer i próbowała włożyć go na półkę. No właśnie, próbowała... Już był na górze, gdy wyślizgnął jej się z rąk, upadając ledwie centymetr od jej stopy. Huk był taki, że Hermiona wskoczyła na siedzenie.
-Na Merlina, co tu się dzieje?
    Usłyszały głos dochodzący zza otwierających się drzwi.
-Ach to ty...- westchnęła Ros, a panna Granger tylko patrzyła.
-Mogłem się spodziewać, że to ty Black, nikt inny takiego rabanu by nie narobił-  zaśmiał się chłopak.
- Larcon ty się wymądrzaj tylko idź do swoich koleszków- mruknęła łapiąc za kufer z zamiarem kolejnej próby umieszcznia go na górze.
      Tobias patrzył jak dzieczyna się męczy, a jego jedyną reakcją był pobłażliwy uśmieszek.
-Jak ładnie poprosisz to ci pomogę.
-Jedyna rzecz, o jaką cię proszę, to o opuszczenie tego pomieszczenia-warknęła.
    I to był błąd. Kufer ponownie wyślizgnął jej się z rąk. W jednej chwili widziała, oczami wyobraźni, jak kufer upada jaj na nogę, łamiąc co najmniej trzy kości, a w następnej czuła czyjąś dłoń oplatającą jej nadgarstek, która odciągnęła ją do tyłu.
-I co, kaleko, na pewno nie chcesz pomocy?- zapytał z wrednym uśmiechem.
-Uch... Spadaj- warknęła wyrywając rękę z jego uścisku- Nie potrzebuję pomocy, tym bardziej od ciebie. Dam sobie radę sama.
    Mierzyli się wzrokiem, aż Hermiona wybuchła.
-Daj mu położyć ten przeklęty kufer, zanim zrobisz krzywdę sobie i nam...
-Miona...
-Nie przerywaj mi! Niech położy tek kufer i sobie idzie.
   Tobias, z uśmiechem samozadowolenia na ustach, włożył, bez najmniejszego problemu, kufer na jego miejsce.
-Nie musisz dziękować- zaśmiał się.
-I nie mam zamiaru- odpowiedziała pewnie, choć sumienie było innego zdania.
-Ach ci niewdzięczni Gryfoni, nigdy nie nauczyli się mówić takiego ładnego słowa.
    Powiedział na odchodne, robiąc komiczny ukłon i zamykając drzwi w momencie, gdy książka panny Granger o mały włos nie uderzyła go w głowę.
-Co za...za...
-Gamoń-dokończyła za koleżankę, Ros.
-Jak ty się możesz z nimi zadawać?- zapytała Hermiona, podnosząc książkę.
-Z kim?- zapytała zdziwiona.
-Ze Ślizgonami.
     Rosi westchnęła. Wytłumaczenie Hermionie, że nie wszyscy Ślizgoni są wredni było trudne. A już wytłumaczenie, że nawet ci wredni mają, nie tyle dobre, co lepsze strony graniczyło z cudem. Szatynka po prostu nie chciała uwierzyć, że mogą być mili. Jednak, czy można jej się dziwić? Jeszcze nigdy nie widziała ich od tej lepszej strony i, znając życie, raczej się to nie stanie. Poza tym Rosalin nie chciało się już nikogo do niczego przekonywać. Mimo że od początku nie miała tego robić, to próbowała. Nie udało się, więc teraz wszyscy muszą pogodzić się z tym, że, jako Gryfonka, ma przyjaciół również w Slytherin'ie.
-Miona, naprawdę nie chcę drążyć tego tematu. Mogę i już- westchnęła- A poza tym nie kumpluję sie z Larcon'em.
-Dobra, niech ci będzie…- ustąpiła dziewczyna- Widziałaś tą książkę?
            Po chwili obie dziewczyny z entuzjazmem oglądały książkę o magicznych roślinach znalezioną w bibliotece. Jako że było to naprawdę opasłe tomiszcze zajęło im to połowę drogi do domu.
-Jak spędzisz święta?- zapytała Ros.
-Nie mówiłam ci?- zdziwiła się- Jadę z rodzicami w góry do Francji. A ty?
-Zapewne w domu- zaśmiała się- Trochę w swoim, trochę w Magnusa.
            Reszta podróży minęła im na rozmawianiu o głupotach, o jakie nikt nie posądził by mózgów Gryffindoru. W międzyczasie wpadł Neville z Seamusem, zaraz potem Dean, który szukał kolegów.
