niedziela, 16 lipca 2017

Rozdział 36

...Egzaminy są najgorszym czasem, jakim można sobie wyobrazić...



           Ten poranek nie wydawał się inny niż reszta spędzonych w tym zamku poranków. Jednak, gdy Rosalin wyszła z łazienki po treningu i zobaczyła Hermionę, wiedziała, że stało się coś niedobrego. Jej przyjaciółka miała ogromne sińce pod oczami i była szaro-zielona na twarzy.
-Hermiono?- odezwała się pierwsza.
            Szatynka przełknęła głośno ślinę i zdławionym głosem zaczęła opowiadać.
-W nocy eskortowaliśmy smoka- oczy Ros przybrały wielkość galeonów, ale nie przerywała jej- Hagrid go miał, Norweskiego smoka kolczastego i oddaliśmy go Charli’emu, bratu Rona, on zajmuje się smokami i…i…Malfoy go widział. Złapała go profesor McGonagall i nas niestety też… Biedny Neville chciał nas ostrzec i jego też złapała. Dała nam szlaban i odjęła punkty…
            Po ostatnim zdaniu głos jej się załamał.
-Hermiono, ile punktów?- zapytała bojąc się odpowiedzi.
-P…p…pięć…pięć…dziesiąt-wyksztusiła.
-To nie jest najgorzej- westchnęła z ulgą.
-Od każdego- oddała ze łzami w oczach.
-CO?!-krzyknęła- 150 punktów! Merlinie dopomóż, przecież jesteśmy na samym końcu i w życiu się nie wygrzebiemy.- lamentowała.
            Spojrzała na Hermionę, której łzy leciały już ciurkiem z oczu i westchnęła. Podeszłą do niej i przytuliła ją.
-Hej, Mionka, będzie dobrze, jak nie wygramy w tym, to w następnym. Nie pękaj- uśmiechnęła się do niej pocieszająco- A teraz idź umyj twarz i idziemy na śniadanie. Musimy mieć siłę, żeby zmierzyć się ze światem.
            Kiedy dotarły do Wielkiej Sali cały Gryffindor już wiedział, co się stało i kto jest temu winny. Spojrzenia, jakimi zostali obrzucani „winowajcy” skłaniały do jak najszybszego napisania listu pożegnalnego do rodziców. Cóż, utrata 150 punktów w jedną noc i to przez pierwszorocznych robiło nie mała sensację.
            Dziewczyna spojrzała na stół Ślizgonów. Malfoy wyglądał na zadowolonego z siebie, chociaż nie aż tak bardzo jak podejrzewała. Za pewnie wiązało się to ze szlabanem i nocną rozmową z profesorem Snape’em, co na pewno nie było miłą przygodą. Taka była cena nieodpowiedzialnego zachowania, co obecnie uzmysłowiali mu przyjaciele, sądząc po ich radosnych minach.
-Ja stąd idę- mruknęła Hermiona.
            Harry, który przyszedł chwilę po nich, też zebrał się do wyjścia.
-Nie wytrzymam tych wściekłych spojrzeń- mruknął do niej i razem z Hermioną pospieszyli do wyjścia.
            Rosi nie miała zamiaru jeszcze wychodzić, dlatego przegryzając tosta, rozglądała się dyskretnie dookoła. Na twarzach wszystkich Gryfonów, nie wyłączając opiekunki domu widniały przygnębione miny. Zupełnie odwrotnie było wśród mieszkańców domu węża, włącznie z ich opiekunem. Starsi uczniowie patrzyli na stół lwów z głęboką pogardą i aprobatą, co do „nieudolności” rywali. Młodsi tylko uśmiechali się kpiąco.
            Puchoni i Krukoni nie całkiem to zignorowali, ale nie byli tak złośliwi i swoją radość ukazywali bardziej powściągliwie. Szeptali między sobą, co jakiś czas spoglądając na ich stół i chichocząc.
            Wstała od stołu, żeby nie spóźnić się na zajęcia. W połowie drogi do wyjścia usłyszała:
-Nie mamy szans na puchar domów.
            Zrezygnowanym głosem mruknął Wood, na co reszta drużyny, z którą siedział pokiwała smętnie głowami.
-Oj, Olivier, nie smędź. Jeśli będziecie dobrze grać, a reszta domu nie będzie tracić punktów za głupoty to mamy, minimalne, bo minimalne, szanse.
            Powiedziała do niego opierając brodę o jego ramię.
-Wiem, że się starasz- mruknął-bo to twoi przyjaciele, ale nie mamy szans.
-A może, Black ma rację?- powiedziała Angelina- Za wygrany mecz jest kupa punktów, bliźniacy będą się zachowywać, damy radę.
            Wyraźnie było widać, że dziewczynie zależy na poprawie nastrojów reszty.
-Bierzcie przykład z Angeliny, a nie smęcicie jak stare wiedźmy. Głowy do góry, jesteśmy w Gryffindorze, jakoś damy sobie radę.
            Szturchnęła jeszcze Wood’a i odeszła naszykować się na lekcje.


^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^

-Boję się…-szeptała panna Granger- Nie chcę tego szlabanu, Rosi, zrób coś, ja nie chcę nigdzie iść z tym wariatem…
-Cóż za słownictwo, Hermiono- zaśmiała się tylko.
-Bawi cię to?- warknęła.
-Bawi mnie, że na parę minut przed wyjściem zaczynasz biadolić, a wcześniej uważałaś, że wszystko jest w porządku, no bo w końcu zasłużyliście na to wszystko.
            W zamian za swoje spostrzeżenia dostała tylko spojrzenie pełne dezaprobaty.
-Harry, powiedz coś…
-Rosi ma rację Hermiono, daj już spokój…
Miał zmęczony głos, widać było, że zdecydowanie nie chce mu się tam iść, jednak nie miał wyjścia.
-To beznadziejne…-jęknęła, jednak zaraz dodała wrednym głosem- Ale chociaż Malfoy też się będzie męczył.
-Widzisz, złośliwcze, masz jakiś punkt zaczepienia- zaśmiała się Rosalin- A teraz już idźcie, bo się spóźnicie. Ron, gramy w szachy?- zwróciła się do rudzielca wypychając dwójkę przyjaciół w stronę wyjścia.
-Chętnie, zaraz przyniosę- stwierdził i ruszył w kierunku dormitorium.
            Rozwaliła się na fotelu przy oknie i zastanawiała się, jaką karę przygotowała im profesor McGonagall. Znając ją, nie było to nic szczególnie miłego, zwłaszcza, że musiała odjąć taką ilość punktów. Najśmieszniejsze było, że profesor Snape odjął Draconowi tylko dwadzieścia punktów. Blaise nie przestawał jej mówić, że jak widać Gryfoni nie mają takiego fajnego opiekuna jak Ślizgoni i nie mają szans na puchar. Nie byłoby to tak irytujące, gdyby nie fakt, że ich szanse są raczej marne.
-Ja gram białymi- oznajmił Ron.
            Nie przejmując się tym, że odpłynęła gdzieś myślami, rozłożył szachownicę i cierpliwie czekał.
-Na Merlina, Ron, nawet te białe pionki mają cię dość- na jej słowa pionki mruknęły zgodnie- daj mi nimi zagrać.
-Nie ma mowy.
            Uśmiechnęła się do niego przebiegle i machnęła delikatnie różdżką. Szachownica obróciła się o 180˚.
-Jak to zrobiłaś?- zapytał ze zdumieniem rudzielec.
-Ćwiczę zaklęcia, żeby więcej nie zawalić- mrugnęła do niego i zaczęła grę.


