niedziela, 7 lutego 2016

Rozdział 18

Listy wysłane...


   Reszta lekcji minęła już spokojnie. Po obiedzie umówiła się ze Ślizgońskimi przyjaciółmi, że za godzinę spotkają się w ich pokoju wspólnym, a raczej przed, bo dziewczyna nie zna hasła. Nie uważała, aby był to dobry pomysł, ale zaklinali się, że nic jej się nie stanie. Cóż, raz się żyje... Gryfoni dziwnie na nią patrzyli, gdy rozmawiała z zielonymi znajomymi. Najbardziej paliły ją spojrzenia trzech rudzielców, Harrego i trochę Hermiony. Miała nadzieję, że nie będą jej robić żadnych problemów. Ale kto to wie. Postanowiła się nie przejmować. To taki test dla ich przyjaźni. Ciekawe jaki będzie wynik...
   Siedziała sobie w pokoju wspólnym. Na stoliku, przed fotelem, na którym siedziała, leżał kawałek pergaminu, pióro i atrament. Postanowiła w końcu napisać list do matki. Pewnie się niecierpliwiła. Mijały minuty, a ona nie wiedziała, co napisać. W głowie miała wiele myśli, ale nie potrafiła ich przelać na papier (To tak jak ja rozdziałów. Pomysłów sto, a jak przyjdzie do pisania to nic~ przyp. Autorki). Siedziała i patrzyła tępo w pergaminu. W końcu zaczęła.

 
Kochana mamo!
    Wybacz, że piszę dopiero teraz, ale byłam strasznie zaganiana. Pierwszy tydzień szkoły to koszmar.
Trafiłam do Gryffindoru, ale muszę przyznać, że Tiara miała nie mały orzech do zgryzienia. Zastanawiała się jeszcze nad Slutherinem, wiesz, geny dały o sobie znać ;) Kurcze, chciałam wszystko od początku opisać, a zaczęłam od Tiary. 
   Dobra, teraz od początku, czyli od podróży pociągiem.
   Usiadłam razem z bliźniakami w przedziale, tak jak podejrzewałaś. Zapoznali mnie ze swoim kolegą z roku- Lee Jordanem. Była z tego afera, bo mi się włosy na rude zmieniły, taki jak mają Weasleyowie. Biedak myślał, że jestem ich kuzynką, ale wszystko się wyjaśniło.
   Potem do naszego przedziału przyszła Hermiona Granger, która chodzi ze mną do klasy. Szukała ropuchy Nevillea Longbottoma. Pomogłam jej szukać i się zaprzyjaźniłyśmy. Jest super. Miła, mądra, ładna. Ma super włosy. Taki kasztanowy puch, a jej oczy są koloru gorzkiej czekolady. Takie śliczne. Miona też trafiła do Gryffindoru.
     Teraz następna część. Jak szukałam tej ropuch to trafiłam na grupkę chłopaków i teraz czytaj uważnie. Byli to: Vincent Crabbe, Gregory Goyle, Teodor Nott, Draco Malfoy i.... Blaise Zabini. Mówi ci coś to nazwisko? Wiem, że tak. Ale wyobraź sobie, że Draco pomógł mi szukać Teodory (to ta ropucha). Miły był i w ogóle, ale bliźniacy mówili, że Malfyowie nie są zbyt fajni, że się tak wyrażę. Opowiesz mi o nich w następnym liście? Dziękuję, że tak. No, ale zaprzyjaźniłam się z nimi wszystkimi, nie, nie wszystkimi Crabbe i Goyle są głupi. Jesteś ze mnie dumna? Sześcioro przyjaciół w jeden dzień, rekord. Jestem teraz otwarta dla ludzi. A wracając do tematu. Chłopcy trafili do Slytherinu, czego nie trudno się domyśleć.  Miałam dosyć trudną rozmowę z Draco, ale postanowiliśmy dać dobie szansę na przyjaźń. Zobaczymy co z tego wyniknie... Dziś mam się spotkać z nimi. Boję się, że to będzie problem dla mich Gryfońskich przyjaciół. Bo jeszcze ci nie napisałam. Z Harrym też się zaprzyjaźniłam. Jest trochę problemów z Ronem, ale się kolegujemy.
   Mam, oprócz Hermiony, cztery współlokatorki: Lavender, Parvati, Fay i Kellah. Nie dogaduje się z Lavender, ale to nic.
   Jejku, jaki ten list poplątany, masakra. Ale jeszcze chcę ci napisać o eliksirach. Uczy nas profesor Severus Snape. Jest opiekunem Slutherinu, z którym mamy zajęcia i strasznie ich faworyzuje. Szanowny pan profesor raczył odjąć mi na pierwszych lekcjach, aż osiem punktów. Nie, zaraz, na lekcji pięć, a jak rano biegłam to wpadłam na niego i odjął mi trzy. Za poprawne odpowiedzi na pytania dodał mi jeden punkt, choć niechętnie. Ale co się dziwić... Wyżywał się na Harrym, który z eliksirów nic nie rozumie, więc stanęłam w jego obronie. Musiałam za to odpowiedzieć na pytania, ale odpowiedziałam dobrze, więc było ok. W sumie nie całkiem, bo Harry stracił jeden punkt, ja zyskała również jeden, ale straciłam pięć, za pyskowanie. Później Neville wylał eliksir Seamusa (też z Gryffindoru). Profesor Snape zaczął oskarżać Harrego, że to jego wina. Znowu, więc stanęłam w obronie Pottera.  A, że byłam zła o te odjęte punkty to zrobiłam małą aferę. Myślałam, że stracę jeszcze pięć, ale używam mojej jednorazowej, tajnej broni, wiesz o co chodzi ;) 
   To chyba wszystko. Reszta lekcji była raczej spokojna. Choć nie mogę doczekać się lekcji latania. Jeszcze o nich nic nie wiadomo :(
   Kończę już, bo zaraz mam spotkanie z chłopakami.
   Kocham cię bardzo i ściskam
Twoja Rosi
P.S. Przekaż pozdrowienia cioci Molly i Ginny.
P.P.S. Jak skontaktujesz się z Magnusem to i jego serdecznie pozdrów. 

 Zakończyła list i wpatrywała się w niego jeszcze długo. Zastanawiała się, czy napisała wszystko. Bałagan w liście odpowiadał bałaganowi w jej głowie. Siedząc tak, nie zauważyła, że Hermiona siedzi przy niej, gdzieś tak od połowy listu. Nic nie mówiła, nie czytała listu, broń Merlinie, tylko patrzyła na twarz blondynki. Pierwszy raz widziała tyle emocji, do tego tak wyraźnie, na jej twarzy. Chcąc nie chcąc Miona musiała przyznać, że jej przyjaciółka jest na swój sposób zamknięta. Cicha, spokojna, a jak wybuchnie to na całego.
  Rozmyślania obu dziewczyn przerwali bliźniacy i Lee. Usadzili się naprzeciw nich, w czerwonych fotelach.
-No hej, dziewczyny- przywitali się.
-Hej- odpowiedziały. Rosi posłała Hermionie zdziwione spojrzenie, a ta odpowiedziała wzrokiem "Później".
-To może opowiesz nam, Rosalin, o czym rozmawiałaś z bandą Malfoya?- spytał Fred.
-Po pierwsze to nie jest żadna banda Malfoya, a po drugie, wystarczy, że poprosicie- powiedziała z szerokim uśmiechem i błyskiem zaciekawienia w oku.
-Ale z ciebie Huncwotka, chcesz, żebyśmy się prosili- George pokręcił z niedowierzaniem głową.
-Jejku, byłam ciekawa waszej reakcji, nic więcej- odpowiedziała niewzruszona.
-To powiesz?- tym razem zapytała Herm.
-Oj, ciekawskie z was dzieci- zaśmiała się blondynka.
-Mów- powiedzieli razem.
-Umówiłam się z nimi, trochę razem posiedzimy, pogadamy, takie tam- puściła im oczko.
-Ze Ślizgonami? Co ty się na rozum z gumohłonem zamieniłaś?- zapytał bardzo poważnie Jordan.
-No chyba ty- odpowiedziała i pokazała mu język- A dlaczego nie ze Ślizgonami?
-Bo...bo...-zaczął się jąkać, jak profesor Quirrell-... to Ślizgoni- powiedział w końcu.
-Marny argument, tak jak argument Ślizgonów odnośnie Gryfonów. Dziecinada i stare uprzedzenia, nic więcej- prychnęła.
-Ale to tradycja- powiedział błagalnie Fred.
-Tradycją było kiedyś zabijanie charłaków, a teraz? Trzeba zrywać złe tradycje- powiedziała z wielkim przekonaniem.
 -Dobra, dobra, nie czaruj...
-To niby po co jestem czarownicą?-zapytała. Można powiedzieć, że to pytanie rozładowało napięcie, które się stworzyło, bo wszyscy razem zaczęli się śmiać. Parę osób na nich spojrzało, ale gdy zobaczyło rude czupryny to zrozumieli, że musiał pojawić się jakiś żart.
-Na pewno chcesz do nich iść, my ci nie wystarczamy?- spytał George, kiedy już przestali śmiać się, jak upośledzeni.