-Czas się zbierać- westchnęła szatynka.
            Ubrały się porządnie przygotowane na powtórkę z wyprawy do pociągu. Wyszły powoli, a ich zaróżowione twarze owiał mroźny wiatr.
-Może jednak zostańmy, co?- zaproponowała panna Granger.
-Nie pękaj, Herm, damy radę- jęknęła Rosi i wyszły na peron.
            Było naprawdę dużo ludzi. Uczniowie wysypywani się z pociągu, podbiegali do rodziców i jak najszybciej udawali się do wyjścia. Rosalin rozglądała się za swoją rodzicielką, jednak nigdzie jej nie widziała. Postanowiła zaryzykować odmrożenie i ściągnęła czapkę. Bardzo szybko mignęła kolorowymi włosami i założyła czapkę z powrotem. Czekała. Po chwili poczuła łokieć Hermiony na swoich żebrach.
-Co?- szepnęła.
-Mężczyzna w brokacie na dziesiątej- zachichotała.
            Rosi od razu odwróciła głowę w tamtą stronę. Zobaczyła mężczyznę w kolorowej marynarce, świecącego się od brokatu. Szeroki uśmiech od razu wszedł jej na usta. Ciągnąc za sobą kufer i przyjaciółkę.
-Magnus!
            Krzyknęła, kiedy była zaledwie dwa kroki od niego. Magnus rozłożył ręce, a ta od razu rzuciła mu się na szyję.
-No hej, mała- zaśmiał się przytulając ją mocno.
-Hej- odpowiedziała, gdy już ją puścił- Magnusie, to moja przyjaciółka Hermiona- powiedziała wskazując na szatynkę- Miona, to Magnus.
-Miło mi- powiedział z uśmiechem.
-Hermiono, tu jesteś- usłyszeli miły dla ucha kobiecy głos.
-Mama!- krzyknęła dziewczyna, wpadając w objęcia matki- To są moi rodzice- powiedziała do panny Black i jej towarzysza- A to jest moja przyjaciółka Rosi i jej wujek Magnus.
            Rosi spojrzała na Magnusa, który o mały włos nie parsknął śmiechem. Wujek. Tego jeszcze nie było.
-Bardzo nam miło, cię poznać na żywo, Rosi- powiedział pan Granger.
-Mi państwa również- odpowiedziała dziewczyna.
-Musimy już iść, Hermiono.
-Jasne mamo. Pa Ros, do zobaczenia po świętach.
            Powiedziała i przytuliła ją mocno. Blondynka odwzajemniła uścisk.
-Do zobaczenia.
-Chcesz się pożegnać jeszcze z kimś?- zapytał Magnus.
-Moment- powiedziała widząc trzech Ślizgonów.
            Podbiegła do nich szybko.
-Wesołych świąt, chłopaki- powiedziała z szerokim uśmiechem.
-Wzajemnie- odpowiedzieli.
            Stali tak chwilę w ciszy, aż Rosi nie wytrzymała i zaśmiała się.
-Przegrałaś- zaśmiał się Draco.
-Uch… Wiem- odpowiedziała i przytuliła go. Powtórzyła ten proces jeszcze dwa razy i powiedziała- Muszę lecieć. Wesołych Świąc. Pa
-Pa- odpowiedzieli.
-Już wszyscy- powiedziała pochodząc do Magnusa.
-Więc chodźmy- powiedział z uśmiechem i ruszyli w stronę przejścia.


 ~~~
Ile czasu mnie tu nie było... Wiem, że nawaliłam po całości, i bardzo was wszystkich przepraszam (o ile ktoś jeszcze czekał na ten rozdział). Nawet nie podejrzewałam, że w liceum będą tak cisnąć. Ughhh... Jeszcze gorsze jest to, że w tygodniu mogę pisać tylko na telefonie, albo na kartkach. Ale najgorsze jest to, że jak już mam jakiś pomysł to najczęściej jest to na matematyce lub polskim, a tam potrzebuję maksymalnego skupienia. Jak już jestem w internacie i mogę pisać, to nic dobrego nie przychodzi mi do głowy. Teraz mam trochę sprawdzianów i poprawek, ale w święta postaram się dodać kolejny rozdział. 
Także tego... jak ktoś jeszcze tu zagląda to zachęcam do komentowania, bo to naprawdę motywuje.
~Książkoholiczka Black
P.S. LOL w Word'zie wydaje się dłuższy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz