...Daj się ponieść emocjom, wyłącz mózg i patrz, po prostu patrz…
Ponownie obudziła ją krzątanina. Uchyliła
oczy, ale błysk zachodzącego słońca ją oślepił. Zaraz, zaraz, zachodzącego...
-Która
godzina, proszę pani?- zapytała, ze zdziwieniem zauważając, że ma zachrypnięty
głos.
-Pora
kolacji, kochanie-uśmiechnęła się lekko.
-Przespałam
tyle czasu? Niemożliwe...
-Oj,
możliwe-zaśmiała się.
-Ale, skoro
czas kolacji, to mogę już wyjść, prawda?- nawet nie chciało jej się maskować nadziei.
-Kolację
zjesz tutaj, później dam ci eliksir i pójdziesz do siebie.
-Ale...
-Nie ma
żadnego "ale"- surowy głos rozniósł się po pomieszczeniu-Zostajesz
tu, aż ja zdecyduje, że możesz wyjść.
Nastała chwila ciszy, podczas której Rosi zastanawiała się, jak przekonać
tą kobietę do zmiany zdania. Jednak następne zdanie zaciekawiło ją na tyle, że
wszelkie plany poszły w łep...
-Twój ojciec też
nigdy nie chciał spędzać tu dużo czasu. -Naprawdę? -Oj tak, razem z James'em
Potter'em zawsze coś wymyślali, żeby się wydostać.
Patrzyła na
kobietę zdziwiona. Miała właśnie okazję dowiedzieć się czegoś o rodzicach, podczas
ich pobytu w szkole. Wolała się jednak nie wypytywać, bo mogłaby sprawić, że
kobieta przestanie mówić. Postanowiła zadawać lekkie pytania, dopóki
pielęgniarka jej nie zbyje.
-Ojcem
Harry'ego?- udała zdziwioną.
-Tak-zamyśliła
się chwilę-On i twoja mama znali się od dzieciństwa, ale to pewnie
wiesz-uśmiechnęła się do niej-Z twoim ojcem poznali się w pociągu. Z tego, co
wiem, to James narobił w przedziale starszych Ślizgonów nie małej rozróby- oczy
Rosi rozszerzyły się, nie tylko ze względu na opowieść, ale też na słowa
używane przez kobietę-, a Syriusz pomógł mu uciec. Tak podobno zaczęła się ich
przyjaźń. Potem Black trafił do Gryffindoru i się zaczęło...-westchnęła ciężko.
-Co?
-Gehenna,
kochanie. To był chyba najgorszy okres w mojej pracy tutaj. Jeżeli nie któryś z
nich, to twoja matka lub reszta ferajny, albo ofiary ich żartów-mówiła to lekko
rozbawionym głosem, z nutą goryczy-Ale ty jedz, szybko-krzyknęła nagle,
oddalając się do magazynku.
Dla Rosi był to jednoznaczny znak, że to
koniec rozmowy. Troszkę się zawiodła, bo liczyła na więcej informacji. Zawód szybko
jednak minął, kiedy poczuła zapach jedzenia. Na stoliku obok łóżka stała taca z
naleśnikami. Polane syropem klonowym z malinami i borówkami. Do tego sok
dyniowy. Aż jej w brzuchu zaburczało.
Kiedy pielęgniarka wróciła, niosąc
eliksiry i maści dziewczyna wszystko już zjadła. Kobieta stanęła oniemiała, a
później cicho się zaśmiała. Rosi spojrzała na nią zdziwionym wzrokiem, który
jednocześnie domagał się wyjaśnień.
-Strasznie szybko zjadłaś- powiedziała tylko, uśmiechając się lekko.
-Byłam trochę głodna- odpowiedziała w końcu, wzruszając ramionami.
-Wypij.
Nie był to żaden z eliksirów,
które piła wcześniej. Ten był turkusowy, o miłym zapachu. Wypiła go szybko i
patrzyła jak pani Pomfrey zmienia jej opatrunek. Szybkie, sprawne ruchy kobiety
zdawały się ją hipnotyzować. Nie mogła oderwać od tego oczu. Często po
treningach w Instytucie Evan musiał ją opatrywać, ale jego ruchy były szybkie i
nerwowe. Bardzo często musiał też poprawiać zrobione opatrunki. Zawsze ją to
bawiło i lubiła mu przy tym dokuczać, śmiejąc się z źle zawiązanego bandaża,
maści rozsmarowanej nie po tej stronie nogi czy z przyniesienia złego eliksiru.
U pani Pomfrey to nie mogło się zdarzyć i było to widać w sposobie jej pracy.
-No, skończone- powiedziała w końcu pielęgniarka-Możesz iść do siebie, tylko
uważaj na schodach- pogroziła jej palcem.
-Oczywiście, pani Pomfrey- podpowiedziała i zeszła z łóżka.
Złapała torbę i wyszła ze
Skrzydła Szpitalnego. Swoje kroki od razu skierowała do Wieży Gryffindoru. Nie
była głodna, więc nie miała, po co iść do Wielkiej Sali.
-Świński ryj.
Portret Grubej Damy
przesunął się, jednak kobieta zdążyła obrzucić dziewczynę zdziwionym
spojrzeniem. Jednaj jej spojrzenie nie było bardziej zdziwione od spojrzenia
Rosi, kiedy, w pokoju wspólnym zobaczyła chyba wszystkich Gryfonów zajadających
kolacyjne potrawy.
-Rosi!
Fred i George podeszli do
niej pod samo przejście.
-Gdzie ty byłaś cały dzień, dziewczyno?- zapytał jeden z nich.
-W Skrzydle Szpitalnym-westchnęła. Widząc, że chcą pytać, o co chodzi
zapytała- A tu, co się dzieje?
-Quirrell znalazł w lochach trolla, więc przysłali nas do pokoju wspólnego.
A że było to w trakcie kolacji-Fred machnął ręką pokazując jej stoły zastawione
jedzeniem.
-Nauczyciel Obrony od siedmiu boleści- westchnęła- Idę się położyć,
chłopaki.
-Dobranoc, mała-powiedzieli razem.
-Dobranoc.
♥♥♥
-Troszkę nałgałam profesor McGonagall, ale uwierzyła i jesteśmy pięć
punktów do przodu.
Hermiona właśnie
zakończyła swoją opowieść o górskim trollu. To, że na początku była w szoku nie
znaczyło nic. Teraz opowiadała o tym jak o najlepszej przygodzie życia.
-I, chyba, naprawdę zaprzyjaźniłam się z Harry’m i Ronem-dodała po chwili.
-Tylko żebyś mi się nie uzależniła od adrenaliny, bo będę miała
problem-zaśmiała się blondynka.
-E tam, dramatyzujesz.
Śmiech obu dziewczyn
wypełnił dormitorium.
-A teraz mów, gdzie ty byłaś.
-W Skrzydle Szpitalnym.
-Co?
Opowiedziała jej szybko
spotkanie ze Ślizgonem i pobyt w królestwie pani Pomfrey.
-Potrzebna mi będzie twoja pomoc w obmyśleniu planu zemsty-zakończyła.
-Nie ma problemu.
Na twarzach obu pojawiły
się podobne, wredne uśmieszki. Gdyby ktoś teraz wszedł do pomieszczenia, to
zaraz by wyszedł, bojąc się o swoje życie.
-Kogoś jeszcze zatrudnisz?- zapytała szatynka.
-Ślizgonów i bliźniaków- powiedziała po chwili zastanowienia.
-To można zrobić coś większego-zachichotała, sprawiając, że Rosi się
zaśmiała.
-Oj, Mionka, ciebie to można się bać.
-To twój wpływ tak na mnie działa- wydęła wargi.
-Jasne…- zaśmiały się obie.
Nastała chwila ciszy. Usłyszały deszcz, który nieśmiało uderzał o szybę, a
potem potężny grzmot.
-Burza-westchnęła Hermiona.
-Lubię burze-stwierdziła z prostotą Ros.
-Masz jakiś konkretny powód?- ciekawość w głosie dziewczyny była tak
wyraźna, że Rosi mało się nie roześmiała.
-Burza ożywia świat. Przynosi drogocenny deszcz, choć tutaj go nie
brakuje-uśmiechnęła się-Orzeźwia powietrze. A jakie są widoki-pociągnęła
przyjaciółkę za rękę w stronę okna-Spójrz, kiedy błyskawica przecina powietrze
ukazuje niepowtarzalny obraz…
-Raczej niszczycielską siłę-wtrąciła szatynka.
-Spróbuj na to nie patrzeć w ten sposób. Daj się ponieść emocjom, wyłącz
mózg i patrz, po prostu patrz…
Przestrzeń za oknem
przecięła błyskawica. Jej pojawienie się i zniknięcie było szybkie jak
mrugnięcie okiem, jednak wyczulony wzrok Nocnego Łowcy pozwolił Rosi zobaczyć
więcej. Malutkie oddzielenia, kroplę deszczu, która pochłonęła blask.
-Jej…- wyrwało się z ust Hermiony.
-Mówiłam- szepnęła cichutko, Rosi.
Z pod okna nie przegoniło
ich nic. Współlokatorki patrzyły na nie dziwnie, ale poszły spać.
Sylwetki dwóch postaci siedzących w
ciemnościach przy oknie rozświetlały tylko błyski uwalnianej, przez chmury,
energii. Późną nocą burza się skończyła. Dopiero wtedy położyły się do łóżek. Jeszcze
długo miały przed oczami przepiękny obraz wytwarzany przez siły natury. Siły,
nad którymi nawet czarodzieje nie mają władzy. Prawda?
Tym akcentem kończę ten bardzo spóźniony rozdział. Niestety zaczyna się mój gorący okres wakacji (mieszkający na wsi zrozumieją ;)). Z pisaniem będzie ciężko, jeszcze gorzej niż dotychczas, ale będę się starać coś uskrobać. Jeżeli pod tym rozdziałem będzie minimum pięć komentarzy od pięciu różnych osób, bo rozdział będzie szybciej, jeżeli nie, to coż...nie będę sobie odejmować cennych godzin snu :D
~Książkoholiczka Black