-Na pewno- powiedziała- I to nie chodzi o to, że mi wystarczacie lub nie. Polubiłam ich, zanim zostali Ślizgonami. Nie mam zamiaru zrywać z nimi kontaktu, tak samo jak z wami. Ale jeśli wy nie będziecie chcieli przyjaźnić ze mną z takiego powodu, to jest mi bardzo przykro, ale potrafię to zrozumieć- skończyła ciszej niż zaczęła.
-Chcemy się z tobą przyjaźnić, a jeśli ty chcesz się przyjaźnić z nimi, to ok, ale nas z nimi nie kontaktuje- powiedział Fred, który podczas, gdy Gryfonka mówiła, usiadł koło niej, a teraz ją przytulił.
-Oni z wami też nie chcą tworzyć przyjaźni, więc nie ma problemu- uśmiechnęła się szeroko- A teraz was przepraszam, bo muszę wysłać jeszcze, po drodze, list- złapała swoje klamoty i poszła do dormitorium. Tam wszystko, oprócz listu, schowała do kufra i wyszła. Podeszła jeszcze do przyjaciół, którzy siedzieli, tak jak ich zostawiła i zapytała
-Wiecie, gdzie Harry i Ron?
-Nie- powiedzieli rudzielce- ale co nas obchodzi Ron, niech łazi, gdzie chce.
-Chyba poszli do Hagrida- wtrącił Lee- Rano Harry dostał list od niego.
-Aha, ok.
-Czemu pytasz?- zaciekawiła się Hermiona, która siedziała dziwnie cicho. Rosi pomyślała, że będzie musiała z nią porozmawiać.
-Z czystej ciekawości-odpowiedziała zgodnie z prawdą- Lecę, bo się spóźnię. Pa.
   I już wybiegła za portret. Pędem poleciała do sowiarni. Drogę sprawdziła sobie na mapie, którą udało jej się pożyczyć od bliźniaków na ten tydzień. Pomieszczenie znajdowało się w wierzy. Było w nim pełno sów: małych i dużych, białych, czarnych i brązowych. Różne gatunki. Przywołała swoją sowę po imieniu i powiedziała jej.
-Lec do mamy. Znajdziesz ją- i pomogła jej wystartować.
   Z dobrym humorem poszła w stronę lochów.



Hej wam! Wiem, rozdział jest słaby. Nazwałabym go taką przejściówką. Nie zrażajcie się. Napiszcie mi w komach jak z objętością, bo pisałam ten rozdział głównie na tablecie i nie bardzo mogę sobie porównać, tak jak zwykle. Liczę na was.
Do następnego rozdziału!







4 komentarze:

  1. Nie gadaj głupot. Wcale nie taki zły( może poza kilkoma pomylonymi i pozjadanymi literami). Czekam na więcej. Niech wena będzie z tobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz i postaram się poprawić wszystkie błędy, jak znajdę wiecej czasu :)

      Usuń
  2. Mi się podoba ^^
    Choć jest krótki T.T czuję niedosyt... a jeszcze przed chwilą skończyłam oglądać Skip beat!, więc czuję podwójny niedosyt!
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :D Następny będzie dłuższy, więc może nie pozostawi takiego niedosytu, bo wiem, jak to jest ;)

      Usuń