Walentynkowa historia...
Obudziło ją ciche skrzypnięcie podłogi. Nie miała ochoty wstawać. Było dla niej stanowczo za wcześnie, czuła to. Postanowiła nie otwierać oczu, jednak jej postanowienie umarło śmiercią naturalną, ponieważ poczuła, że ktoś się nad nią nachyla. Bardzo niechętnie je otworzyła.
-Hej kochanie. Przepraszam, nie chciałem cię obudzić.
-Hej-odpowiedziała- Ale obyś miał dobry powód, Syriuszu- dodała groźnym głosem, ale jej mąż niezbyt się przejął. Według niego wyglądała zabawnie, gdy była jeszcze zaspana, a już próbowała groźnie marszczyć zgrabny nosek.
-Oczywiście, przecież ja zawsze mam dobre powody- odpowiedział ze śmiechem i zgarnął włosy z twarzy.
Wyglądał bardzo dobrze w zwykłych jeansach i czarnej koszulce, która pasowała do jego pięknych, czarnych oczu, które błyszczały psotliwie i do jego czarnych, kręconych, lekko przydługich włosów. Emily powtarzała mu już wiele razy, żeby je ściął, ale mężczyzna był w tym temacie nie ugięty. Nawet to, że malutka Rosi łapie go i ciąga za nie go nie przekonało.
-Jaki to powód wymyśliłeś tym razem?- zapytała.
-Jaki mamy dziś dzień?- odpowiedział zagadkowo.
-Sobota- odpowiedziała po namyśle.
-Weź nie żartuj- powiedział błagalnie.
-Ale kochanie, ja nie żartuje. Wczoraj był piątek to dziś musi być sobota- tłumaczyła głosem, którym mówi do, rocznej już, Ros kiedy ta nie chce jeść.
-A jaka data?- zapytał z łobuzerskim uśmiechem, niezrażony tym, że jego żona nie ma pojęcia o co mu chodzi.
-Hmmm... 14 luty 1980, tak?
-Dokładnie- odpowiedział szeroko się uśmiechając.
-I to ma być ten powód, przez który budzisz mnie o...- spojrzała na zegarek-...10:40. Syriuszu Black czyś ty zmysły postradał, żeby mnie budzić tak wcześnie?- spytała unosząc głos.
-Myślisz, że mi było łatwo wstać?- zapytał spokojnie.
-To po co wstawiłeś?- zapytała zdziwiony. Nie pomyślała o tym, że Syriusz też nie lubi rano wstawać.
-Kobieto, naprawdę nie wiesz?- spytał szczerze zszokowany.
-Kochanie- zaczęła spokojnie- wczoraj poszłam bardzo późno spać...
-Bo tak długo gadałaś z Lily-wtrącił.
-Powód jest nie ważny, nie przerywaj mi- warknęła- Później musiałam wykąpać i uśpić Rosi, bo ktoś, nie będę pokazywać palcem- wbrew swym słowom skierowała palec w swego męża- Wypił za dużo i nie pomógł mi.
-Czepiasz się. Spotkałem się z przyjacielem i opiliśmy to, że zostanie ojcem- tłumaczył głupio.
-Ah... rozumiem... Tą właśnie okazję opijacie od grudnia, logiczne- powiedziała spokojnie, ale w jej jasnych oczach pojawiły się gniewne iskierki.
-Oj kochanie...- zaczął, ale kobieta mówiła dalej.
-Wcześniej opijaliście to, że ty zostałem ojcem, a jeszcze wcześniej, że nim zostaniesz- patrzyła na niego wzrokiem z serii „Zaprzecz, a zginiesz”.
-Każdy powód jest dobry, żeby napić się po kieliszku Ognistej z przyjacielem- powiedział cicho, z nadzieją, że to ją uspokoi, ale mylił się.
-Po kieliszku, po kieliszku?!- spytała z niedowierzaniem- Wy wypijacie karafkę, a nie kieliszek- warknęła. Podniosła się gwałtownie, a długie, blond włosy opadły jej na twarz.
-Przepraszam , ok? Może powinniśmy pić mniej, ale jak zaczniemy....
-To nie potraficie skończyć- dokończyła za niego.
-Tak- powiedział ze skruchą.
-Wiem, przecież znam was od lat i nie raz z wami imprezowałam, ale...- powiedziała już spokojniej-... powinieneś się zachowywać, zwłaszcza, że była z nami Ros.
Mina mężczyzny utwierdziła ją, że tą bitwę wygrała. Na osłodę przegranej przyciągnęła go do siebie i mocno pocałowała. Na początku był lekko zaskoczony, ale zaraz oddał pocałunek. Emily, trzeba przyznać, całowała się z wieloma mężczyznami, ale kiedy pocałowała Syriusza po raz pierwszy, przepadła. Całować nieziemsko i, niestety, mogła to potwierdzić połowa żeńskiej częściej Hogwartu z okresu, kiedy tam chodzili.
Kiedy oderwali się od siebie Łapa zapytał:
-To już wiesz jaki jest dziś dzień?
-Nie wiem, skarbie- odpowiedziała.
-Walentynki!- krzykną z szerokim uśmiechem, łapiąc kobietę w talii i unosząc z łóżka. Okręcił się z nią do o koła własnej osi.
Podczas tej operacji Emily śmiała się i piszczała. Kiedy w końcu ją puścił cmoknął ją przelotnie w usta i powiedział:
-Z okazji tego święta przygotowałem ci śniadanie do łóżka- szepnął słodkim głosem.
-To łóżka, tak?- spytała równie słodko. Odpowiedziało jej kiwnięcie, więc zapytała- To dlaczego wyciągnąłeś mnie z niego?
Mina Syriusza była nie do opisania. Wyrażała od zdziwienia, przez złość do siebie do dziwnej radości.
-Masz rację, to było nie przemyślane, ale teraz naprawię swój błąd- powiedział i przerzucił sobie panią Black przez ramię. Sukienka nocna, która została już wcześniej podciągnięta, teraz zadarła się tak, że jej koniec, który był do kolan, teraz nie zasłaniał nawet połowy ud.
Można pomyśleć, że skoro są walentynki, to pan Black położy żonę delikatnie do łóżka, ale przecież Syriusz Black musi wychodzić poza schematy... Rzucił Emily na łóżko, jak jakiś worek kartofli. Piski i wyzwiska temu towarzyszące nie przystoiły tak wysoko urodzonej damie, jak Emily Black z domu Zabini, ale teraz jej to nie obchodziło. Kiedy czarnowłosy próbował uciec złapała go za rękę i pociągnęła na łóżko. Przez to, że nie spodziewał się takiego obrotu sprawy w ciągu 5 sekund leżał jak długi na łóżku, na nim siedziała jego żona i trzymała jego ręce.
-Co ma pan na swoją obronę, panie Black?- zapytała tak, jak McGonagall, kiedy coś zmalował.
-Nie wiem, pani profesor- zażartował, uśmiechając się przy tym łobuzersko. Jednak wzrok żony uświadomił go, że nie ma co żartować- Może być to, że za drzwiami czeka śniadanie?- zapytał ze skruchą.
-Śniadanie?- zapytała zdziwiona. Ze złości nie wyłapywała faktów.
-Tak- odpowiedział- A jak mnie puścisz, to ci je przyniosę. Przecież po to cię położyłem z powrotem do łóżka.
-Ahhhh...- zamyśliła się. Kiedy mężczyzna próbował się podnieść powiedziała- Czekaj, czekaj ty mnie nie położyłeś, tylko rzuciłeś- warknęła.
-Naleśniki, dżem, owoce, syrop czekoladowy....- zaczął wyliczać, czym przekonał Em. Szybko go puściła, pomogła mu wstać, zakopała się pod pierzyną i powiedziała:
-Marsz po moje naleśniki- uśmiechnęli się do siebie promiennie.
Czarnooki postawił tacę z jedzeniem na kolanach kobiety. Stał tam talerz z naleśnikami, sos czekoladowy, sałatka owocowa z bitą śmietaną. W filiżance była gorąca czekolada, a obok niej szklanka z sokiem pomarańczowym. Zwieńczeniem tego był wazonik, w których były róże, ale jedna z nich była sztuczna. Syriusz zobaczył, że Emily na nie patrzy i powiedział:
-Daję ci te róże, kochanie i przyrzekam, że przestanę cię kochać, jak ostatnia z nich zwiędnie- uniósł jej brodę i mocno pocałował. Od razu odwdzięczyła się tym samym.
-Tak bardzo cię kocham- powiedziała kiedy ją puścił, a po jej policzkach popłynęły łzy wzruszenia. Otarł je wierzchem dłoni, przesuną tacę i mocno przytulił żonę.
Przez chwilę trwali w milczeniu, w końcu odezwała się Em:
-Boję się, wiesz?- szepnęła tak cicho, że gdyby jej usta nie były przy jego uchu, to by jej nie usłyszał. Zdziwiła się, kiedy ją puścił, ale on spojrzał jej głęboko w oczy i powiedział:
-Ja też się boję, ale dopóki jesteśmy razem, to nic złego się nie stanie- w jego głosie było tyle pewności, a kobieta tak bardzo chciała mu uwierzyć, że uśmiechnęła się i kiwnęła głową- A teraz zjedz to cholerne śniadanie, bo nie po to wcześniej wstawałem, żeby teraz wszystko wystygło- powiedział podając jej tacę.
Zjadła połowę naleśników, a resztę oddała Syriuszowi, to samo zrobiła z sałatką. Jemu oddała sok, a sama wypiła czekoladę. To było jej małe podziękowanie, a czarnooki nie sprzeciwiał się, bo wiedział, że tym zrobi jej przyjemność.
W środku posiłku Emily nagle krzyknęła:
-Ros! Przecież Ros nie jadła!- już miała wstawać, ale dłoń mężczyzny ją powstrzymała.
-Rosi nie ma. Molly zgodziła się popilnować ją dzisiejszego dnia...- na niedowierzający wzrok kobiety tylko się zaśmiał i kontynuował- ...więc mamy cały dzień tylko dla siebie.
-Nie wierzę- szepnęła. Przyzwyczaiła się, że każdego dnia, od ponad roku opiekuje się córką- Jesteś pewien, że to dobry pomysł?- zapytała zmartwiona.
-Tak skarbie, dobrze nam zrobi dzień bez dziecka, a Molly to w końcu jej matka chrzestna, niech się wykaże- powiedział z uroczym uśmiechem, przez który Emily zawsze- no prawie zawsze- się poddawała.
-Zgoda, ale lepiej żebyś miał dobry plan dnia, bo nie chcę zmarnować ani minuty- groźnie pokiwała palcem, ale efekt psuł szeroki uśmiech na twarzy.
-Planowałem cię nakarmić i przez cały dzień nie wypuszczać z łóżka.
-Syriusz, nie żartuj- pacnęła męża w rękę.
-Dobra, dobra. Mam plan, ale czy wypali, to nie wiem- powiedział na serio.
-A czy któryś z twoich planów miał czelność nie wypalić?- zapytała z łobuzerskim błyskiem w jasnych oczach.
-Nie- usłyszała odpowiedź, a w ciemnych oczach jej męża również zapaliły się łobuzerskie iskierki.
Kiedy pół godziny później wyszła z łazienki nie wiedziała, co ją czeka. Założyła granatową sukienkę w kwiaty, o którą prosił Syriusz. Jasne włosy zakręciła lekko i zostawiła rozpuszczone. Zdecydowała się na najbardziej minimalistyczny makijaż, czyli pomalowała rzęsy i nałożyła na usta jasnoczerwoną szminkę.
Wyszła z sypialni i udała się w stronę schodów. W duchu dziękowała wujowi Syriusza- Alphardowi Blackowi- że podarował swój majątek jej mężowi. Do jego domu rodzinnego nie mieli wstępu, po tym, jak uciekł do Potterów w wieku 16 lat. Jej dom rodzinny w Dolinie Godryka był również nieosiągalny. Jej rodzice nie żyli, a odziedziczył go najstarszy brat- Erick, który jest Śmierciożercą.
Kiedy zeszła na duł czarnowłosy już na nią czekał. Założyli płaszcze i zimowe buty. Zaproponował jej swoje ramię, które z chęcią przyjęła i wyszli z mieszkania. Znajdowało się ono na przedmieściach Londynu, w wielkiej kamienicy.
-Gdzie mnie zabierasz?- zapytała. Ciekawość zżerała ją od środka.
-Zobaczysz- odpowiedział zagadkowo. Myślał, że rozbudzi jej ciekawość, ale nie spodziewał się, że pani Black stanie w miejscu.
-Nie idę, dopóki mi nie powiesz, gdzie idziemy- oznajmiła rzeczowo.
-Ale kochanie, chciałem ci zrobić niespodziankę- powiedział smutno i niemal błagalnie, robiąc przy tym minę skatowanego psiaka, która genialnie mu wychodziła.
-Wiem i rozumiem, ale ja chcę wiedzieć. Nie mam nastroju na niespo....- zacięła się. On chciał dobrze, a ona była jędzowatą wiedźmą- Dobrze kochanie, prowadź- powiedziała z uśmiechem i złapała go za rękę. Złączył swoje palce z jej i uśmiechną się.
Nagle poczuła szarpnięcie w okolicach pępka, które oznaczało teleportację. Zamknęła odruchowo oczy. Otworzyła je dopiero, gdy usłyszała głos Łapy:
-Jesteśmy na miejscu.
Rozejrzała się. Stali na zaśnieżonej plaży. Morze wylewało wodę i lód.
-Gdzie my jesteśmy?-zapytała oniemiała.
-Na West Wittering- odpowiedział dumnie.
-Wow... Ale jest zima i....- nie dane jej było dokończyć, bo jej usta zostały brutalnie zamknięte pocałunkiem.
-Wiem- powiedział mężczyzna- ale od czego mamy magię- uśmiechną się łobuzersko.
-A jeśli ktoś przyjdzie?- zapytała nieprzekonana.
-Nikt nie przyjdzie- odpowiedział pewnie- Możesz pójść się rozejrzeć- powiedział szczerząc zęby.
-A żebyś wiedział, że pójdę.
Ruszyła w stronę morza. Zdjęła swoje kozaki i szła boso. Zimna woda obmywała jej stopy. Nie przeszkadzało jej to, bo rzuciła zaklęcie ogrzewające. Rozglądała się, ale nigdzie nikogo nie widziała. Postanowiła wrócić do męża. Stał tam gdzie go zostawiła. Wyglądał tak, jakby się nie ruszył, ale kiedy do niego dotarła złapał ją za rękę i, bez słowa, przeciągną przez niewidzialną barierę.
To, co tam ujrzała było przepiękne. Bialutki piasek. Kolorowa roślinność. Nawet ogrzany kawałek morza. Słońce świeciło. Kobieta domyśliła się, że majstrował coś przy porach roku, co było niebezpieczne, ale nie miała serca się czepiać. Rzuciła się w objęcia swojego małżonka. Niestety zaskoczyła go tym, co spowodowało, że leżeli na pisku, a raczej ona leżał na piasku, a ona leżała na nim. Nic sobie z tego nie robili. Ich usta złączyły się w pocałunku, aż zbrakło im tchu. Oderwali się od siebie, i ciężko łapiąc powietrze, wstali. Zdjęli płaszcze, Emily odłożyła swoje buty i zdjęła czar, w czasie, gdy Syriusz zdejmował swoje obuwie.
Pan Black zaprowadził panią Black do kocyka, na którym przygotował prawdziwą wakacyjną ucztę.
-Syriuszu, to istne szaleństwo- powiedziała z szerokim uśmiechem.
-A kto powiedział, że nie jestem szalony- odpowiedział z uśmiechem.
-Nie jesteś szalony. Jesteś idealny- powiedziała z czułością i przytuliła się do niego. Odpowiedział uściskiem prawie natychmiast. Stali tak w wakacyjnym słońcu, w środku lutego, przytuleni, milczący, napawając się wzajemną obecnością.
-Chodź, usiądziemy, porozmawiamy- powiedział mężczyzna puszczając swoją małżonkę.
Usiedli na kocyku. Emily położyła głowę na kolanach Syriusza. Ten uśmiechając się szarmancko wziął miseczkę z truskawkami i zaczął ją karmić. Na początku może to i było romantyczne, ale kiedy zaczął mówić "Wrrrr.... Leci samolocik, leci" to było za wiele. Już miała na niego wrzasnąć, żeby się opanował, ale wtedy zobaczyła jego minę. Tylko o to mu chodziło. Chciał ją sprowokować. Nie wiedziała do czego, ale postanowiła zagrać w jego grę.
-Ne će juś tluskawek- zaczęła seplenić- ćem ćoś innego.
-Co byś chciała?- spytał, widząc, że wyzwanie zostało przyjęte.
-Ne wem, ćo maś?
-Lody wiśniowo-waniliowe, lody miętowe z kawałkami czekolady, mandarynki, paszteciki dyniowe, fasolki wszystkich smaków....- dalej nie słuchała, bo wiedziała, co zrobi.
-Ćem konkulś.
-Konkurs?-spytał zdziwiony.
-Tak, jemy faśolki na źmianę. Ja wybielam tobie, a ty mi, źgoda?
-No nie wiem- powiedział wyraźnie zaniepokojony. Jak kiedyś, gdy jechali do Hogwartu grali właśnie w takie coś, biednemu Syriuszowi trafiła się fasolka o smaku psiej kupy. Wtedy to dopiero mieli ubaw. Peter przestał się śmiać z tego po tygodniu, bo niezbyt miłych pouczeniach Blacka. Remus dał sobie spokój sam, po jakimś miesiącu. Ale Emily z Jamesem nie byli tacy miłosierni. Przypominali mu o tym, kiedy tylko mogli, aż do świąt. Po nich jakoś im się nie chciało, bo to nie było tak, że zapomnieli, o nie. Nawet teraz lubią to czasem wspomnieć.
-Tchuziś?- zapytała dalej mówiąc po dziecinnemu, wiedząc dlaczego się wacha.
-Ja nigdy nie tchórzę. Zaczynaj- polecił i podał jej miseczkę z ich zagładą.
Na początku wszystko szło dobrze, aż nagle Em trafił się jeden najobrzydliwszych smaków. Ledwo zdążyła wyjąkać:
-Www...wo...wo..wo...woszczyna. Bleee....
Wywołało to 5 minut niekontrolowanego śmiechu Łapy. Jednak to Emily śmiała się dłużej, kiedy mężczyźnie trafił się glut z nosa.
-Czuję się, jakbym całował Smarka. Ohyda...
-Musisz mówić Smark? Przecież wiesz, że on ma na imię Severus, a chociaż mógłbyś mówić Snape- powiedziała znudzona tymi wyzwiskami.
-Bronisz go?- zapytał otwierając szeroko oczy ze zdumienia.
-Nie bronię, ale nudzi mnie to gówniarskie zachowanie.
- A jak mu złamałaś nos, to co to było za zachowanie?- zapytał uśmiechając się wrednie.
-To było w afekcie, nie liczy się- odpowiedziała i rzuciła w niego fasolkami, żeby nie ciągnąć tego tematu.
-O nie- warkną groźnie- Ta zniewaga krwi wymaga.
Emily pisnęła i zerwała się do ucieczki. Biegła szybko w stronę małego lasku za plażą, ale nie zdążyła przebiec połowy drogi, gdy silne ramiona oplotły ją w talii.
-Wiesz, że nie ujdzie ci to na sucho- zapytał groźnie.
-Doprawdy?- spytała bardziej go prowokując, o czym dobrze wiedziała.
-Tak- jeszcze cichsze i bardziej zwierzęce warknięcie utwierdziło ją, że wkurzyła swojego męża nie na żarty.
Przerzucił ją sobie przez ramię i skierował się a powrotem do koca. Przynajmniej tak wydawało się kobiecie. Jednak, gdy szybkom krokiem miną ich piknik przeraziła się. Oznaczało to tylko jedno... on chciał ją wrzucić do wody. Zaczęła piszczeć, krzyczeć i uderzać go w plecy, lecz nic nie działało. Kiedy nieubłaganie zbliżali się do wody zaczęła mówić:
-Syriuszku, kochanie moje. Przepraszam cię bardzo. Ja tak tylko żartowałam. Nie wiedziałam, że tak to cię zaboli- jej głos był tak słodki, że można było dodawać go do herbaty.
-Powiedziałem, że nie ujdzie ci to na sucho i nie ujdzie- warkną tylko. Pani Black zaczęła się zastanawiać, kiedy on się taki delikatny zrobił, ale już nie pytała, żeby nie dolewać oliwy do ognia.
-Syriusz, chyba nie chcesz mnie utopić?- brak odpowiedzi- Pomyśli o Rosalin, przecież ona potrzebuje matki. Syriusz- brak odpowiedzi. Wiedziała, że jej nie utopi, ale zawsze mogła pobiadolić.
Weszli do wody. Kiedy był już po pół torsu w wodzie wziął ją na ręce tak, jak wtedy, kiedy przenosił ją przez próg. Wypranym z emocji głosem powiedział:
-Wiesz, że cię kocham- i rzucił ją w powietrze. Zdążyła spojrzeć w jego oczy, w których kryło się rozbawienie. W ostatniej chwili nabrała powietrza. Już ja mu dam nauczkę to byłą jej ostatnia myśli przed zanurzeniem.
Syriusz zaczął się niepokoić. Przecież powinna już wypłynąć. Nachyli się nad wodą, ale niczego nie wiedział.
-Em?- zapytał głośno. Kiedy odpowiedziała mu głucha cisza, przeraził się- Emily!- wrzasnął i sam się zanurzył. Płyną w dół, ale dalej niczego nie widział. Był przerażony. Co ja zrobiłem myślał. Jego tętno przyśpieszyło czterokrotnie. Wynurzał się, tylko o to by nabrać powietrza i wrócić pod wodę.
Jego poczynania obserwowała blond włosa jędza. Bawiło ją to. Według niej powinien się nauczyć, że ma nie robić więcej takich rzeczy. Jednak, kiedy wynurzał się z coraz większym przerażeniem na twarzy serce zaczęło jej pękać. Podpłynęła do niego. Złapała go od tyłu za szyję i powiedziała do ucha:
-Żyję, ale nigdy więcej tego nie rób- jej głos był łagodny.
Kiedy oderwał jej ręce od swojej szyi i odkręcił się do niej, była w szoku. Na jego twarzy rozpacz mieszała się z furią.
-MYŚLAŁEM, ŻE ZGINĘŁAŚ!-wrzasnął- CO TY DO JASNEJ CHOLERY MYŚLAŁAŚ?!- w jego oczach pojawiły się łzy bezsilności, których nie mógł zatrzymać- KURWA MAĆ! Myślałem, że nie żyjesz, że cię straciłem- dodał już ciszej. Tak bezradnie, że aż serce się kraje- Nie byłby cię i byłaby to tylko moja wina- szepną cichutko, prawie zagłuszony przez fale.
-Przepraszam- szepnęła Emily, nie zwracając uwagi na to, że z jej oczu płynął łzy. Najgorsze było to, że sprawiła, że z oczu Syriusza płynęły słone krople- Przepraszam, tak bardzo przepraszam- szeptała wtulając się w niego. Nie mogła sobie wybaczyć taj głupoty. Targną nią niekontrolowany szloch.
Stali tak, w ciepłej wodzie, oboje rozbici, oboje źli na siebie, za swoją głupotę. To Em pierwsza oderwała się od ukochanego i patrząc mu w oczy powiedziała:
-Przepraszam, zachowałam się tak głupio- wzięła głęboki oddech połączony ze szlochem- Tak mi przykro.
- Nie, to ja przepraszam- powiedział z powagą- Nie powinienem był cię wrzucać do wody, przez głupie fasolki. Gdyby coś ci się stało, nigdy bym sobie nie wybaczył, nigdy...
-Ćśśś...- powiedziała i pocałowała go, wlewając w ten jeden pocałunek cały swój żal, złość, rozpacz, przerażenie i miłość. Nie był bierny. Oddał pocałunek z takim samym zapałem i z podobnym składem uczuć, dodając do tego irracjonalną zazdrość, ale Em nie potrafiła tego odczytać.
Kiedy w końcu wyszli za brzeg słońce chyliło się ku zachodowi. Nawet nie spostrzegli, że dzień tak szybko im miną. Wysuszyli się zaklęciem i usiedli na kocyku, wtuleni w siebie, aby obejrzeć zachód słońca.
-Kocham cię, wiesz?- szepnęła Em.
-Ja ciebie też. Najbardziej na świecie- odpowiedział i obdarzył ją delikatnym pocałunkiem.
Ech, walentynki... Z ich okazji pojawiła się ta miniaturka. Mam zamiar napisać ich więcej, aby przybliżyć wam życie Emily i Syriusza. Będą pewnie bardziej chronologiczne, bo ta jest ciut oderwana, ale czego nie robi się dla takiego święta...
Jako, że zaczęłam ferie, uzupełnię sobie rozdziały i poprawię różne błędy. Innymi słowy, zadbam trochę o Was i tego bloga.
Liczę na komentarze!