^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^ ^.^


            Egzaminy są najgorszym czasem, jakim można sobie wyobrazić. Wszyscy chodzą, delikatnie ujmując, przerażeni. Nikt się nie odzywa, chyba, że po to, aby zapytać o jakieś zaklęcie czy składnik. O żartowaniu nie ma nawet mowy. Jest to chyba jedyny moment w roku, że Fred i George zachowują się jak grzeczne dzieciaki. Elementem, który jeszcze bardziej zwiększa paskudne poczucie beznadziejności i braku władzy nad swoim życiem jest Hermiona Granger, tak, Hermiona Granger. Zapytacie, dlaczego? Przecież to taka zrównoważona, grzeczna dziewczyna, która ma wszystko w małym paluszku. Wszyscy, którzy myśleli podobnie przeżyli okropne rozczarowanie. Rosalin, Harry i Ron zauważyli już wcześniej, że gdy ich przyjaciółka słyszy słowo „egzaminy”, to włącza jej się jakiś dziwny tryb powtarzania wszystkiego. Im bliżej było do ich ostatecznego starcia, tym bardziej panna Granger przypominała połączenie profesor McGonagall i profesora Snape’a. Zaganiała wszystkich dookoła do nauki i warczała jak wściekły pies, gdy ktoś odważył się zakłócić jej ciszę. Piąto i siódmoklasiści składali im kondolencje, nie mówiąc jednak, z jakiego powodu. Jak do tej pory, Rosi nie miała nawet czasu zastanowić się, o co mogło im chodzić, bo bez przerwy powtarzała wszystkie formułki. Miała już powyżej uszu wszystkich książek i pergaminów z notatkami. To, co teraz przeżywała było gorsze niż jej egzaminy z łaciny i fechtunku, jednocześnie.        
            Ostatniego wieczoru przed ich totalną porażką siedzieli w Pokoju Wspólnym i powtarzali podane przez Hermionę materiały.
-Hermiono, nie wiem jak ty, ale ja już muszę się położyć-spojrzenie, jakim została obdarzona sprawiło, że złapała ponownie za pergamin, ale tylko na chwilę- Literki mi się rozmazują, to nie ma sensu.
            Wstała z fotela i rozciągnęła się, głośno trzeszcząc zastygłym kośćmi. Rzuciła Harry’emu i Ronowi porozumiewawcze spojrzenie i zrobiła coś, co sprawiło, że do ostatniego dnia egzaminów jej przyjaciółka nie odzywała się do niej, a reszta domu patrzyła z niemałym podziwem, a mianowicie wyrwała pergamin z rąk swojej przyjaciółki i rzuciła na nią Petrificus Totalus, którego nauczenie się było średnio łatwą przygodą. Skinęła na Angelinę i razem zaniosły dziewczynę do dormitorium. Tam siedziały już gotowe do snu współlokatorki. Kiedy Jonson wyszła zamknęły drzwi na klucz, przygotowały się na wybuch i wtedy Rosi zdjęła zaklęcie. Z okropnego krzyku udało jej się wyłapać tylko poszczególne słowa, takie jak „kretynka”, „egzaminy”, „powtarzać” i „żarty idiotów”. Potem zażądała natychmiastowego zwrotu klucza. Wtedy, zgodnie z planem, dziewczyny twardo nakazały jej iść do łazienki, a potem natychmiast spać. Na potrzeby osoby, z którą rozmawiały, podały racjonalny argument.
-Hermiono, nie dasz rady niczego napisać czy wyczarować, jeżeli się nie wyśpisz. Dobry sen to podstawa dobrych wyników na rze…hmm…egzaminach- w ostatniej chwili Black’ówna powstrzymała się przed powiedzeniem „rzezi”, co mogłoby źle zadziałać na Hermionę.
           Pokonana, ale sypiąca złymi spojrzeniami panna Granger ostatecznie udała się do łazienki. Kiedy słychać już było płynącą wodę dziewczyny przybiły sobie piątki i poukładały się w łóżkach. Tak-pomyślała Rosi-Właśnie w ten sposób trzeba postępować z tym uparciuchem.



Yhm...yhm... Zdaję sobie sprawę, że dawno mnie tu nie było. Nie do końca jestem zadowolona z tego rozdziału, choć powstawał tek długo... Nie wiem też kiedy pojawi się kolejny rozdział. Mimo że są wakacje, to czas ucieka mi dużo szybciej niż wcześniej.
Mam nadzieję, że moja dezorganizacja nie sprawi, że przestaniecie tu zaglądać. Proszę o wyrozumiałość i obiecuję poprawę :)
Pozdrawiam
~Książkoholiczka Black  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz