...też bym czymś w niego rzuciła...
Wiedziała, że się spóźni. Była tego pewna, mimo szaleńczego biegu i skakania po schodach. A Hermiona mówiła, ostrzegała "Rosi jest już za późno, nie zdążysz". Jak zwykle wiedziała lepiej i teraz ma. Spóźni się na Zaklęcia. Nie wiedziała, co ją podkusiło. Ale nie, musiała wrócić się po to pióro. Jakby nie mogła pisać tym Hermiony. Co to w ogóle za różnica? Żadna. Ale ma, za głupotę się płaci. Miała nadzieję, że profesor Flitwick ma dobry humor i nie odejmie jej punktów, albo, co gorsza, da szlaban. A przecież na Zaklęcia to jej nawet nie będzie to pióro potrzebne. Przeżyła wcześniejsze lekcje bez niego to przed tymi zajęciami akurat musiała się po nie wrócić. Co za bezmyślność karciła sama siebie. Jedyną pociechą w tym wszystkim było to, że była już blisko, a się nie zmęczyła.
Zostały jej tylko jedne schody i korytarz, kiedy ktoś stanął jej na drodze.
-Kogo moje oczy widzą-zadrwił.
-Czyżbyś mózgu szukał, Ravis?-zapytała spokojnie.
-Głupia szczeniara-warknął i zrobił krok w jej stronę.
-Tak, to naprawdę pouczająca konwersacja-zironizowała-Jednak śpieszę się na Zaklęcia.
Minęła go z triumfalnym uśmieszkiem. Stojąc już przy schodach, odwróciła się do niego.
-Może dokończymy to innym ra...
Poczuła uderzenie w klatkę piersiową. Runęła głucho na schody i zjechała po nich na sam dół. Spojrzała w górę i zobaczyła jak Ślizgon podnosi różdżkę. Zobaczyła czerwony promień i westchnęła. Cóż, była to jedyna rzecz jaką mogła zrobić w tamtym momencie. W skutek zaklęcia nie mogła poruszyć nawet palcem, co mocno ją zirytowało. Zamknęła oczy i zaczęła odliczać. Sto...dziewięćdziesiąt dziewięć...dziewięćdziesiąt osiem...dziewięćdziesiąt siedem... Miała nadzieję, że ktoś ją znajdzie, chociażby ta głupia kotka. Niestety, na korytarzu było cicho i spokojnie.
Leżała tak licząc i obiecując sobie zemstę na tym wrednym dupku. Kiedy doliczyła do dwudziestu ośmiu usłyszała kroki.
Podniosła oczy do góry w geście radości. Po chwili jednak przypomniała sobie, że wcześniej jest boczny korytarz w prawo i ta osoba może do nie wcale nie dotrzeć. Trzeba było biec bocznym korytarzem? warknęła do siebie w myślach.
Przymknęła oczy i błagała Raziela i Merlina, aby jej dopomogli.
Po minucie, która dla dziewczyny była wiecznością, rozległ się zbawczy dźwięk biegu. Nad swoją twarzą zobaczyła nachyloną profesor McGonagall.
-Panna Black?
Usłyszała zdziwiony głos. Resztkami sił powstrzymała się przed przewróceniem oczami. Potem zobaczyła czerwony promień lecący w jej stronę i poczuła ostry ból w prawej kostce. Skrzywiła się lekko i podniosła do pozycji siedzącej.
-Coś ci się stało?-zapytała profesorka lekko zatroskanym głosem.
-Może dokończymy to innym ra...
Poczuła uderzenie w klatkę piersiową. Runęła głucho na schody i zjechała po nich na sam dół. Spojrzała w górę i zobaczyła jak Ślizgon podnosi różdżkę. Zobaczyła czerwony promień i westchnęła. Cóż, była to jedyna rzecz jaką mogła zrobić w tamtym momencie. W skutek zaklęcia nie mogła poruszyć nawet palcem, co mocno ją zirytowało. Zamknęła oczy i zaczęła odliczać. Sto...dziewięćdziesiąt dziewięć...dziewięćdziesiąt osiem...dziewięćdziesiąt siedem... Miała nadzieję, że ktoś ją znajdzie, chociażby ta głupia kotka. Niestety, na korytarzu było cicho i spokojnie.
Leżała tak licząc i obiecując sobie zemstę na tym wrednym dupku. Kiedy doliczyła do dwudziestu ośmiu usłyszała kroki.
Podniosła oczy do góry w geście radości. Po chwili jednak przypomniała sobie, że wcześniej jest boczny korytarz w prawo i ta osoba może do nie wcale nie dotrzeć. Trzeba było biec bocznym korytarzem? warknęła do siebie w myślach.
Przymknęła oczy i błagała Raziela i Merlina, aby jej dopomogli.
Po minucie, która dla dziewczyny była wiecznością, rozległ się zbawczy dźwięk biegu. Nad swoją twarzą zobaczyła nachyloną profesor McGonagall.
-Panna Black?
Usłyszała zdziwiony głos. Resztkami sił powstrzymała się przed przewróceniem oczami. Potem zobaczyła czerwony promień lecący w jej stronę i poczuła ostry ból w prawej kostce. Skrzywiła się lekko i podniosła do pozycji siedzącej.
-Coś ci się stało?-zapytała profesorka lekko zatroskanym głosem.
-Chyba skręciłam kostkę-odpowiedziała i dodała po chwili-I kręci mi się w głowie.
Nauczycielka wycelowała w nogę dziewczyny i wyszeptała zaklęcie. Rosi poczuła, że coś dotyka jej kostki. Spojrzała w dół i spostrzegła zaciskające się bandaże.
-Zaprowadzę cię do Skrzydła Szpitalnego- powiedziała- Dasz radę iść?
-Chyba tak, pani profesor-odpowiedziała, przez chwilę oceniając karuzelę w głosie
-To chodź.
Profesor McGonagall podniosła jej torbę i wzięła ją pod ramie. W ciszy szły do królestwa pani Pomfrey, ale blondynka czuła na sobie przenikliwy wzrok profesorki. Do Skrzydła Szpitalnego nie było daleko, jednak Rosi droga się dłużyła. Skręcona kostka, mimo opatrunku, mocno bolała, co oznaczało, że coś jej się tak ukruszyło. Dziewczyna miała nie małe doświadczenie ze skręconymi kostkami. Wystarczyło źle postawić nogę na ściance wspinaczkowej i od razu można było skręcić kostkę. Poza tym, Rosalin nie lubiła ścianki wspinaczkowej w Instytucie. Wolała już chodzić do parku i wspinać się po drzewach, ale nie zawsze były do tego warunki.
Kiedy przed oczami dziewczyny pojawiły się wielkie drzwi Skrzydła Szpitalnego o mały włos nie westchnęła z ulgą. Nie tylko noga dawała jej się w znaki. Zawroty głowy były już nie do zaniesienia. Zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie doznała wstrząsu mózgu, albo ten idiota nie potraktował jej jakimś zaklęciem, ale łomotanie w czaszce skutecznie przerwało jej rozterki.
-Poppy, jesteś tu?!-krzyknęła profesor McGonagall.
-Jestem!
Z za bocznych drzwi wyłoniła się wysoka kobieta. Na głowie miała ciemnobrązową tiarę współgrającą z jasnobrązowymi włosami. Jej oczy były również brązowe, jednak o odcień jaśniejsze niż włosy. Na szacie w kolorze tiary miała biały fartuch. Spojrzała na Rosi, podtrzymywaną przez profesor McGonagall. Jej wzrok prześlizgnął się po dziewczynie, analizując przypadek. Westchnęła ciężko i, wskazując na najbliższe łóżko, powiedziała.
-Siadaj, Black.
Rosi pokuśtykała na wskazane miejsce. Z ulgą położyła się na białej pościeli. Zawroty głowy z momentu na moment się nasilały i teraz była pewna, że coś sobie zrobiła podczas upadku.
-Co cie boli?-zapytała z troską pani Pomfrey.
-Skręciłam kostkę i, prawdopodobnie, kawałek kości mi się odłamał. Do tego strasznie boli mnie głowa.
Kobieta spojrzała na nią zdziwionym wzrokiem, ale kiwnęła głową i wyszła do innego pomieszczenia. Po chwili wróciła z fiolkami i pudełeczkiem.
-Wypij-wręczyła jej fiolkę z fioletowym płynem.
Przyjrzała się eliksirowi. Na pierwszy rzut oka wydawał się fioletowy, ale kiedy człowiek lepiej się przyjrzał można było dostrzec mieniące się barwy. Od delikatnego jagodowego do pięknego śliwkowego. Miał też delikatny zapach wrzosu. Przyłożyła fiolkę do ust i mocno pociągnęła. Eliksir był lekko mdły, ale smaczny. Od razu poczuła ulgę. Orkiestra dęta zakończyła koncert w jej głowie. Powstrzymała się od westchnięcia z ulgą.
-Teraz drugi-powiedziała pielęgniarka.
Zdjęła jej już z nogi opatrunek wykonany przez profesor McGonagall. Podała jej ciemno zielony eliksir, który pachniał nieprzyjemnie. Nie miała ochoty mu się przyglądać, ani tym bardziej wąchać, więc wypiła go szybko, powstrzymując odruchy wymiotne.
Ból w kostce ustał, ale kiedy spróbowała ruszyć nogą wrócił ze zdwojoną siłą. Wciągnęła ostro powietrze, ale była to jedyna oznaka bólu. Pani Pomfrey i profesor McGonagall spojrzały na siebie zdziwione. Obie bardzo dobrze znały ten eliksir. Nastawia on kości, ale kiedy spróbuje się ruszyć złamaną kończyną boli jeszcze gorzej. Eliksir Mulara był bardzo skuteczny, ale równocześnie bardzo bolesny.
-Wyjdziesz dopiero na kolację i to najwcześniej- pielęgniarka zwróciła się do Gryfonki.
-Co? Nie można wcześniej?-zapytała zrozpaczona. Nie miała ochoty siedzieć tutaj tak długo.
-Nie można, kochanie. Eliksir, który ci podałam wymaga leżenia, później muszę ci jeszcze posmarować tą kostkę maścią. Może być tak, że i kolację zjesz tutaj- głos kobiety był miły, ale ukrywała się w nim nutka groźby, która ostrzegała przed dalszą dyskusją.
-Powiedz mi, Black, co się stało-wtrąciła nauczycielka.
-Spadłam ze schodów-odpowiedziała dziewczyna.
-A kto rzucił na ciebie zaklęcie?-zielone oczy nauczycielki przewiercały ją na wylot.
Zastanowiła się chwilę. Miała trzy wyjścia: mogła nic nie mówić i zemścić się sama, powiedzieć i zostawić zemstę nauczycielce, albo powiedzieć i dołożyć mu własną zemstę. Wybrała trzecią opcję.
-Ślizgon...-udałą, że zastanawia się nad nazwiskiem- Ravis?
-Tak, jest taki- potwierdziła nauczycielka.
-To on, zaczepiał mnie już wcześniej, ale nie pomyślałam, że może rzucić we mnie jakimś zaklęciem-sama chętnie bym czymś w niego rzuciła, najlepiej sztyletem w stopę... Nie, to zły tok myślenia...
-Możesz opisać mi to zajście?-zapytała powoli.
-Oczywiście, pani profesor-bez wahania zaczęła opowiadać-Spieszyłam się na Zaklęcia. Byłam już spóźniona, więc wbiegłam w boczny korytarz. Akurat przechodził tamtędy i zaczął coś do mnie mówić. Zignorowałam go i podbiegłam dalej-wolała ominąć fragment z ich niby-dyskusji-Kiedy stałam przy schodach odwróciłam się. Wtedy zepchnął mnie ze schodów. Później rzucił na mnie zaklęcie.
Zakończyła opowieść uśmiechając się w duchu. Była pewna, za akurat profesor McGonagall mu nie daruje. A skoro musi tu zostać aż do kolacji, będzie miała czas na obmyślenie planu zemsty.
-Zajmę się tą sprawą i powiadomię nauczycieli o pani dalszej nieobecności na zajęciach-ton głosu nauczycielki nie wróżył nic dobrego, a Rosi miała ochotę się uśmiechnąć.
Kiedy profesorka, z szelestem szat, skierowała się ku drzwiom, dziewczyna zapytała.
-Pani profesor, co to było za zaklęcie?
Kobieta odpowiedziała jej najpierw zdziwionym spojrzeniem, następnie uniosła lekko kąciki ust, a jej oczy zaśmiały się. Dopiero po chwili odpowiedziała.
-Powinnam była się spodziewać, że zapytasz-jej głos nie był taki jak zwykle: chłodny i oddychający, ale słychać w nim było nutkę ciepła-To zaklęcie to "Drętworta". Tylko nie rób nic głupiego, Rosalin- pogroziła jej palcem i wyszła.
-Ja? Coś głupiego? Nigdy...-szepnęła do siebie z nutką sarkazmu, całkowicie zapominając o obecności pielęgniarki.
-Oj moja droga, współczuję temu, kto ci podpadł- zaśmiała się wesoło.
-Powiedziałam to na głos?-zapytała zdziwiona.
-Tak, kochanie. Myślę jednak, że profesor McGonagall mówiąc ci to wiedziała jak możesz wykorzystać tą wiedzę.
-Chyba nie rozumiem, co ma pani na myśli?-zdziwiła się.
-Zaczepianie osób z twoimi genami nigdy nie kończyło się dobrze, tyle ci powiem-zaśmiała się-A teraz masz leżeć. Za godzinę zmienię ci opatrunek, możesz się przespać.
-A może mi pani podać moją torbę?- zapytała, widząc, że pytania na nic się nie zdadzą.
-Oczywiście, kochanie.
Po chwili, Rosi leżała z książką do Zaklęć i czytała temat, który prawdopodobnie ją mija. Po godzinie była pewna, że ostre działanie tego eliksiru to nie żarty. Była też pewna, że ominął ją jeden z ciekawszych tematów.
Kiedy pani Pomfrey kończyła opatrunek zapytała milutko.
-Może ma pani jakieś niepotrzebne piórko?
-Do pisania, czy zwykłe?- zapytała zdziwiona.
-Obojętnie, proszę pani.
-Poczekaj moment.
W następnym momencie na jej kolanach leżało małe piórko jakiegoś ptaka, który, z tego, co mówiła pielęgniarka, zostawił je siedząc u niej na parapecie. Przeczytała po raz kolejny wskazówki dotyczące zaklęcia. Westchnęła ciężko, odłożyła książkę na stolik, zostawiając ją otwartą, na wszelki wypadek i podniosła różdżkę. Odczekała chwilę i wyszeptała zaklęcie.
-Wilgardium Leviosa.
Nie zdziwiła się zbytnio, kiedy nie udało jej się za pierwszym razem. Zdziwiły ją natomiast zawroty głowy, które zmusiły ją do położenia się. Zamrugała kilka razy, aby odgonić czarne plamki. W końcu zamknęła je i policzyła do dziesięciu. Nie spodziewała się, że jej organizm tak dziwnie zareaguje na próbę czarów. Doszła do wniosku, że jednak mocno uderzyła się w głowę. Jednak nie zastanawiała się długo, bo usnęła. Obudził ją dotyk zwinnych palców na stopie. Otworzyła oczy i spojrzała na pielęgniarkę.
-Spałaś ponad godzinę- poinformowała ją.
-Sporo-zdziwił ją jej lekko zachrypnięty głos.
-Eliksir od bólu głowy często działa usypiająco, aby organizm się uspokoił- wyjaśniła z prostotą.
-Ach...-westchnęła, zapamiętując tą informację.
Rozejrzała się i znalazła piórko na książce. Obok niej leżała różdżka. Położyła sobie piórko na kolanach, skupiła się i wypowiedziała zaklęcie. Zaśmiała się cicho, widząc jak piórko unosi się powoli w powietrze. Poruszyła ręką w prawo, a piórko zrobiło to samo. Uśmiechnęła się szeroko i pozwoliła mu opaść. Z zadowoleniem wyjęła z torby książkę o eliksirach wypożyczoną z biblioteki, z ulgą zauważając, że ból w kostce jest mniejszy.
Kiedy pani Pomfrey przyniosła jej tacę z obiadem przeczytała już trzy rozdziały. Podziękowała grzecznie i wzięła się za jedzenie.W zawrotnym tempie wszystko zniknęło z talerza. Przeciągnęła się jak kot. Westchnęła z lubością i położyła się na poduszkach. Do kolacji miała jeszcze sporo czasu. Zaplanowała sobie czas na obmyślenie zemsty i przeczytanie książki. Teraz jednak miała ochotę uciąć sobie drzemkę. Ciekawe, co u Hermiony... pomyślała i zasnęła.
Hejka, przybywam z nowym rozdziałem. Kolejny planuję na niedzielę, chyba że coś nie wypali to poniedziałek. Mam jeden dzień poślizgu z tym, ale pisanie z wakacyjnym leniem nie jest łatwe.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Ucięty jest specjalnie, a nie z lenistwa, żeby nie było XD
Chciałabym zobaczyć więcej niż dwa komentarze. Patrząc na ilość wyświetleń, a ilość komentarzy jestem załamana. Wena zastanawia się czy nie zrobić strajku. Jeszcze dokładnie nie wie, jak ma on wyglądać, ale ja wolę się nie przekonywać. Dlatego KOMENTUJCIE!
~Książkoholiczka Black
Kiedy przed oczami dziewczyny pojawiły się wielkie drzwi Skrzydła Szpitalnego o mały włos nie westchnęła z ulgą. Nie tylko noga dawała jej się w znaki. Zawroty głowy były już nie do zaniesienia. Zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie doznała wstrząsu mózgu, albo ten idiota nie potraktował jej jakimś zaklęciem, ale łomotanie w czaszce skutecznie przerwało jej rozterki.
-Poppy, jesteś tu?!-krzyknęła profesor McGonagall.
-Jestem!
Z za bocznych drzwi wyłoniła się wysoka kobieta. Na głowie miała ciemnobrązową tiarę współgrającą z jasnobrązowymi włosami. Jej oczy były również brązowe, jednak o odcień jaśniejsze niż włosy. Na szacie w kolorze tiary miała biały fartuch. Spojrzała na Rosi, podtrzymywaną przez profesor McGonagall. Jej wzrok prześlizgnął się po dziewczynie, analizując przypadek. Westchnęła ciężko i, wskazując na najbliższe łóżko, powiedziała.
-Siadaj, Black.
Rosi pokuśtykała na wskazane miejsce. Z ulgą położyła się na białej pościeli. Zawroty głowy z momentu na moment się nasilały i teraz była pewna, że coś sobie zrobiła podczas upadku.
-Co cie boli?-zapytała z troską pani Pomfrey.
-Skręciłam kostkę i, prawdopodobnie, kawałek kości mi się odłamał. Do tego strasznie boli mnie głowa.
Kobieta spojrzała na nią zdziwionym wzrokiem, ale kiwnęła głową i wyszła do innego pomieszczenia. Po chwili wróciła z fiolkami i pudełeczkiem.
-Wypij-wręczyła jej fiolkę z fioletowym płynem.
Przyjrzała się eliksirowi. Na pierwszy rzut oka wydawał się fioletowy, ale kiedy człowiek lepiej się przyjrzał można było dostrzec mieniące się barwy. Od delikatnego jagodowego do pięknego śliwkowego. Miał też delikatny zapach wrzosu. Przyłożyła fiolkę do ust i mocno pociągnęła. Eliksir był lekko mdły, ale smaczny. Od razu poczuła ulgę. Orkiestra dęta zakończyła koncert w jej głowie. Powstrzymała się od westchnięcia z ulgą.
-Teraz drugi-powiedziała pielęgniarka.
Zdjęła jej już z nogi opatrunek wykonany przez profesor McGonagall. Podała jej ciemno zielony eliksir, który pachniał nieprzyjemnie. Nie miała ochoty mu się przyglądać, ani tym bardziej wąchać, więc wypiła go szybko, powstrzymując odruchy wymiotne.
Ból w kostce ustał, ale kiedy spróbowała ruszyć nogą wrócił ze zdwojoną siłą. Wciągnęła ostro powietrze, ale była to jedyna oznaka bólu. Pani Pomfrey i profesor McGonagall spojrzały na siebie zdziwione. Obie bardzo dobrze znały ten eliksir. Nastawia on kości, ale kiedy spróbuje się ruszyć złamaną kończyną boli jeszcze gorzej. Eliksir Mulara był bardzo skuteczny, ale równocześnie bardzo bolesny.
-Wyjdziesz dopiero na kolację i to najwcześniej- pielęgniarka zwróciła się do Gryfonki.
-Co? Nie można wcześniej?-zapytała zrozpaczona. Nie miała ochoty siedzieć tutaj tak długo.
-Nie można, kochanie. Eliksir, który ci podałam wymaga leżenia, później muszę ci jeszcze posmarować tą kostkę maścią. Może być tak, że i kolację zjesz tutaj- głos kobiety był miły, ale ukrywała się w nim nutka groźby, która ostrzegała przed dalszą dyskusją.
-Powiedz mi, Black, co się stało-wtrąciła nauczycielka.
-Spadłam ze schodów-odpowiedziała dziewczyna.
-A kto rzucił na ciebie zaklęcie?-zielone oczy nauczycielki przewiercały ją na wylot.
Zastanowiła się chwilę. Miała trzy wyjścia: mogła nic nie mówić i zemścić się sama, powiedzieć i zostawić zemstę nauczycielce, albo powiedzieć i dołożyć mu własną zemstę. Wybrała trzecią opcję.
-Ślizgon...-udałą, że zastanawia się nad nazwiskiem- Ravis?
-Tak, jest taki- potwierdziła nauczycielka.
-To on, zaczepiał mnie już wcześniej, ale nie pomyślałam, że może rzucić we mnie jakimś zaklęciem-sama chętnie bym czymś w niego rzuciła, najlepiej sztyletem w stopę... Nie, to zły tok myślenia...
-Możesz opisać mi to zajście?-zapytała powoli.
-Oczywiście, pani profesor-bez wahania zaczęła opowiadać-Spieszyłam się na Zaklęcia. Byłam już spóźniona, więc wbiegłam w boczny korytarz. Akurat przechodził tamtędy i zaczął coś do mnie mówić. Zignorowałam go i podbiegłam dalej-wolała ominąć fragment z ich niby-dyskusji-Kiedy stałam przy schodach odwróciłam się. Wtedy zepchnął mnie ze schodów. Później rzucił na mnie zaklęcie.
Zakończyła opowieść uśmiechając się w duchu. Była pewna, za akurat profesor McGonagall mu nie daruje. A skoro musi tu zostać aż do kolacji, będzie miała czas na obmyślenie planu zemsty.
-Zajmę się tą sprawą i powiadomię nauczycieli o pani dalszej nieobecności na zajęciach-ton głosu nauczycielki nie wróżył nic dobrego, a Rosi miała ochotę się uśmiechnąć.
Kiedy profesorka, z szelestem szat, skierowała się ku drzwiom, dziewczyna zapytała.
-Pani profesor, co to było za zaklęcie?
Kobieta odpowiedziała jej najpierw zdziwionym spojrzeniem, następnie uniosła lekko kąciki ust, a jej oczy zaśmiały się. Dopiero po chwili odpowiedziała.
-Powinnam była się spodziewać, że zapytasz-jej głos nie był taki jak zwykle: chłodny i oddychający, ale słychać w nim było nutkę ciepła-To zaklęcie to "Drętworta". Tylko nie rób nic głupiego, Rosalin- pogroziła jej palcem i wyszła.
-Ja? Coś głupiego? Nigdy...-szepnęła do siebie z nutką sarkazmu, całkowicie zapominając o obecności pielęgniarki.
-Oj moja droga, współczuję temu, kto ci podpadł- zaśmiała się wesoło.
-Powiedziałam to na głos?-zapytała zdziwiona.
-Tak, kochanie. Myślę jednak, że profesor McGonagall mówiąc ci to wiedziała jak możesz wykorzystać tą wiedzę.
-Chyba nie rozumiem, co ma pani na myśli?-zdziwiła się.
-Zaczepianie osób z twoimi genami nigdy nie kończyło się dobrze, tyle ci powiem-zaśmiała się-A teraz masz leżeć. Za godzinę zmienię ci opatrunek, możesz się przespać.
-A może mi pani podać moją torbę?- zapytała, widząc, że pytania na nic się nie zdadzą.
-Oczywiście, kochanie.
Po chwili, Rosi leżała z książką do Zaklęć i czytała temat, który prawdopodobnie ją mija. Po godzinie była pewna, że ostre działanie tego eliksiru to nie żarty. Była też pewna, że ominął ją jeden z ciekawszych tematów.
Kiedy pani Pomfrey kończyła opatrunek zapytała milutko.
-Może ma pani jakieś niepotrzebne piórko?
-Do pisania, czy zwykłe?- zapytała zdziwiona.
-Obojętnie, proszę pani.
-Poczekaj moment.
W następnym momencie na jej kolanach leżało małe piórko jakiegoś ptaka, który, z tego, co mówiła pielęgniarka, zostawił je siedząc u niej na parapecie. Przeczytała po raz kolejny wskazówki dotyczące zaklęcia. Westchnęła ciężko, odłożyła książkę na stolik, zostawiając ją otwartą, na wszelki wypadek i podniosła różdżkę. Odczekała chwilę i wyszeptała zaklęcie.
-Wilgardium Leviosa.
Nie zdziwiła się zbytnio, kiedy nie udało jej się za pierwszym razem. Zdziwiły ją natomiast zawroty głowy, które zmusiły ją do położenia się. Zamrugała kilka razy, aby odgonić czarne plamki. W końcu zamknęła je i policzyła do dziesięciu. Nie spodziewała się, że jej organizm tak dziwnie zareaguje na próbę czarów. Doszła do wniosku, że jednak mocno uderzyła się w głowę. Jednak nie zastanawiała się długo, bo usnęła. Obudził ją dotyk zwinnych palców na stopie. Otworzyła oczy i spojrzała na pielęgniarkę.
-Spałaś ponad godzinę- poinformowała ją.
-Sporo-zdziwił ją jej lekko zachrypnięty głos.
-Eliksir od bólu głowy często działa usypiająco, aby organizm się uspokoił- wyjaśniła z prostotą.
-Ach...-westchnęła, zapamiętując tą informację.
Rozejrzała się i znalazła piórko na książce. Obok niej leżała różdżka. Położyła sobie piórko na kolanach, skupiła się i wypowiedziała zaklęcie. Zaśmiała się cicho, widząc jak piórko unosi się powoli w powietrze. Poruszyła ręką w prawo, a piórko zrobiło to samo. Uśmiechnęła się szeroko i pozwoliła mu opaść. Z zadowoleniem wyjęła z torby książkę o eliksirach wypożyczoną z biblioteki, z ulgą zauważając, że ból w kostce jest mniejszy.
Kiedy pani Pomfrey przyniosła jej tacę z obiadem przeczytała już trzy rozdziały. Podziękowała grzecznie i wzięła się za jedzenie.W zawrotnym tempie wszystko zniknęło z talerza. Przeciągnęła się jak kot. Westchnęła z lubością i położyła się na poduszkach. Do kolacji miała jeszcze sporo czasu. Zaplanowała sobie czas na obmyślenie zemsty i przeczytanie książki. Teraz jednak miała ochotę uciąć sobie drzemkę. Ciekawe, co u Hermiony... pomyślała i zasnęła.
Hejka, przybywam z nowym rozdziałem. Kolejny planuję na niedzielę, chyba że coś nie wypali to poniedziałek. Mam jeden dzień poślizgu z tym, ale pisanie z wakacyjnym leniem nie jest łatwe.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Ucięty jest specjalnie, a nie z lenistwa, żeby nie było XD
Chciałabym zobaczyć więcej niż dwa komentarze. Patrząc na ilość wyświetleń, a ilość komentarzy jestem załamana. Wena zastanawia się czy nie zrobić strajku. Jeszcze dokładnie nie wie, jak ma on wyglądać, ale ja wolę się nie przekonywać. Dlatego KOMENTUJCIE!
~Książkoholiczka Black
. kropka obecności ;)
OdpowiedzUsuńzgłaszam się czekam na next
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie :) http://finalpaage.blogspot.com